Dokąd pędzi wóz?

Znak 5/2010 Znak 5/2010

Tam, gdzie na szalach kompromisu stają z jednej strony pieniądze, a z drugiej idee, warto dołożyć tym ostatnim kilka odważników. Trzeba więc traktować poważniej, niż z pozoru na to zasługują, zarówno sygnały alarmowe, jakie daje nam światowa gospodarka, jak też rozmaite inicjatywy i ruchy społeczne próbujące uczłowieczyć zarabianie pieniędzy.

 

4.

Istnieją jeszcze, co prawda, takie sfery biznesu, w których rozwój przez zagarnianie napotyka na silny opór ze strony klientów. Są to branże, w których wciąż liczy się jakość. Jednej z nich przyglądam się od kilku lat intensywnie – produkcji wina i handlowaniu nim. Myślenie korporacyjne także i w tej dziedzinie, co najmniej od lat siedemdziesiątych, uporczywie toruje sobie drogę. Wiele zacnych bordoskich chateaux o silnej i rozpoznawalnej etykiecie zdecydowało się na gwałtowną ekspansję, najczęściej wchłaniając drobniejsze, mniej zaradne winnice i wypuszczając na rynek potężne ilości win jakościowo słabszych, ale za to w niższych cenach i wciąż pod własną, zasłużoną etykietą. Poza kilkoma wyjątkami, znawcy rynku omijają dziś te spółdzielnie z daleka. Pieniądze szybko zarobione w pierwszych latach właściciele konsorcjów zainwestowali w infrastrukturę, dzięki której zamierzali zalać rynek jeszcze większą ilością tańszego wina. Ale rynek się od nich odwrócił i wkrótce zmuszeni byli sprzedawać swój produkt hurtowo, do kupażu win stołowych. Co gorsza, znacznie spadła też sprzedaż ich win flagowych. Dlaczego tak się dzieje? Otóż rynek winiarski wciąż jeszcze nie znosi kompromisów. Ceni winiarzy, którzy cenią samych siebie. Robota winiarska to najczęściej część rodzinnej tradycji: jeśli masz etykietę, na którą pracowali twoi sławni poprzednicy, będziesz miał klientów na swoje wina, choćby i nie były najtańsze. Jeśli nie masz takiej tradycji, a zależy ci tylko na pieniądzach, też odnajdziesz się na rynku: francuskie sieci hipermarketów kupią od ciebie wino w cenie 1 euro za litr i zrobią z niego dowolne wino, które wstawią do supermarketu za 2 do 10 euro. Ale nie próbuj łączyć prestiżu z łatwym pieniądzem. Stracisz szybko i jedno, i drugie.

To, co możliwe na rynku winiarskim, nie sprawdza się wszędzie. Z pewnością nie sprawdza się na rynku towarów pierwszej potrzeby, trafiających masowo do największej części populacji. Tu, niestety, mali będą musieli ulec większym. Co nie znaczy, że taki stan rzeczy nie powinien nas martwić. Przekonują się o tym dziś Amerykanie: żywność modyfikowana genetycznie (czyli 3/4 ich codziennej diety) to efekt gigantycznego sukcesu finansowego korporacji Monsanto i jej słynnego „Roundapu” do zwalczania chwastów oraz przyczyna monstrualnej otyłości jednej trzeciej populacji USA. Monsanto niemal całkowicie wchłonęło amerykańską produkcję kukurydzy (nie sposób więc właściwie kupić produktów z kukurydzy innej niż modyfikowana genetycznie). W podobny sposób cztery potężne korporacje mięsne utrzymują pod kontrolą 85 procent rynku wołowiny amerykańskiej. Jak pisał niedawno Maciej Jarkowiec, w latach siedemdziesiątych w USA istniało kilkanaście tysięcy małych ubojni – dziś zostało 13 (!) gigantycznych.

Jednak to, co niepokoi najbardziej, to pojawiające się coraz częściej w hipermarketach stoiska z żywnością organiczną. Już mniejsza z tym, że napis „zdrowa żywność” umieszczony nad jednym tylko niewielkim stoiskiem w wielkiej hali spożywczej budzi w nas dreszcz niepokoju. Prawdziwy niepokój związany z tym zjawiskiem ma dwa źródła: po pierwsze – obecność organic food w wielkiej sieci spożywczej sugeruje potężną produkcję, a ta zwykle nie idzie w parze z naturalnymi metodami uprawy czy hodowli (pojawia się zatem realna obawa, że z naturalnością mają niewiele wspólnego), po drugie zaś – jest ona sygnałem, że korporacje spożywcze zamierzają podporządkować sobie ów segment, którego potrzeb dotąd z zasady nie zaspokajały. Chodzi o to, by naiwny klient po zrobieniu zakupów w hipermarkecie nie miał ochoty dokupić kilku zdrowszych produktów na placu targowym. Proponuje mu się owe „zdrowsze” produkty na miejscu. W ten sposób zagospodarowane zostały obydwa segmenty, a klient kupuje żywność z masowej, taniej produkcji, tylko w dwóch rożnych opakowaniach i za dwie rożne ceny. Wielu z nas to zupełnie zadowala.

5.

Przyjrzyjmy się pokrótce drugiej ze wspomnianych własności korporacyjnego stylu kierowania przedsiębiorstwem, którą Sennett nazywa „wymyślaniem instytucji wciąż od nowa”. Jego ocena może być dziś o tyle istotna, że pochodzi z okresu przedkryzysowego, opisuje stan amerykańskich umysłów biznesowych z końca lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu, głownie pod wpływem recesji, amerykańskie myślenie o gospodarce i gospodarowaniu ulega gwałtownym zmianom. Jednym z ważnych elementów tych zmian jest odejście od krytykowanej przez Sennetta „elastyczności”. Dlaczego to istotne dla nas? Bo nasze myślenie o gospodarce ciągle jeszcze przypomina stąpanie po śladach wydeptanych w grząskim gruncie przez naszych zaatlantyckich mistrzów. Wydeptanych właśnie dwadzieścia lat temu. I prowadzących wprost na minę, o czym zdajemy się rzadko pamiętać.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...