To, jak żyjemy, wpływa oczywiście na sposób, w jaki umieramy, i widać to w szpitalu. Są ludzie, którzy odchodzą w wielkim pokoju, którzy pomagają innym, mimo że sami ledwo się poruszają. Inni do końca są skupieni tylko na sobie. List, 10/2008
Jakiś czas temu przygotowywaliśmy numer LISTU, w którym szukaliśmy recepty na „ból życia". Ojciec pracuje w miejscu, gdzie z jednej strony, bardzo mocno doświadcza się tego, że życie boli, a z drugiej, nieustannie styka się ze śmiercią. Czy śmierć też boli?
Rozumiem, że mam odpowiadać na wasze pytania nie z punktu widzenia teologii, ale na podstawie moich doświadczeń związanych z pracą kapelana?
A dlaczego Ojciec to rozdziela?
Odpowiem wam historią, która zadecydowała o tym, czym się teraz zajmuję. Po dziesięciu latach wykładów teologii moralnej zrobiłem sobie rok przerwy i pojechałem do Rzymu, żeby się dokształcić. Aby zarobić na swoje utrzymanie, zostałem kapelanem w jednym ze szpitali. Miało to być takie tymczasowe zajęcie. Którejś nocy zawołano mnie do starszego pana, mniej więcej osiemdziesięcioletniego. Pamiętałem go, bo codziennie przyjmował Komunię św., a to na Zachodzie ewenement. Przyszedłem trochę zdenerwowany, bo była druga w nocy, czas najlepszego snu. Powiedział wprost: „Ojcze, pomóż mi umrzeć". Poczułem się tak, jakby ktoś przyłożył mi pałą. Jak mam mu pomóc? Co powiedzieć? Co robić? Usiadłem i zacząłem: „Przyjmujesz Komunię, jesteś w stanie łaski uświęcającej, nie masz o co się martwić...". A on na to: „Nie, nie".
Ciągnąłem dalej: „Sakrament chorych też przyjąłeś...". „Nie, nie o to chodzi". „No to może się pomodlimy" - rozpaczliwie próbowałem coś zrobić, na coś się przydać. Wtedy chwycił moją dłoń i powiedział: „Posiedź przy mnie i potrzymaj mnie za rękę". Siedziałem więc i nie odezwałem się już ani słowem. W mojej głowie jednak się gotowało: „No, proszę, moralisto - pomyślałem - powiedz teraz coś temu staruszkowi. Taki jesteś mądry z twoimi doktoratami i książkami? On ma gdzieś twoją wiedzę, twoje poglądy na sens cierpienia, on chce tylko nie być sam...". Wkrótce zasnął, bardzo spokojnie. Przez sen trzymał mnie jeszcze za rękę, potem jego uścisk trochę się rozluźnił. Zapadł w głęboki sen, więc wstałem, jeszcze go pobłogosławiłem i wyszedłem. Nazajutrz dowiedziałem się, że już się z tego snu nie obudził.
To był punkt zwrotny w moim życiu. Stwierdziłem, że nie potrafię być jednocześnie naukowcem i kapelanem. Albo jedno, albo drugie. I tak chwilowe zajęcie przeciągnęło się już na siedemnaście lat. Wolę więc mówić o tym, co widziałem, niż o tym, co przeczytałem.
W takim razie prosimy o odpowiedź kapelana: czy śmierć boli?
Raczej nie. Po tylu latach pracy mogę powiedzieć, że tysiące ludzi umarło mi na rękach albo gdy się obok nich modliłem, albo kiedy udzielałem im sakramentu namaszczenia chorych. Wśród nich były może dwie lub trzy osoby, po których widać było, że odchodzą w bólu. Pamiętam pewnego czterdziestoletniego mężczyznę; umierał na raka. Odchodził świadomie niepojednany z Bogiem, ale też niepogodzony z własnym życiem i z jego nieuchronnie nadchodzącym końcem. Całym sobą bronił się przed świadomością rychłej śmierci i odrzucał ją ze złością; ten stan trwał do końca.
Zmarł bardzo gwałtownie, aż przykro było patrzeć. Oczywiście nie mam pewności, ale jako patrzący z boku mógłbym powiedzieć, że jego śmierć bolała. Zazwyczaj jednak jest inaczej. Ludzie, których odwiedzałem przez ostatni tydzień ich życia, często dusili się, męczyli, a w pewnym momencie wszystko się wyciszało, uspokajało, jakby miała nastąpić poprawa... I wtedy umierali. Dlatego myślę, że nie było wiele przesady czy naiwności w tym, jak św. Franciszek nazywał śmierć. To rzeczywiście „siostrzyczka", bo przychodzi z łagodnością czy nawet z czułością.
Czas poprzedzający jej przyjście bywa jednak nawet bardzo bolesny. Obserwowałem to wiele razy. Taki ból duszy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.