Misjonarz na Pradze

Wychowaliśmy się razem. Henryk był bardzo dobrym uczniem, studentem medycyny i lekarzem. Miał wiele zainteresowań. Skończył dwa stopnie kursu tańca, zrobił kursy ratownika i żeglarski. Pamiętam jak ks. Kobielus zabrał nas na motorze na święcenia kapłańskie do Ołtarzewa. Brat bardzo to przeżył. Idziemy, 1 czerwca 2008



W tym czasie, gdy Halina Hoser zmagała się z problemami firmy, Julia i Henryk przez cztery lata, od 1946 r. mieszkali u babci, w miejscowości Kawcze pod Śremem. – Każdej wiosny Warta wylewała tak, że było widać tylko czubki drzew. Co niedziela ciocia Urszula wsadzała nas do kajaka i ruszaliśmy do kościoła. Płynąc blisko drzew, gdzie były wiry, ciocia przestrzegała: „Tylko się nie ruszajcie, bo się potopicie, a wasza mama życzy sobie, żebyście co niedziela byli na Mszy św.” – opowiada pani Julia. - Od początku mama uczyła nas, że na pierwszym miejscu w życiu ma być Pan Bóg. Potem osiedliśmy w Żbikowie, który dzisiaj jest częścią Pruszkowa, a znajduje się tu obecnie gospodarstwo ogrodnicze rodziny Hoserów. Wiosną rzeka wylewała i mama, brodząc po kolana w wodzie, też przenosiła nas przez zalaną łąkę do kościoła – wspomina pani Julia.

W rodzinnym domu w Żbikowie mieszkało kilka rodzin z rodu Hoserów. – Zajmowaliśmy parter, a nad nami mieszkała ciocia Halina z Julią i Henrykiem – mówi Aleksander Hoser, stryjeczny brat obecnego arcybiskupa. – Z Henrykiem kąpaliśmy się w gliniance. A ciocia Halina była niezwykłą osobą, władała kilkoma językami. Mój tata żartował, że chodzi ze świętym Tomaszem z Akwinu pod pachą – opowiada pan Aleksander.

Halina Hoser była osobą o niezwykłej osobowości, która wpłynęła na życie jej dzieci. – Mama pochodziła z Hojnic, w Poznaniu skończyła wyższą szkołę ekonomiczno-handlową. Mówiła po niemiecku, francusku i po angielsku. Kiedy brat chciał służyć do Mszy św., mama uczyła go w domu ministrantury po łacinie. Przy stole pokazywała, co należy robić w określonych momentach liturgii. Przysłuchiwałam się temu uważnie. Na Msze św., nabożeństwa majowe i październikowe chodziliśmy wtedy do kaplicy sióstr westiarek w Duchnicach. Tu mieliśmy dużo bliżej niż do parafialnego kościoła. Kiedy brat czasem czegoś zapomniał po łacinie służąc do Mszy, wtedy szeptem mu podpowiadałam – wspomina Julia Hoser.

W kaplicy westiarek Mszę św. sprawowali oo. pallotyni. – Pamiętam, jak któregoś razu ks. Stanisław Kobielus wsadził nas na motor i pojechaliśmy na święcenia kapłańskie do seminarium w Ołtarzewie. Brat zwykle nie mówił o swoich odczuciach, ale zauważyłam, że bardzo duże wrażenie zrobili na nim klerycy leżący krzyżem na posadzce i śpiewana litania do wszystkich świętych.

Do szkoły średniej rodzeństwo Hoserów chodziło w Pruszkowie. Było to Liceum Ogólnokształcące im. Tomasza Zana. Henryk wybrał klasę z rozszerzonym językiem francuskim. Na maturę jako przedmiot dodatkowy wybrał łacinę, której uczył się od mamy i jak sam mówił „na kompletach”. – Zdał z wynikiem bardzo dobrym. Był bardzo zdolny, ale mniej pracowity niż ja. Piątkę miał zawsze z języka polskiego, który bardzo lubił – opowiada Julia Hoser. Przez ostatnie pół roku dojeżdżał z Warszawy, gdzie rodzina wyprowadziła się do mieszkania w bloku. Jak sam później powiedział, o wyborze medycyny zdecydowała lektura książki Maxenca van der Meerche’a „Ciała i dusze” oraz wizyty w ich domu znajomego studenta medycyny.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...