Są dwie drogi dochodzenia do sztuki sakralnej - powoli się do niej dojrzewa, albo spada na człowieka jak błyskawica i olśnienie. U mnie droga była dość długa. Na przełomie lat 60. i 70. stworzyłem cykl ukrzyżowanych postaci. Były to Krzyże Oświęcimskie. Idziemy, 18 listopada 2007
Skąd czerpie Pan źródła swej inspiracji twórczej?
Nigdy nie zapomnę, jak mój starszy brat w latach przedwojennych przynosił ze szkoły podręczniki do łaciny. Widziałem w nich dziwne ilustracje antycznych bogów i świat ten, bardzo różny od tego, który widziałem na co dzień, miał dla mnie ogromne znaczenie. Melodia kultury antycznej tkwiła we mnie głęboko i tak się szczęśliwie złożyło, że profesor Strynkiewicz, do którego przyszedłem na Akademii Sztuk Pięknych, był również zakochany w antyku. Drugą moją inspirację stanowił przepiękny kościół barokowy w miasteczku, w którym chodziłem do szkoły. Tam właśnie miała miejsce moja pierwsza edukacja estetyczna; złocone figury pełne ruchu, brodaci święci. Zapadło to we mnie tak głęboko, że te młodzieńcze odczucia do dziś są dla mnie ważną inspiracją.
Do którego ze swoich dzieł jest Pan najbardziej przywiązany?
W 1967 r. miał miejsce konkurs na pomnik powstańców śląskich w Katowicach. Zawsze marzyłem, aby wyrzeźbić człowieka uskrzydlonego i wówczas nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Zrobiłem trzy skrzydła jakby powstających z ziemi powstańców. Nie wierzyłem, że wygram ów konkurs w czasach kwitnącego socrealizm. Miałem też szczęście wyrzeźbić „Drzwi do raju” – drogę krzyżową stanowiącą, w pewnym sensie, historię człowieka, który musi przejść przez wszystkie cierpienia, ażeby otworzyły się wrota raju.
Wtedy odkrył Pan w sobie potrzebę tworzenia sztuki sakralnej?
W pewnym momencie swojego życia zrozumiałem, że są dwie drogi dochodzenia do sztuki sakralnej Albo bardzo powoli się do niej dojrzewa, albo spada na człowieka jak błyskawica i olśnienie. U mnie droga była dość długa. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych stworzyłem cykl ukrzyżowanych postaci. Były to Krzyże Oświęcimskie, które potem nazwałem „Niekanonizowanymi Świętymi”.
Ale nie były to jeszcze rzeźby, przed którymi modlili się ludzie?
Nie, miały one raczej charakter kontemplacyjny, ale doprowadziły mnie do wnętrza świątyni. Kościół, w którym wyrzeźbiłem pierwszego w swoim życiu Chrystusa, znajdował się w Mistrzejowicach. Był to również pierwszy kościół poświęcony przez Jana Pawła II, który jeszcze jako kard. Karol Wojtyła kładł kamień węgielny. Tam zdałem sobie wówczas sprawę, że nie będą to już tylko moje osobiste rzeźby, ale dzieła pełniące określoną funkcję; będące przekaźnikiem między człowiekiem a Tym Niewyobrażalnym, Odległym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.