Ani piękna, ani Bozia

Tygodnk Powszechny 18/2010 Tygodnk Powszechny 18/2010

Często dzieci mają w głowach obraz Boga-policjanta. Bóg ma być sprawiedliwy, ale nie w ten sposób, jakby tylko czyhał, aby nam przywalić!



Dzieci nie potrafią myśleć abstrakcyjnie, przekaz musi być więc bardzo konkretny. Często uciekamy się do antropomorfizowania rzeczywistości – choćby ów miś Bartek na Mszach ks. Tischnera. Czy jednak w jakiejś mierze nie jesteśmy skazani na infantylizm? Kiedyś, chcąc podkreślić znaczenie konsekracji, powiedziałem moim kilkuletnim wówczas synom: „Zobaczcie, zaraz Pan Jezus pojawi się na ołtarzu”. Oni rzeczywiście z dużą uwagą przez chwilę patrzyli i doznali rozczarowania, bo nic się nie wydarzyło. Czy to nie była moja porażka?

KK-Ł: Często za bardzo się przejmujemy. Nie wszystko od nas, rodziców, zależy. Dzieci nie są naszą własnością. Jesteśmy za nie odpowiedzialni, ale ta odpowiedzialność ma granice. Nie wszystko da się i trzeba ubrać w słowa. Ważny jest też przekaz pozawerbalny, a często po prostu nasza postawa. Dziecko wbrew pozorom bacznie nas obserwuje. Ostatecznie w naszej trosce chodzi o zaproszenie dziecka do spotkania z tajemnicą. Gdy dorośnie, i tak samo zdecyduje o swojej religijności.

Mam ciekawe doświadczenia rodzinne, gdyż mój mąż praktykuje zen. Nasza dwójka dzieci oprócz Mszy chodzi w niedzielę także do ośrodka zen na tzw. mowy dharmy. To forma dialogowanego kazania, polegająca na zadawaniu mistrzowi pytań i jego odpowiedziach. Trwa to nawet do dwóch godzin, ale nasze dzieci bardzo to lubią i w ogóle się nie nudzą. Dziecko potrzebuje bezpośredniego kontaktu, a przede wszystkim ogólnej przychylności. Nikt nie patrzy krzywym okiem, kiedy zaczynają się wiercić. Później następuje wspólny posiłek i dla nich czas na zabawę.

AP: Nie boi się Pani, że dzieci doświadczą religijnego zamieszania?

KK-Ł: Sama medytacja zen nie kłóci się z wiarą katolicką. Można medytować, będąc zarazem katolikiem. Poza tym mój mąż także ma prawo do duchowego kształtowania naszych dzieci. Dialog i otwarcie jest czymś cennym, gdyż pozwala przełamywać sztywny dogmatyzm przejawiający się w postawie: musisz, masz zrozumieć, do końca zakreślić granice! Tu bardzo wiele zależy właśnie od języka, którym się posługujemy. A zamieszanie, o którym Ksiądz mówi, jest potrzebne także na poziomie religijnym.

AP: Zgadzam się. Zobaczmy, jaka jest różnica, gdy mówię „muszę” i gdy mówię „powinienem”. Jeżeli jestem twoim przyjacielem, powinienem się z tobą spotkać. Nie muszę, ale powinienem. Jeżeli się nie będę z tobą spotykać, nasza więź ulegnie rozluźnieniu. Często młodzieży powtarzam, że ścieżki, po których się nie chodzi, zarastają. Przyjaźń ma swoje konsekwencje. Kiedyś pytałem przedszkolaków, czy mogę być ich przyjacielem, jeśli nigdy nie będę z nimi rozmawiać, nigdy nic im nie dam i nigdy się z nimi nie spotkam. I usłyszałem trzy razy gromkie „nie”.

W wychowaniu religijnym, ale także w życiu, nie wszystko uda się przewidzieć; nie nad wszystkim zapanujemy. Są jednak sprawy, które okazują się fundamentalne, np. okazywanie szacunku, szanowanie godności i odrębności innego. Zwracanie na to uwagi jest, jak mi się wydaje, często ważniejsze od górnolotnych słów na temat miłości czy przyjaźni.

AP: Taka postawa szacunku jest niesłychanie ważna np. podczas spowiadania dzieci. Choćby spowiadały się z jakichś drobiazgów, nie mogę powiedzieć: „to nieistotne”. Uważam, że duży błąd popełnia się w tych krajach, w których dzieci dopuszcza się do Komunii bez spowiedzi, tłumacząc, że siedmioletnie dziecko nie jest jeszcze zdolne zgrzeszyć ciężko. A przecież spowiedź uczy odpowiedzialności, pokory, zdolności przeproszenia. Czasem dzieciom się mówi: nie rób tego, to nie będziesz musiał przepraszać. To błąd! Powinno się raczej mówić: staraj się nie psocić i miej zawsze odwagę przeprosić, jeśli zbroiłeś.

KK-Ł: Ważne jednak, by spowiedź nie prowadziła dzieci do lęku. Dlatego chciałam zaapelować do spowiedników, by kładli większy nacisk na afirmację dzieci, na pokazywanie im tego, co dobrego uczyniły, a nie tylko odpytywanie ze złych uczynków.

A o co Ksiądz zaapelowałby do rodziców?

AP: Żeby pamiętali, że są dla dzieci pierwszymi katechetami. Pana Jezusa nie da się nauczyć teoretycznie. Dlatego bardzo bym zachęcał, by rodzice katechezę swoich dzieci potraktowali jako religijny doping dla siebie. Jeżeli mam być dla swojego dziecka wiarygodnym rodzicem – wiary godnym! – to dziecko powinno widzieć, że ja także szukam, że tajemnica religijna jest dla mnie rzeczywiście czymś ważnym.

Św. Augustyn powiedział, że drogą do Boga jest drugi człowiek. Dla dziecka drogą do Boga są jego rodzice. Ale także nasze dzieci mogą stać się dla nas drogą do Boga. ?h

Ks. Adam Podbiera pracuje w parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Mistrzejowicach, jest katechetą, współautorem (z ks. Janem Szczepaniakiem) książki „Trzy miłości”. W latach 80. przejął po ks. Józefie Tischnerze prowadzenie Mszy św. dla dzieci w kościele św. Marka w Krakowie.

Katarzyna Kubisiowska-Łabędzka jest publicystką i autorką wywiadów, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...