Sfilmowana historia polskiego jazzu

Nieliczni specjaliści nie rozstrzygnęli dotąd, kiedy narodził się polski jazz. Przed wojną jazzem nazywano zresztą u nas muzykę, której „jazzowość” jest dość wątpliwa – ot, raczej muzykę rozrywkową, czerpiącą z ówczesnych musicali i filmów muzycznych. Więź, 11-12/2009



Dzięki zgrabnemu montażowi widzimy je zarówno w kontekście rozwoju tej muzyki na świecie, jak i na tle najnowszej historii Polski. Widzimy i słyszymy legendarnych muzyków, o których wysłuchaniu na żywo Polacy mogli wtedy tylko pomarzyć. Mimo to – wpływali na rozwój polskiego jazzu dzięki wydobywanym spod ziemi płytom, a także dzięki legendarnym, słuchanym z wypiekami na twarzy audycjom sławnego krytyka i popularyzatora Willisa Conovera w „Głosie Ameryki”. Jego powolny głos i staranną wymowę (rzecz niebagatelna: wtedy dobra znajomość angielskiego była rzadkością...), znają pokolenia muzyków i fanów.

Istotną rolę odgrywa też w filmie tło historyczne. To właśnie za sprawą historii przez sporą część omawianego okresu polscy muzycy nie mieli luksusu grania swej ulubionej muzyki. Warto sobie uświadomić, że we Francji – kraju chyba najważniejszym dla rozwoju jazzu w Europie – muzykę tę, skądinąd uznawaną przez hitlerowców za „zdegenerowaną”, grano w najlepsze przez cały okres okupacji, za kamuflaż wystarczały francuskie tytuły nadawane amerykańskim standardom. Co wtedy działo się u nas – nie trzeba przypominać. Mimo to muzycy próbowali grać, a fani – słuchać, gdy tylko były ku temu możliwości.

Obraz w Jazzowych dziejach Polski to nie tylko skromne materiały filmowe „na temat”, wywiady i historyczne tło. Na ekranie przewija się masa ikonografii i informacji, podana w efektownej wizualnie formie – autorstwa młodych grafików komputerowych, Przemysława Adamskiego i Grzegorza Nowińskiego. Dzięki technice ożywają nieruchome zdjęcia, ekran dzieli się na części, co jeszcze zwiększa informacyjną pojemność filmu.

Czekamy na ciąg dalszy

Nieliczni specjaliści nie rozstrzygnęli dotąd, kiedy narodził się polski jazz. Przed wojną jazzem nazywano zresztą u nas muzykę, której „jazzowość” jest dość wątpliwa – ot, raczej muzykę rozrywkową, czerpiącą z ówczesnych musicali i filmów muzycznych. Gdy w zespole pojawiały się trąbka i saksofon – rzecz uchodziła za jazz, nawet jeśli towarzyszyły im skrzypce i akordeon, a o improwizacji nikt nie miał pojęcia. Wasylewski nie wdaje się w deliberacje – nie miałyby one sensu w filmie, w którym liczy się obraz i dźwięk, a tych po prostu nie ma. Dlatego reżyser po prostu rejestruje, że pierwszymi muzykami polskimi, którzy utrzymywali, że grają jazz, byli Zygmunt Karasiński i Szymon Kataszek. Jak brzmiała muzyka ich zespołu i czy rzeczywiście był to jazz – nie dowiemy się pewnie nigdy. Wiekowy weteran Władysław Pawelec z rozrzewnieniem wspomina czasy młodości, gdy z grania jazzu (czy „jazzu”?) mógł się utrzymać na naprawdę przyzwoitym poziomie. Pokazuje to ówczesny status jazzu – części głównego nurtu muzyki rozrywkowej, producenta przebojów, na czym zyskiwali, jak widać, także ich wykonawcy. Pod tym względem nie odbiegaliśmy od ówczesnej średniej – niezależnie od poziomu granej muzyki i jej rzeczywistych związków z jazzem.

Po wojnie jazzmani i jazzfani także nie zaznali luksusu oczywistego dla ich kolegów w szczęśliwszej części Europy. Po krótkiej eksplozji powojennej inicjatywy (dziesiątki prywatnych wytwórni płytowych!) komunistyczna władza postanowiła poddać kontroli także to, co grali, czego słuchali i przy czym tańczyli jej poddani. Z dzisiejszej perspektywy ówczesne perypetie miłośników jazzu brzmią tragikomicznie. Muzycy nie mogli grać imperialistycznego jazzu – mogli natomiast wykonywać opatrzoną stosownym komentarzem muzykę uciśnionych warstw ludu amerykańskiego, zwłaszcza murzyńskiego. Słuchaczom tak się ona podobała, że artyści doczekali się pochwał od towarzyszy z komitetu, a konterfekty grających zawisły wśród wizerunków przodowników pracy...

Wasylewski dba jednak o to, by widz nie zapomniał, że komunizm, zwłaszcza wczesny, to nie był kabaret. Przypomina o tym wspomniane tło historyczne, budzące nieraz grozę.

Przełomem w historii polskiego jazzu był rok 1956. Wyszedł on wówczas z podziemia, czego spektakularnym przykładem był pierwszy Festiwal Jazzowy w Sopocie, z tłumnym, hucznym i filmowo udokumentowanym przemarszem ulicą Bohaterów Monte Cassino. Od tego czasu muzyka ta funkcjonuje względnie normalnie. Można nawet powiedzieć: nieco bardziej normalnie niż inne dziedziny życia. Środowisko jazzowe powstało bowiem w wyniku samoorganizacji, a nie odgórnego nadania – rzecz rzadka w komunizmie. Oczywiście, władze na różne sposoby usiłowały wtłoczyć także tę muzykę w urzędowy gorset, jednak ten właśnie sposób działania, oparty na samoorganizacji, w dużej mierze przetrwał aż do końca PRL.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...