To, jak żyjemy, wpływa oczywiście na sposób, w jaki umieramy, i widać to w szpitalu. Są ludzie, którzy odchodzą w wielkim pokoju, którzy pomagają innym, mimo że sami ledwo się poruszają. Inni do końca są skupieni tylko na sobie. List, 10/2008
I jak Ojciec sobie wtedy radzi?
Modlę się, maluję ikony. Przychodzą dni, kiedy owszem, pomodlę się, odprawię Mszę św., ale wciąż jest we mnie to cierpienie duszy, bo dzisiaj Pan nie dał mi odpowiedzi takiej, jakiej oczekiwałem. Gdy mam już całkiem dość, idę na miasto popatrzeć na młodych ludzi.
Czasami siadam wieczorem na rogu Szewskiej i Karmelickiej, przed Bagatelą, i wlepiam gały w ludzi: „Uff, jeszcze nie wszyscy są starzy, jeszcze nie wszyscy umierają. Chodzą, śmieją się, całują, obejmują, biegną, jeżdżą na rowerze...". Najłatwiej „ładuje mi akumulatory" praca z młodymi, w wolontariacie. Dzisiaj młodzież jest bezpośrednia; jak pobędę z nimi, to nabieram takiego - jak to oni mówią - „powera".
Czy te wszystkie rozmowy pomagają Ojcu myśleć o własnej śmierci?
Co wy mi takie pytania zadajecie!
Chodzi o to, czy stykając się na co dzień ze śmiercią, można się z nią oswoić?
Nie boję się śmierci, ale bardzo często mówię też Panu Bogu w żartach: „Panie Boże, oby jak najdłużej, osiemdziesiątka przynajmniej, to zaczniemy myśleć i rozmawiać o tym". Raczej staram się o to, abym gdy stanę przed Panem, nie miał pustych rąk: „Panie, dałeś mi jeden talent, starałem się zarobić dziesięć, wyszło mi sześć". Nie myślę jednak stale o śmierci. Pewien filozof mawiał, że człowiek jest bytem od początku naznaczonym śmiercią.
Dlatego podejmując różne decyzje w ciągu dnia, za każdym razem ocieram się o śmierć, bo jeżeli zdecydowałem, że jestem tu z wami, to nie ma mnie gdzie indziej - umarłem dla tamtej sprawy. Ładnie to brzmi, ale my, zwykli zjadacze chleba, nie jesteśmy w stanie codziennie myśleć o tym, że ocieramy się o śmierć, bo w pewnym momencie stanie się to naszą obsesją. To, jak żyjemy, wpływa oczywiście na sposób, w jaki umieramy, i widać to w szpitalu. Są ludzie, którzy odchodzą w wielkim pokoju, którzy pomagają innym, mimo że sami ledwo się poruszają. Inni do końca są skupieni tylko na sobie.
Ze śmiercią można się oswoić, ale nie można się do niej przyzwyczaić. To wszystko, o czym mówimy, gdzieś tam w środku we mnie tkwi i od czasu do czasu daje o sobie znać. Inaczej byłbym wyzuty z uczuć, obojętny jak maszyna albo komputer. Czasami zakpię, przeskoczę na poziom dykteryjki, satyry, cynizmu, ale moja służba w szpitalu nauczyła mnie, że w życiu nie ma czasu na puste frazesy, kazania, na unikanie problemów. Dzisiaj ktoś jest, jutro go nie ma. Jeśli mam coś zrobić, muszę to zrobić dzisiaj, bo jutro mogę nie mieć okazji.
A jaka to jest „dobra śmierć"?
A jaka to jest niedobra śmierć? Kto ma decydować o tym, czy dana śmierć jest dobra, czy niedobra? Według jakich kryteriów dokonywać oceny? Często patrzymy na to po ludzku: jeśli ktoś umiera gwałtownie, sądzimy, że jest to zła śmierć, a jeśli spokojnie - że dobra. Przywieziono do szpitala dziewczynę, dwudziestoletnią studentkę, która wyszła z autobusu i upadła na ziemię. Okazało się, że miała nierozpoznaną wcześniej wadę serca i być może pod wpływem jakiegoś stresu, to serce dosłownie stanęło. Zła śmierć? Pan Bóg ją ukarał?
W tym samym szpitalu leży osoba po wylewie, sparaliżowana, nieruchoma, niczym roślinka. Cierpi ona i jej rodzina. Umiera po kilku latach takiej egzystencji. Dobra śmierć? Pewnie samym cierpieniem odkupiła wielu grzeszników. Ale co z nią? Żyła z Panem Bogiem w przyjaźni, a ten Przyjaciel tak z nią postępuje? Dobra czy zła śmierć? My tego nie rozstrzygniemy.
W Kościele tradycyjnie używa się określenia „dobra śmierć", gdy człowiek odchodzi spokojny w sumieniu, pojednany z Panem Bogiem i ludźmi, bez względu na to - upieram się przy tym - czy jego śmierć była nagła, czy też poprzedziła ją Golgota.
****
o. Stanisław Wysocki, karmelita, kapelan szpitala im. J. Dietla w Krakowie
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.