Ciągle przekonuję się, że nie ma nic wspanialszego jak ten Boży plan. Najlepszą rzeczą jaką mogłem w życiu zrobić to zaufać mu i zaangażować się w realizowanie tego planu. Nigdy nie czułem się przymuszony, czy zniewolony. Zawsze maiłem poczucie, że to ja podejmuję decyzje i ja ponoszę za nie odpowiedzialność.
O tym, że Bóg ma dla mnie wspaniały plan słyszałem najpierw od moich animatorów i moderatorów podczas rekolekcji oazowych. Było to wprawdzie miłe, ale nie groźnie i, co najważniejsze, niezobowiązujące. Zgadzałem się z tym, ale raczej ogólnie, bez realnego odniesienia do siebie. Dlaczego? Ponieważ ja już miałem własny projekt na życie i nie widziałem potrzeby rezygnowania z niego. Był nieco idylliczny, ale w miarę pobożny. Praca w leśnictwie, założenie rodziny. Wyobrażałem sobie, jak będę motocyklem dowoził swoje dzieci z leśniczówki do szkoły!
Duchowe „trzęsienie ziemi” nadeszło podczas Namiotu Spotkania na mojej drugiej letniej oazie. Nie wiadomo skąd pojawił się w moich myślach obraz mnie jako księdza przy ołtarzu. Pomyślałem sobie, że to głupia i niedorzeczna myśl, bo przecież ja się przecież do tego nie nadaje. To nic, że byłem ministrantem. Było nas wielu i nic z tego nie wynikało. Mój starszy brat też był ministrantem i się ożenił!
Jednak myśl uparcie powracała i nie dawała mi spokoju. Półmetek ogólniaka to stosowny czas, aby poważnie myśleć o swojej przyszłości, a ja nie chciałem rezygnować ze swoich planów. Tak naprawdę nie czułem się w żaden sposób zmuszany do tego. Myśl o powołaniu krążyła raczej jako pewna propozycja: „A może …” Nie od razu skojarzyłem tę myśl z propozycją Boga. Pewnie dlatego, że On pozostawał dla mnie kimś dość odległym i anonimowym. Nie był jeszcze tak naprawdę „moim Bogiem”, raczej „Bogiem moich Ojców”. Moja wiara dopiero wchodziła w proces przemiany od wiary odziedziczonej ku wierze osobistej. Dopiero zaczynałem odkrywać Boga prawdziwego. Wiara moich rodziców i otoczenia z pewnością tworzyła pomocne środowisko. Do tego dochodziły zdobycze rekolekcji oazowych: poznawania Pisma świętego i odnajdywanie w nim Bożego słowa skierowanego do mnie, a także ożywianie i pogłębianie modlitwy, radość zdrowej chrześcijańskiej wspólnoty, w której Bóg był naprawdę ważny.
Wątpliwości trwały aż do pewnego zimowego wieczoru i modlitwy w grupie oazowej, w kaplicy Matki Bożej Jazłowieckiej w Szymanowie. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że On tu jest; że jest blisko przy mnie; że jest Wielki, Potężny, że jest Kimś, przed kim właściwe jest uniżenie się twarzą na ziemię. Zrobiłem to, bo nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Potem emocje wieczornej modlitwy opadły i wszystko wracało do normy, a ja wracałem do domu. Wtedy uświadomiłem sobie, że myśl o kapłaństwie rodzi we mnie nieopisaną radość, choć ciągle zmieszaną z obawą, że ja się na księdza nie nadaję. Radość była jednak większa i łączyła się z przekonaniem, że jeśli Jezus tego chce, to nie ma rzeczy niemożliwych i że to będzie na pewno coś fantastycznego!
Od tamtego wieczoru i tamtych rekolekcji minęło wiele czasu, a ja ciągle przekonuję się, że nie ma nic wspanialszego jak ten Boży plan. Najlepszą rzeczą jaką mogłem w życiu zrobić to zaufać mu i zaangażować się w realizowanie tego planu. Nigdy nie czułem się przymuszony, czy zniewolony. Zawsze maiłem poczucie, że to ja podejmuję decyzje i ja ponoszę za nie odpowiedzialność. Jeśli decyduję się przyjąć Bożą propozycję, to mogę mieć pewność, że On mnie poprowadzi i pozwoli mi wzrastać i dojrzewać nawet pośród trudności i niepowodzeń. Miłującym Boga wszystko służy ku dobremu. Jeśli natomiast próbuję robić po swojemu, Bogu na przekór, to szybko się przekonuję, że pożytku z tego nie będzie. W dodatku rodzi się poczucie, że zawiodłem Go i oddaliłem się od Niego.
Słysząc, że „Bóg ma dla mnie swój plan” niekoniecznie muszę być z tego powodu zachwycony. Zwłaszcza jeżeli w środowisku rodzinnym inni, przeważnie rodzice, próbowali przekonać mnie, że lepiej wiedzą, co dla mnie będzie dobre i zmuszali mnie do realizacji własnych pomysłów na moje życie. Czasem, mimo najlepszych chęci, usiłowali realizować w ten sposób własne, niespełnione aspiracje i marzenia, które jednak nigdy nie były moje. Trudno nie odczuwać takiej sytuacji jako dotkliwego ograniczania wolności i nie reagować buntem na takie „wspaniałe” plany. Najczęściej łączy się to z tym, że rodzice nie znają tak naprawdę uzdolnień, marzeń i aspiracji swego dziecka, lub nie liczą się z nim, uznając je za nierealistyczne, niepoważne, nieżyciowe, itp. Nic dziwnego, że takie „uszczęśliwianie” na siłę tak naprawdę nikogo nie uszczęśliwi. Wobec takich presji postawa buntu jest czymś naturalnym.
Jeśli takie doświadczenia przeniesiemy na relację z Bogiem, to człowiek zareaguje buntem i sprzeciwem słysząc: „Bóg ma dla ciebie wspaniały plan”. Nie każdy ma ochotę żyć grając w serialu do którego ktoś inny napisał scenariusz. Nikt też nie ucieszy się myśląc o Bogu jako o „programiście”, który chce nam wgrać jakiś „programik”, żebyśmy potem kręcili się w labiryncie życia jak bezwolna elektroniczna zabawka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.