Często dzieci mają w głowach obraz Boga-policjanta. Bóg ma być sprawiedliwy, ale nie w ten sposób, jakby tylko czyhał, aby nam przywalić!
Artur Sporniak: Czy łatwo było przejąć Msze dla dzieci po ks. Tischnerze?
Ks. Adam Podbiera: Na pewno nie. Bardzo się bałem. W 1985 r. zostałem wicerektorem krakowskiego kościoła św. Marka. Moim głównym zajęciem było organizowanie drukarni przy wydawnictwie Polskiego Towarzystwa Teologicznego. Ówczesny rektor kościoła, ks. Wacław Świerzawski zdecydował, że poprowadzę także Msze dla dzieci. Wyglądało to nieciekawie: gdy Tischner zrezygnował, rodzice przestali przyprowadzać dzieci na sławną już w Krakowie Mszę o 10.00. Po przedszkolakach zostało kilka pustych krzesełek. Nie miałem żadnego praktycznego przygotowania pedagogicznego, a poza tym pasjonowało mnie duszpasterstwo młodzieży, a nie dzieci – jestem wychowankiem ks. Blachnickiego i ruchu oazowego.
Czy ks. Tischner wspierał Księdza radą?
AP: Konkretnych wskazówek nie otrzymałem. Ale mieszkając na Marka 10 codziennie spotykałem go na obiedzie i miałem świadomość, że Tischner życzliwie towarzyszy moim zmaganiom. One chyba przynosiły owoce, bo gdy odchodziłem do innej pracy, na Msze przychodziło ponad sto dzieci.
Czy w Mszach sprawowanych przez Księdza uczestniczył także słynny miś Bartek?
AP: Nie posługiwałem się jakimś stałym gadżetem, jak Tischner. Ale zwykle prosiłem dzieci, by na następną niedzielę przygotowały coś konkretnego, co było związane z czytaną wówczas Ewangelią. Pamiętam kłopot, jaki miałem z opowieścią o krzewie winnym i latoroślach z 15. rozdziału Ewangelii św. Jana. Jak dzieciom wytłumaczyć paralelę między trwaniem przy Panu Jezusie a wszczepieniem gałązki w winny krzew?
Był maj, więc zaproponowałem, by dzieci przyniosły kwitnące gałązki. Początkowo pomyślałem, że opowiemy sobie o kwiatkach i owocach, w które się kwiaty zamieniają, i przez taką opowieść przeniesiemy się na płaszczyznę duchową. A wtedy powiem im, że owoce pojawiłyby się, gdyby tych gałązek nie zerwały. Uświadomiłem sobie jednak, że postąpiłbym niepedagogicznie, każąc im gałązki zrywać, a potem wskazując, że w ten sposób skazały je na uschnięcie. Cały tydzień zastanawiałem się, jak z tego wybrnąć. Aż spadła mi na głowę (dosłownie – siedziałem na ławce na podwórku) zeschła, brudna gałąź. Pomyślałem: mam! Podczas Mszy dzieci długo opowiadały, skąd mają swoje gałązki i jakie owoce z nich mogą wyrosnąć, aż w końcu pokazałem swoją suchą gałąź i zacząłem się z nimi przekomarzać, że mam najładniejszą. Pozwoliłem dzieciom długo tłumaczyć, dlaczego z niej nie może być owoców. W końcu wspólnie doszliśmy do wniosku, że człowiek jest przy Panu Jezusie jak kolorowa gałązka, a z daleka od Niego usycha. I wtedy usłyszałem, jak kilkuletni Tomek powiedział do siebie: „Bo bez Pana Jezusa człowiek jest nieszczęśliwy”. To genialnie proste stwierdzenie często powtarzałem, puentując homilie do dzieci.
Katarzyna Kubisiowska-Łabędzka: Uczestniczące w Mszy dzieci zwykle są znudzone i najczęstsze pytanie, jakie dorosłym zadają, to: „Kiedy wyjdziemy z kościoła?”. Czy Ksiądz posługiwał się jakimiś specjalnymi technikami konwersacji, by do nich trafić?
AP: Kierowałem się intuicją, która podpowiadała mi, abym opowiadał w obrazach o tym, co robił Pan Jezus w ewangeliach, używając prostego, znanego dzieciom języka. Powiem szczerze, że takie podejście zaczęło przynosić owoce, gdy przestałem myśleć o tym, iż słucha mnie inteligencja krakowska, czyli ich rodzice albo dziadkowie. Dziecko musi być partnerem rozmowy, a to znaczy, że trzeba się także wsłuchiwać w to, co ono mówi i czy nas rozumie. Wtedy się nie nudzi.
Ten dialog z dziećmi nie kończył się wraz z homilią. Na ile pozwalał Mszał, próbowałem wyjaśniać, co dzieje się w dalszych częściach liturgii. W ten sposób można było próbować stale zajmować ich uwagę.
KK-Ł: Z moich obserwacji wynika, że bardzo często kościół kojarzy się dzieciom ze smutkiem, przygnębieniem, także z lękiem, gdyż natrafiają na przekaz o Bogu jako surowym, karzącym ojcu. To może wykrzywiać ich religijność na całe życie.
AP: To nie tylko wina nas, księży. Także rodzice często straszą swoje pociechy: „Nie rób tego, bo cię Bozia ukarze”. Jako katecheta często widzę, że młodzież ma w głowie obraz Boga-policjanta. Nie chodzi o to, że Bóg nie ma być sprawiedliwy. On jest sprawiedliwy, ale nie w ten sposób, jakby tylko czyhał, aby nam przywalić!
KK-Ł: Prawda o Bożej sprawiedliwości akurat jest bliska dzieciom, bo one mają bardzo duże poczucie sprawiedliwości. Chodzi o to, żeby się Boga nie bać. Bóg akceptuje każdego, także dziecko, łącznie z faktem, że jest niegrzeczne i ułomne, tak jak niegrzeczni i ułomni jesteśmy my, dorośli. Dziecko jednak jest bardziej bezbronne wobec lęku.
Dlatego zabieram moje dzieci do kościoła św. Katarzyny na Kazimierzu, na Msze sprawowane przez o. Marka Donaja. 10-letni syn aktywnie w nich uczestniczy, a 4-letnia córka w tym czasie biega po augustiańskich krużgankach, na co jej pozwalam, bo to jej forma przeżywania Mszy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.