Być może jest to najtrafniejszy opis świętości - tak żyć, aby ludzie wkoło choć na chwilę pomyśleli o Bogu. Nie trzeba słów. Chociaż nieracjonalne zachowanie Franciszka mogło wywoływać uśmiech politowania, to jednocześnie prowokowało chyba najbardziej pierwotne pytanie człowieka: „dlaczego?". List, 7-8/2008
Niektóre biografie określają Franciszka mianem „człowieka, któremu nie udało się zginąć". Był gotowy oddać życie w imię głoszonego Słowa, ale mimo że często „bezmyślnie" pakował się w kłopoty, ostatecznie wychodził z nich cało. Wbrew logice chciał wyruszyć do Saracenów syryjskich, aby w sposób pokojowy doprowadzić do zakończenia wypraw krzyżowych. Owładnięty pragnieniem głoszenia Chrystusa wszędzie i wszystkim chciał nawracać muzułmanów miłością i słowem, a nie ogniem i mieczem. Gdy w końcu znalazł się na Wschodzie, natychmiast udał się do sułtana. Miał mu zaproponować sąd Boży, który potwierdziłby słuszność wiary w Chrystusa, rzucić się w ogień i wezwać duchownych muzułmańskich, by uczynili to samo. Złośliwi mówią, że rzucenie się w ogień było mniej ryzykowne niż wcześniejsze rzucenie się między mahometańskie szable z wezwaniem do wyrzeknięcia się nauk Mahometa. Tradycja głosi, że sułtan, zafascynowany postawą Świętego, był gotów przystać na jego warunki, inni natomiast sugerują, iż władca, przekonany, że Franciszek jest szaleńcem, pozwolił mu odejść. Tak czy owak, do próby ostatecznie nie doszło, a Franciszek bezpiecznie wrócił do Włoch. Chociaż wyprawa na Wschód nie przyniosła żadnych militarnych i politycznych korzyści, miała jednak ogromne znaczenie - od tej pory franciszkanie mieli prawo do opieki nad znajdującymi się tam miejscami świętymi i pielgrzymami. Jest tak do dzisiaj.
Dzięki staraniom Franciszka w 1210 r. papież Innocenty III zatwierdził ustnie zaproponowaną przez niego regułę i zezwolił braciom na głoszenie kazań pokutnych. Tak powstał pierwszy Zakon Braci Mniejszych. Liczba braci wzrastała z roku na rok, a wielość klasztorów, również poza granicami Włoch, spowodowała, że zakonem coraz trudniej było zarządzać. Ratunkiem stały się organizowane regularnie kapituły, które mimo iż były poważnymi debatami, na pierwszy rzut oka wyglądały jak niezobowiązujące spotkania braci na łąkach wokół Porcjunkuli.
Jedno z najsłynniejszych spotkań odbyło się prawdopodobnie w 1219 r. Wtedy to uczestnicy, w liczbie około pięciu tysięcy, postanowili spędzić noc pod gołym niebem, w szałasach z trzciny i słomy. Co więcej, nikt nie zabrał ze sobą prowiantu, wierząc, że Boża Opatrzność wszystkim się zajmie. Wśród obecnych był podobno również św. Dominik, który patrzył na to wszystko z przerażeniem. Nie mógł pojąć, że ktoś zgromadził tłumy w tak niefrasobliwy sposób, nie troszcząc się o jedzenie i picie dla przybyłych. Gdy założyciel zakonu dominikanów rozmyślał nad chaosem, niechybną klęską i losem głodnych ludzi, nagle na równinie pojawiły się osły i konie ciągnące wozy wypełnione po brzegi jedzeniem. Okoliczni mieszkańcy zatroszczyli się o przybyszy, a Franciszkowi - tak jak kiedyś Jezusowi i Apostołom - udało się nakarmić wszystkich. Jego bezgraniczne zaufanie Boga i ludzi nie zawiodło.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.