To, jak żyjemy, wpływa oczywiście na sposób, w jaki umieramy, i widać to w szpitalu. Są ludzie, którzy odchodzą w wielkim pokoju, którzy pomagają innym, mimo że sami ledwo się poruszają. Inni do końca są skupieni tylko na sobie. List, 10/2008
Ból duszy? Co Ojciec ma na myśli?
Ból fizyczny sygnalizuje, że coś się dzieje z ciałem. Jeżeli trwa za długo, człowiek uświadamia sobie, że jego ciało jest kruche, że może nie zdążyć zrobić tego, co zaplanował, a co wydawało mu się przecież dobre i potrzebne. Zaczyna sobie wtedy zadawać pytania, które wcześniej dla niego nie istniały. Wśród nich są te fundamentalne: „Dlaczego?", „Dlaczego ja?", „Dlaczego teraz?". Ten moment to początek cierpienia, które nazywam bólem duszy. Ludzi, których spotykam, boli nie tyle śmierć, co świadomość końca ich życia, zawalenia się ich świata. Widzę to często w szpitalu: przyszłość zaplanowana i nagle ni stąd ni zowąd rozległy zawał serca. Prowadził zdrowe życie, uprawiał sport, oszczędzał się, a tu zawał. Ledwo go uratowali. Rozpętuje się wtedy burza myśli: „Jak to się stało? Co teraz?".
Ból fizyczny można oszukać. Jeśli nie zadziałał ibuprom, to pomoże ketonal, a jak nie, to dadzą ci zastrzyk... Z bólem duszy jest inaczej. Trzeba znaleźć odpowiedź, trzeba jakoś zareagować. Nie można długo pozostać bez odpowiedzi na te pytania. Dlatego ludzie męczą się i szukają. Zauważyłem, że cierpienie zmienia ludzi, pomaga im przewartościować pewne sprawy w życiu, nieprawdziwe jest jednak powiedzenie, że ich uszlachetnia.
Owszem, spotykam osoby, które uświadamiają sobie wtedy, że śmierć będzie następnym, ostatnim, krokiem w ich życiu. Szli przez życie i radośnie, i w cierpieniu, z sukcesami i z porażkami, a teraz chcą jak najlepiej odejść. Nawet w rozmowie są bardzo spokojni, pogodni, zatopieni w modlitwie, z różańcem w ręku... Otwierają się na Boga, w Nim szukają odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego?". To jednak znikomy procent. Częstszą reakcją ludzi jest złość, pretensje do wszystkich, począwszy od Pana Boga, a skończywszy na rodzinie, lekarzach, wolontariuszach, pielęgniarkach. Odnoszę wrażenie, że chcą oni obdzielić innych swoich cierpieniem.
Czy to pytanie: „dlaczego?", zadają także Ojcu?
To podstawowe pytanie, dlatego często słyszę je w szpitalu. „Niech ksiądz mi powie, dlaczego ja tak muszę cierpieć?" „Za jakie grzechy?". Niestety choroba jest ciągle postrzegana jako kara Boża. Bardzo często odpowiadam: „Za żadne grzechy. Jeżeli Pan Bóg, który jest naszym najlepszym Ojcem, tak się zabawia z tobą, swoim dzieckiem, tak ci odpłaca za twoje życie, to ja pierwszy wypisuję się z tej partii".
To wystarcza?
Czasami sytuacja jest tak dramatyczna, że nie pozostaje nic innego, jak zareagować żartem. Kiedy widzę leżącą na łóżku trzydziestolatkę, żółtą, z pociętym podczas operacji, powykręcanym przez ból ciałem, to mam jej wtedy wykładać naukę Kościoła o cierpieniu? Ona potrzebuje przede wszystkim psychicznego wsparcia w walce o życie, pocieszenia, a nie pouczenia.
Zdarza się oczywiście, że ktoś drąży temat, dopytuje się. Wtedy poważnieję. Próbuję odpowiadać, że i cierpienie, i choroba, i śmierć są częścią życia, trzeba przez nie przejść. „Każdy z nas prędzej czy później się o tym przekonuje. Dzisiaj ty, jutro ja. Możesz z tego uczynić ofiarę Panu Bogu, bo ty, Jego dziecko, tak jak Jego Syn, niewinnie cierpisz". Wielu to uspokaja.
Znajdują odpowiedzi na swoje pytania?
Jeżeli ktoś jest wierzący - nie musi być solidny w praktykowaniu - bardzo często szuka odpowiedzi w religii i znajduje ją. Może więc powoli uspokajać ból duszy, znajdować antidotum. Pytanie jednak powraca - nawet jeśli się znajdzie odpowiedź na dzisiaj, na jutro, na pojutrze, to z chwilą, kiedy ból fizyczny się zwiększy, trzeba ją w sobie odnaleźć ponownie. Musi być ona naprawdę solidna, gdyż na końcu trzeba będzie się na niej oprzeć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.