Oto jestem, przecież mnie wołałeś

Niedziela 24/2010 Niedziela 24/2010

Pójście pod prąd, wyrzeczenie się ponętnych pokus świata wymaga wręcz heroizmu. I na pewno w tym wyborze nie pomagają ostatnie, prawdopodobnie niemające wcześniej precedensu, ataki, szczególnie na Papieża, a przez niego na cały Kościół, bo to on ucieleśnia jego naukę.

 

W kończącym się Roku Kapłańskim było bardzo wiele wezwań do młodych, aby odważyli się odpowiedzieć: „Tak” Chrystusowi. Wielokrotnie nawoływał Benedykt XVI. Mówili biskupi, nie omijali tematu sami kapłani. Rok Kapłański miał pomóc odkryć na nowo tożsamość kapłańską wśród samych kapłanów oraz ożywić duszpasterstwo powołań na całym świecie.

W ostatnich czasach rozmowa o powołaniach do kapłaństwa i zakonu w Polsce bywa smutna i monotonna. Zwykle zaraz po rozpoczęciu schodzi na te same tory. Wytycza je słowo „kryzys” i malejące w ostatnich latach słupki obrazujące liczbę kandydatów do stanu duchownego w seminariach duchownych, szczególnie zakonnych. Na pewno można powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, kandydatów do kapłaństwa jest mniej niż 10 czy 20 lat temu. Po drugie zaś, że nadal więcej niż w latach 60. czy 70. ubiegłego wieku. W latach 80. i później mieliśmy boom powołaniowy, bo był Jan Paweł II, co do tego obserwatorzy nie mają żadnych wątpliwości. Wniosek nasuwa się sam. Nie potrafimy zapełnić luki po Janie Pawle II, choć prawdopodobnie sama nadzieja, aby tego dokonać, ociera się o uzurpację. Tak czy inaczej musimy radzić sobie sami.

Dziwne i znaczące zarazem jest to, że najchętniej głosy o kryzysie powołań dochodzą ze środowisk, które trudno podejrzewać o specjalną przychylność Kościołowi, nawet jeżeli ich przedstawiciele deklarują, że życzą mu jak najlepiej. Diagnozując sytuację, można wskazać dwa źródła takiego stanu rzeczy: nieprzystające do współczesności trudne wymagania moralne, które niezmiennie głosi Kościół, i celibat, przy którym nie wiadomo dlaczego upiera się Papież. Skrzętnie i sprytnie unikają za to odpowiedzi na pytanie: czy w tych wyznaniach chrześcijańskich, gdzie duchowni nie są zobowiązani do bezżenności, sytuacja z liczbą kandydatów do stanu duchownego jest lepsza? Otóż nie jest lepsza. Na pewno nie o troskę o powołania chodzi w tych radach. O co? Odpowiedź narzuca się sama.

W całym Kościele lepiej

Faktem jednak jest, że powołań jest mniej, nawet w krajach tradycyjnie katolickich, w tym w Polsce. W niektórych, szczególnie w Europie, sytuacja jest bardzo trudna. Należy jednak zauważyć, że ogólnie, w całym Kościele, liczba duchownych wzrasta. Według ostatniego „Annuario Pontificio”, liczba kapłanów na całym świecie wzrosła w latach 2007-2008 o jeden procent. Wzrost zanotowano dzięki nowym duchownym z Azji i Afryki. Szczególnie ten ostatni kontynent jest ziemią, na której Kościół, a wraz z nim powołania, rozwija się najbardziej dynamicznie. Wzrost liczby duchownych, choć jest nieco mniejszy, to jednak odpowiada przyrostowi całej wspólnoty Kościoła katolickiego na świecie.

Europa, mimo że nadal prawie połowę światowego duchowieństwa katolickiego, dokładnie 47,1 proc., stanowią obywatele Starego Kontynentu, ma się nad czym głowić. Łatwo nie jest, zresztą nikt nie mówił, że będzie. W latach 60. czy 70., do których dziś się porównujemy, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę powołań do kapłaństwa w Polsce, prześladowany Kościół musiał bronić siebie i swoich wiernych przed agresją komunistycznych władz i płynącą z jej ośrodków, zresztą coraz mniej skuteczną, propagandą. Z tych zmagań wyszedł zwycięsko.

Trująca kultura

Dziś przeszkody są inne. Bardziej wysublimowane. Ich ostrze nie jest tak bardzo wymierzone w ciało, ale w ducha. Co zatem dziś przeszkadza młodemu człowiekowi – bo wierzymy, że Bóg nieustannie posyła robotników na żniwo, tylko ci posłani ociągają się z pójściem na pole – w wejściu na drogę realizacji swojego powołania? To współczesna, dominująca kultura stoi za tym, że np. we Francji już liczą, ile parafii trzeba będzie zlikwidować w najbliższych kilku dekadach, a na misje do niektórych krajów europejskich coraz częściej przyjeżdżają duchowni z ewangelizowanej od niedawna Afryki. Co takiego zabójczego jest w tej dominującej kulturze, że tak odbiera odwagę, zniechęca czy wręcz uniemożliwia „pójście za Panem”? Duszpasterze powołań wskazują na kilka „izmów”. Należą do nich: materializm, konsumpcjonizm, sekularyzm, moralny relatywizm i na dodatek religijna obojętność. Najważniejszy z nich jest ten pierwszy. To z niego witalne siły czerpią pozostałe. W naszych czasach młody człowiek staje między dramatycznym wyborem. Z jednej strony – propozycją świata, w którym drogę szczęścia wytycza fortuna i przyjemność, a z drugiej – propozycją kapłaństwa służebnego, gdzie najważniejsza jest służba drugiemu, skromne życie, posłuszeństwo i dar bezżenności. Pójście pod prąd, wyrzeczenie się ponętnych pokus świata wymaga wręcz heroizmu. I na pewno w tym wyborze nie pomagają ostatnie, prawdopodobnie niemające wcześniej precedensu, ataki, szczególnie na Papieża, a przez niego na cały Kościół, bo to on ucieleśnia jego naukę.

Choroba zaraźliwa

Jak mocny jest wpływ kultury na wolę odpowiedzi na wołanie Boga – pokazuje postawa imigrantów w USA. O ile w pierwszych pokoleniach, kiedy rodziny imigrantów z Azji czy Afryki miały jeszcze na świeżo nauki wyniesione z rodzinnego domu, mam tu na myśli kraj pochodzenia, dzieci chętniej szły za głosem powołania, o tyle w drugim czy trzecim pokoleniu ta ochota słabła wprost proporcjonalnie do akceptacji zachodniego stylu życia. – Im bardziej rodzina zanurza się w amerykańską kulturę, tym bardziej jest podatna na rodzaj kulturalnej trucizny, która kaleczy życie wiary w ogóle, a powołania w szczególności – mówił kilka lat temu ks. Ressler, dyrektor Biura Powołań archidiecezji w Houston. Tej trucizny obawia się także Afryka. Wielokrotnie w ostatnim czasie hierarchowie z różnych krajów Czarnego Lądu podnosili temat psucia afrykańskiej kultury, opartej na silnej rodzinie i głębokich więzach międzyludzkich, przez siłą wpychane wzorce rodem z zachodniego świata.

Rodzina

Afrykańscy duchowni nieprzypadkowo biją na alarm, widząc zagrożenia dla rodziny. To w niej tkwi klucz do wszystkiego, także do powołań. Kolejną przeszkodą w odpowiedzi na Boże wołanie jest kryzys rodziny, ze szczególnym naciskiem na kryzys ojcostwa. To przykład ojca ustala relacje dzieci z Bogiem Ojcem. Bez niego trudno je ułożyć, często zaś są wypaczone. Szczególnie wśród młodych, którzy pochodzą z rodzin rozbitych. Dzieci, a później młodzieńcy noszą w sobie wielką ranę. Do tego dochodzi to, że powołani często nie mają wsparcia w rodzinie, a niejednokrotnie są przez swoich rodziców i innych członków zniechęcani do wstąpienia do seminarium czy zakonu.

Rola świadectwa

W tych warunkach trudniej jest samym kapłanom dać ostateczny impuls do wejścia na drogę realizacji powołania kapłańskiego. Według świadectw samych powołanych, jest ona na pewno niebagatelna, a może nawet decydująca. Według Amerykanów, którzy przodują i lubują się w badaniach postaw i zachowań, blisko 80 proc. kandydatów do kapłaństwa deklaruje, że do pozytywnej odpowiedzi na głos Boga skłoniła ich postawa lub nawet zachęta spotkanego na drodze życia księdza. Przekonało ich świadectwo życia, zaangażowanie duszpasterskie czy pobożność przy ołtarzu. „Osobiste świadectwo, oparte na konkretnych decyzjach życiowych, dodaje młodym odwagi, by także oni zdobyli się na decyzje wymagające zaangażowania na całą przyszłość. Aby im w tym pomóc, konieczna jest owa sztuka spotykania się i dialogu, który pomaga im odnaleźć światło i wsparcie w kimś, kto we wzorcowy sposób przeżywa swoje życie jako powołanie” – pisał w orędziu na tegoroczny Dzień Modlitw o Powołania Benedykt XVI.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...