Działają od dwunastu lat, niosąc pomoc tym, którzy – jak sami mówią o sobie – na nią nie zasłużyli. Odbierają kilkadziesiąt listów dziennie z całej Polski. Telefony nawet o piątej rano. W swoją działalność wkładają wręcz niespożytą energię. I mówią, że gdyby nie wiara i pomoc Pana Boga, już dawno by tę działalność porzucili.
Działalność fundacji jest bardzo wszechstronna. Oprócz prowadzenia teatru, radia, dziś chwilowo zawieszonego, pracownicy Fundacji, jak również wolontariusze, prowadzą pomoc dla więźniów. Tych jeszcze odbywających karę oraz tych, którzy mają ją zawieszoną. Jednym z programów jest „Anioł Stróż”. – Polega on na tym, że odbieramy więźniów z ZK i pokazujemy, jak wygląda świat. Wielu z nich nie było na wolności kilkanaście lat. Organizujemy im przepustkę na spotkanie z dziećmi czy rodziną poza murami więziennymi. Na Komunię czy ślub dzieci – mówi Marek Łagodziński. – Wielu z więźniów nie ma rodzin, więc nie mają szansy na przepustkę. Wtedy my bierzemy za nich całkowitą odpowiedzialność. W przeciwnym razie nie mogliby wyjść.
Fundacja wśród rozlicznych zajęć prowadzi też porady rodzinne dla więźniów chcących wrócić do domów, w których ich nie chcą. Prowadzone są mediacje, by rodzina uwierzyła w zmianę byłego więźnia i zaakceptowała go na nowo. Bardzo rozbudowane są również terapie odwykowe i treningi dla uzależnionych od alkoholu i narkotyków, prowadzone przez fachowców: terapeutów i psychologów. Także kursy zawodowe i szkolenia. – Więźniowie mają na ogół wykształcenie podstawowe, a nawet niepełne podstawowe, w takiej sytuacji trudno dziś zdobyć pracę. Zajmujemy się więc w fundacji programem „Skazani na sukces na rynku pracy”, czyli aktywizacją zawodową osób opuszczających zakłady karne. Kończą bardzo nowoczesne, kompleksowe kursy przygotowania do zawodu – mówi psycholog Monika Kaźmierczak. – Uczymy ich, jak powinna wyglądać rozmowa kwalifikacyjna. Uczymy również pisania dokumentów aplikacyjnych, radzenia sobie ze stresem. Są bardzo chętni do nauki, ale mają trudności z zatrudnieniem na podstawie umowy o pracę. Przedsiębiorcy na ogół proponują im „pracę na czarno”. Trzeba ich motywować, przekonywać, że nie jest to porażka. Że jeśli się chwilowo nie udało, trzeba próbować jeszcze raz. Oni nawet po drobnych porażkach rezygnują. Uważają, że nie warto próbować po raz kolejny. Zniechęcają się. To wywołuje w nich stres. A ten z kolei – agresję bądź autoagresję. Ale też powiedzenie im dobrego słowa: dobrze coś zrobiłeś, cenię cię za to czy za tamto – jest dla nich niezwykle pozytywnym wzmocnieniem.
Od niedawna fundacja zainicjowała internetową licealną naukę więźniów. Nie byłoby to możliwe – co podkreślają państwo Łagodzińscy – bez znakomitej współpracy dyrektor Warszawskiego Inspektoratu Służby Więziennej Anny Osowskiej-Rębeckiej, jak również dyrektor Europejskiego Liceum dla Dorosłych Moniki Andrulewicz, która zwolniła uczniów Fundacji z czesnego. W tym semestrze uczy się 10 kobiet z aresztu śledczego Grochów. Tyluż mężczyzn w Białołęce. – Z nauką więźniów jest taki problem, że często są przewożeni od zakładu karnego do zakładu. Dotychczas w takich sytuacjach musieli przerywać naukę. Obecnie nie ma takiego problemu – podkreśla Marek Łagodziński. – Więzień ma swój login, łączy się ze szkołą i może uczyć się, zdawać egzaminy bez względu na to, gdzie jest. Byleby miał dostęp do internetu.
Oprócz warszawskiej siedziby kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Mieni, Fundacja prowadzi również dom dla ludzi, którzy po wyjściu z więzienia nie mają co ze sobą zrobić, a chcą zmienić swoje dotychczasowe życie. Domem administruje były więzień, który za kratami spędził blisko dwadzieścia lat. Marzeniem Danuty Łagodzińskiej jest, by uruchomić tam niebawem program „Dom w pół drogi” dla sprawców przemocy. Ludzie ci, jeszcze w trakcie odbywania wyroku, byliby przez pół roku poddawani intensywnej terapii i szkoleniu psychospołecznemu, by mogli po tym czasie podjąć odpowiedzialne życie. Jak podkreślają państwo Łagodzińscy, marzenia się spełniają. Zaczynali, pomagając kilkunastu osobom rocznie. Dziś opiece fundacji podlega siedemset osób. – To wszystko dzięki zespołowi bardzo oddanych ludzi, którzy są związani z fundacją. Ale przede wszystkim dzięki Bogu – podkreśla Danuta Łagodzińska. – Tu przychodzą ludzie niezwykle roszczeniowi. W więzieniu mieli obsługę. Tam było śniadanie, obiad, kolacja. Można było wyzywać obsługę, że nie ten obiad, że nie tak podano. A tu trzeba samemu zadbać o siebie. O obiad, o pracę, naukę. Czasami mówią, że w więzieniu było lepiej. I nie wynika to z ich lenistwa czy złośliwości. Jest to raczej efekt różnego rodzaju lęków, które towarzyszyły im zarówno przed więzieniem, jak i po nim. I trzeba temu jakoś zaradzić. Bardzo pomocne są nasze pielgrzymki na Jasną Górę. Również nasza wspólnota neokatechumenalna. Tam odreagowujemy, tam nabieramy sił. Ale przede wszystkim ogromną siłę czerpiemy od Pana Boga.
Wracają do więzień, bo nie mają nikogo, kto pomógłby im się zmienić. Bardzo często nie potrafią odnaleźć się na wolności
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.