Gdyby nie pomoc Pana Boga

Niedziela 21/2010 Niedziela 21/2010

Działają od dwunastu lat, niosąc pomoc tym, którzy – jak sami mówią o sobie – na nią nie zasłużyli. Odbierają kilkadziesiąt listów dziennie z całej Polski. Telefony nawet o piątej rano. W swoją działalność wkładają wręcz niespożytą energię. I mówią, że gdyby nie wiara i pomoc Pana Boga, już dawno by tę działalność porzucili.

 

Działają od dwunastu lat, niosąc pomoc tym, którzy – jak sami mówią o sobie – na nią nie zasłużyli. Odbierają kilkadziesiąt listów dziennie z całej Polski. Telefony nawet o piątej rano. W swoją działalność wkładają wręcz niespożytą energię. I mówią, że gdyby nie wiara i pomoc Pana Boga, już dawno by tę działalność porzucili.

To „Coś” Józefa

Józef Grzyb ma sześćdziesiąt lat. Z niewielkimi przerwami blisko czterdzieści przesiedział w więzieniu. Lata spędzone za kratami uzależniły go tak dalece od więziennego regulaminu i rygoru, że z trudem odnajduje się na wolności. Dopiero uczy się samodzielnie poruszać po mieście, jeść sztućcami, a nie tylko łyżką. Przez kilka tygodni bał się nawet przekraczać ogrodzenie fundacji. Do dziś bardzo nieufnie patrzy na każdy gest bezinteresownej dobroci. Dzieciństwo i młodość spędził w domu dziecka i poprawczaku. Oddany babci przez wciąż pijanych rodziców, już jako roczne dziecko ciągle był katowany. Do tego stopnia, że stanęła w jego obronie miejscowa społeczność. I wtedy trafił do domu dziecka. Jak dziś mówi: – Moim największym problemem było to, że nigdy nie poznałem miłości. Po wyjściu z domu dziecka popadł w alkoholizm. Z buntu przeciwko swojemu losowi zaczął kraść. Kradł, trafiał do więzienia. Wychodził, pił, kradł. I znów trafiał za kraty. Od czterech lat uczy się miłości i wolności w Fundacji „Sławek”, do której zaprowadziło go „Coś”. Zdarzyło się, że w więzieniu pewnego dnia pan Józef zachorował. Ktoś go postraszył, że może lada dzień umrzeć. I wtedy poczuł to „Coś”. – Ktoś sobie zażartował, mówiąc: „Chłopie, tydzień, miesiąc i już po tobie”. Potem okazało się, że wszystko jest w porządku i jestem zdrowy. Ale ten fakt dał mi dużo do myślenia – opowiada z emocją Józef Grzyb. – Poczułem „Coś’”, czego dotychczas nie znałem. Zaczęło mi zależeć na życiu. I nagle życie zaczęło mi się podobać. Uświadomiłem sobie, że w każdej chwili mogę odejść z tego świata. Nie wiem, ile Pan Bóg dał mi życia, ale wiem, że chciałbym je przeżyć godnie.

W więzieniu Józef Grzyb poznał Marka Łagodzińskiego. I zaufał mu. Po wyjściu z więzienia nie pojechał w swoje rodzinne strony. Bał się, że znów wpadnie w alkoholowe towarzystwo. Od czterech lat pracuje w Fundacji „Sławek”. Chodzi do liceum. I wciąż patrzy z nieufnością na dobro, dziwiąc się, że dostrzegło i jego.

Dług Janka

Janek Dobrzyński (nazwisko fikcyjne) pracuje w warsztacie samochodowym prowadzonym przez fundację „Sławek”. Ma dziecko, kochającą żonę, którą, jak podkreśla, zesłał mu sam Bóg. Janek, czterdziestolatek, też spędził połowę życia w zakładzie karnym. Od dziesięciu lat jest na wolności. Ponad dwanaście lat nie bierze narkotyków i nie pije. Pochodzi z rozbitej rodziny. Matka, żeby wychować dwóch synów, cały dzień pracowała. Mieszkali w podwarszawskim miasteczku w kamienicy, w której trzy czwarte mieszkańców trudniło się złodziejstwem. Zamiast do szkoły chodził więc z kumplami na kradzieże. Zaczął pogardzać tymi, którzy uczciwie pracują. Szybko popadł w pijaństwo. Uzależnił się od narkotyków. Zaczął też nimi handlować. Za każdym wyjściem z więzienia przyrzekał jednak sobie i matce, że nie wróci do przestępstw. Ale nie starczało mu siły. Nie wierzył w to, że zdobędzie się na życie w trzeźwości i prawdzie, choć nie uważał siebie za uzależnionego. Również on na swojej drodze spotkał Marka. Zdecydował się na terapię odwykową. Dopiero ona uświadomiła mu uzależnienie.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...