Drobna, energiczna zakonnica, z której twarzy nie znika uśmiech. Oddana bez reszty założonemu przez siebie dziełu pomocy najuboższym i umierającym. Taki wizerunek Matki Teresy przeważnie pamiętamy. Mówi on wiele, ale nie wszystko. Okazuje się bowiem, że uśmiech na jej twarzy skrywał wielki dramat. List, 4/2008
Drobna, energiczna zakonnica, z której twarzy nie znika uśmiech. Oddana bez reszty założonemu przez siebie dziełu pomocy najuboższym i umierającym. Taki wizerunek Matki Teresy przeważnie pamiętamy. Mówi on wiele, ale nie wszystko. Okazuje się bowiem, że uśmiech na jej twarzy skrywał wielki dramat. Jako zakonnica przez blisko pięćdziesiąt lat Matka Teresa zmagała się ze swoją „nie-wiarą"
Agnes Gonxha Bojaxhiu urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (obecnie w Macedonii) w katolickiej rodzinie Albańczyków. Od dwunastego roku życia odczuwała powołanie do życia zakonnego, gdy skończyła osiemnaście lat, postanowiła je zrealizować. Wstąpiła do loretanek, czyli Instytutu Najświętszej Maryi Panny (nie ma on w Polsce żadnego domu). Zakon ten zajmuje się głównie pracą wychowawczą. Obrała zakonne imię Maria Teresa od Małego Jezusa. Nowicjat odbyła w Indiach. Tam też, w Kalkucie, od 1929 r. zaczęła pracować w katolickiej szkole dla dziewcząt, a z czasem została jej dyrektorką. Była szczęśliwa, spełniała się w powierzonej jej pracy, w życiu zakonnym. Przeżywała już wtedy co prawda duchowe cierpienia - zawsze przedstawiała je kierownikowi duchowemu - ale potrafiła je przyjąć i ofiarować Bogu: „Kiedy noc staje się bardzo gęsta - pisała - i mam wrażenie, że skończę w piekle - wtedy po prostu ofiarowuję się Jezusowi. (...) Ale jestem szczęśliwa - tak, szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Za żadną cenę nie chciałabym zrezygnować ze swoich cierpień. Niech jednak Ojciec nie myśli, że tylko cierpię. O nie - śmieję się więcej, niż cierpię - tak że niektórzy doszli do wniosku, że jestem rozpieszczoną oblubienicą Jezusa, która mieszka z Jezusem w Nazarecie - z dala od Kalwarii".
W 1946 r. udała się do leżącego u stóp Himalajów miasta Dardżyling na rekolekcje. Jak sama wspomina, w czasie podróży pociągiem doznała mistycznego przeżycia. Usłyszała wezwanie od Boga, aby porzucić wszystko i pójść do slumsów, służąc Mu pośród najbiedniejszych z biednych: „Wiedziałam, że taka była Jego wola i że musiałam ją spełnić. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że tu chodziło o Jego dzieło". Przez kilka następnych miesięcy wizje nie ustawały. Wciąż słyszała Chrystusa proszącego ją, by odeszła z zakonu i stała się Jego „światłem" w ciemnych zakątkach Kalkuty, by powołała nowy zakon, który zajmie się najbardziej potrzebującymi. Pewnego dnia po przyjęciu Komunii św. usłyszała: „Potrzebuję indyjskich zakonnic. Ofiar mojej miłości, które będą Marią i Martą. Które będą tak mocno zjednoczone ze Mną, że będą promieniować moją miłością na dusze. Potrzebuję wolnych zakonnic, obleczonych w moje ubóstwo krzyża - potrzebuję posłusznych zakonnic, obleczonych w moje posłuszeństwo krzyża. Potrzebuję zakonnic pełnych miłości, obleczonych w Miłość krzyża. Odmówisz Mi tego?".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.