I oto nadspodziewanie Jezus nie jest już wśród nas. Świeci nieobecnością. Usuwa się z pola widzenia. Żadna siła świata nie jest w stanie Go zatrzymać. A byłoby przecież cudownie, gdyby pośród nas pozostał widzialnie i uchwytnie.
Dlaczego nikt z uczniów nie przekonał Jezusa do pozostania z nimi, z czym tak się już zżyli? Dlaczego sam nie mógł przedłużyć powielkanocnego stanu wyjątkowego? Wtedy Kościołowi nie byłoby tak ciężko; niejedno ze swych pytań mógłby kierować bezpośrednio do Niego. Wydaje się, że teraz jesteśmy zdani na siebie samych. Osieroceni, na gruncie faktów zaczynamy z jeszcze większym natężeniem pytać: Jezusie, kim Ty byłeś, kim jesteś w dalszym ciągu dla nas?
Czy w tej sytuacji Kościół przystąpi do zbilansowania wielkiego żywota Mistrza z Nazaretu, czy otworzy księgę pośmiertnych wspomnień, a może zdobędzie się na przejęcie schedy po Nim? Czy ziemska misja i dzieło Chrystusa zostało wypełnione? Czy powiedziano już wszystko, co było do powiedzenia? Czy jest do zastąpienia Ten, który odszedł? I czy grupa Jedenastu jest rzeczywiście przygotowana, dostatecznie „uzbrojona”, by stanąć na własnych nogach. Ten, który w Wielkanocny Dzień staje widzialnie wśród uczniów, zwalnia tę centralną pozycję. A ponieważ Chrystus nie jest więcej wśród nas uchwytnie obecny, cały świat kieruje swe oczy na nas samych. Czy my nadajemy Mu twarz? Albo byłaby to próba ponad nasze siły? Czy po Jego Wniebowstąpieniu możemy być Jego rękami i ramionami? Jednym słowem: czy my możemy stać się błogosławieństwem?
Błogosławiące ręce
Wniebowstąpienie Chrystusa jest, jakkolwiek pięknie by o tym mówić, pożegnaniem. Swemu Panu Kościół pozwala odejść. Pożegnanie w żadnym wypadku nie jest rytuałem. I dlatego dobrze jest przypatrzeć się ostatniemu ziemskiemu gestowi Jezusa. Łukasz Ewangelista ma wyostrzone oko na ten szczegół, na ostatni ruch ręki Pana.
Wniebowstąpienie jest świętem błogosławieństwa, ostatnim aktem danym Kościołowi do oglądania Jezusa. Jego zranione ręce: rozciągnął je na krzyżu, a teraz nad swoimi otwiera je w geście błogosławieństwa. Czy żegnał się z nimi bez słów? Albo też miał na języku słowa błogosławieństwa, które wypowiada każdy pobożny Żyd, tzw. Błogosławieństwo Aaronowe, a które po dziś dzień kapłan często wygłasza na zakończenie Mszy św.: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 24-26).
Błogosławieństwo jest posługą arcykapłańską (por. Syr 50, 20-22). Jezus kształtuje swe pożegnanie w sposób niemal liturgiczny, kultyczny. W tym błogosławieństwie Jezus całkowicie sprzymierza się z uczniami. Jest to jakby antycypacja zesłania Ducha Świętego. Swych uczniów Jezus wprawdzie nie dotyka, żegnając się nie nakłada na nich rąk. Błogosławiąc, wycofuje się, aby w ten właśnie sposób być im nieskończenie bliski. Gest ten musiał się głęboko zakorzenić w pamięci Kościoła. Czyńcie również i TO na Moją pamiątkę! Wy, błogosławieni, podawajcie dalej to, co otrzymujecie! W każdym końcowym błogosławieństwie Mszy św. ożywia się na nowo pożegnalny ów gest ręką. Są ludzie, którzy w dzień powszedni przychodzą na nabożeństwo „tylko” po to, ażeby umocnieni wkroczyć mogli w nowy dzień tygodnia.
U Łukasza Jezus zachowuje swój gest błogosławieństwa aż do tego momentu odejścia. Od uczniów nie odwraca się nagłym ruchem. Nie kieruje się energicznym krokiem ku wyjściu. Pozostaje zwrócony do nas. Błogosławiąc, skinięciem dłoni daje nam znak, że jest z nami, przerzuca ku nam pomost. Błogosławieństwo jest niezwykle głębokim gestem komunikacji – niejako niewidzialną wstęgą między tym, który błogosławi, i tym, który błogosławieństwo przyjmuje. Ów ruch ręki jest wielce obiecujący i uczniowie go rozumieją. Tych, których błogosławi, Jezus nie pozostawia samych i zdanych na swój los. Błogosławieństwo trwa i na nich spoczywa. W geście tym dokonuje się samo-udzielenie się.
I dlatego pożegnanie to nie jest rozstaniem we łzach zraszających ból rozłąki. Nad chwilami pożegnania zapanować możemy przecież tylko dlatego, że wszyscy spodziewamy się, rozłąka nie jest definitywnym oddaleniem się od siebie i że w każdym rozstaniu już kryje się głęboko zakodowane życzenie serca: Przyjdź rychło znowu! Nie możesz po prostu tak sobie zniknąć! Niekiedy bolejemy, że żegnając się, nie wpadło nam do głowy coś wznioślejszego, głębszego i bardziej osobistego do powiedzenia ponad ograniczony repertuar zdawkowych banałów: Żyj! Do następnego razu! Daj o sobie znać! Cześć!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.