Grzechu nie nazywam cnotą

Przewodnik Katolicki 27/2010 Przewodnik Katolicki 27/2010

Katolik to nie człowiek idealny, ale ten, który gdy popełni błąd potrafi się do niego przyznać, a grzechu nie nazywa cnotą. Nazywanie niegodziwości cnotą lub wolnością jest największym pomieszaniem współczesnego świata, w którym bardzo łatwo się zagubić, bo zło jest krzykliwe i łatwo się narzuca.

 

Słyszałem o Panu opinie, że jest Pan ortodoksem religijnym – w czym ta ortodoksyjność się tak naprawdę przejawia?

– Ortodoksyjność w różnych kontekstach przedstawiona została jako postawa skrajna i nieprzejednana, w związku z tym zyskała pejoratywny rys. A definicja tego słowa oznacza wierność doktrynie. Czy może być coś lepszego? Nie można być trochę wiernym, trochę niewiernym. Ortodoksyjność nie podlega też stopniowaniu – albo się jest ortodoksyjnym czyli wiernym, albo się nie jest. Ta wierność doktrynie polega na swego rodzaju dojrzałości, której człowiek nabiera z czasem. W miarę rozwoju dobrych relacji ze światem, zaczynamy widzieć co jest najważniejsze, a co tylko ważne, poświęcając dopieszczone ego, pychę na rzecz pokory, umniejszenia się dla wyższego autorytetu. To nie jest utrata wolności tylko zyskanie prawdy. To jest odbicie nauczania Chrystusa: mowa wasza ma być tak, tak – nie, nie. Nie twierdzę, że potrafię być taki w mowie, bo z natury jestem człowiekiem delikatnym, który nie lubi urażać innych ludzi. Trzeba ćwiczyć się w tym, by nie osądzać ludzi, a ich czyny. W tym należy być mężnym i choć nie jest to łatwe i zdarza nam się wielokrotnie przegrać, nie należy ulegać, a bronić takich postaw, które uważamy za dobre. To jest wielki trud, który z różnym skutkiem podejmuję.

Nie lubi się ludzi, którzy mówią, że są ortodoksyjni, bo to jest tak, jakby wynosili się nad innych. Zapewniam, że nad nikogo się nie wynoszę ponieważ wiem, jaki jestem słaby. Wiem, co robiłem i co robię. Wszystko zawiera się w powstawaniu po moich upadkach.

Ostatni marsz dla życia reklamował Pan słowami: „Życie i rodzina to dwie nogi, na których stoi świat”. Te dwie nogi są w Pańskim życiu silne? Pozwalają twardo stąpać po ziemi, iść do przodu, bez pomocy łokci?

– Mam rodzinę, mam dzieci. Wiem, jaka to delikatna i subtelna konstrukcja. Konstrukcja, którą trzeba nieustannie wzmacniać, gdyż moment nieuwagi może sprawić, że ona się rozpadnie. Najlepiej, gdy fundamentem tej rodziny jest łaska czyli Chrystus, czyli gdy rodzice zawierają ślub wobec Boga. Ten sakrament dobrze pielęgnowany daje moc na znoszenie wszelkich przeciwności. Człowiek dający się odciąć od tej łaski, ma znacznie trudniej. W pewnym sensie jestem w takiej sytuacji. To wielki dylemat i trud. Uważam jednak, że jest wielki sens w wierności drugiej osobie i Bogu, bo bez tego świat rozpada się na kawałki. Dlatego trzeba tę wierność pielęgnować. Dotyczy to rodziny, małżeństwa i dzieci.

Wyobraża sobie Pan świat bez rodziny? Najbliższych? Mógłby Pan, używając nomenklatury Shakespeare’a w takim teatrze bez ich obecności dobrze funkcjonować?

– Można to sobie wyobrazić. Nieraz wydaje się, że byłoby człowiekowi samemu łatwiej, bo można by się poświęcić pracy, pasjom. Ale czy tylko po to człowiek żyje? W imię czego byśmy to wszystko robili? Rodzina poddaje próbie nasze ego. W niej musimy odłożyć swoje sprawy na dalszy plan. Piękną ofiarą z samego siebie jest nie tylko macierzyństwo, ale i ojcostwo. Poza tym Bóg prowadzi człowieka przez życie, dając mu właśnie rodzinę. On, gdy ktoś schodzi z drogi za daleko, naprostowuje go i szturcha. Mnie też trochę przez kształt tej mojej rodziny, temperując naturalną skłonność do egocentryzmu. Dzieci? Z żoną robimy wszystko, by nabrały mocy do prowadzenia swojego, odrębnego życia. A żona? Ona wielokrotnie przywoływała mnie do porządku, bo mam tendencje do realizacji własnego ego. Zresztą dajemy sobie coś nawzajem, bo nie żyjemy obok siebie, a z sobą.

Kończąc chciałbym zapytać o głównego scenarzystę teatru – jakim jest życie – o Boga

– To jest bardzo subtelny scenarzysta, bo On nie pisze scenariuszy domkniętych. Gdyby taki scenariusz napisał, to byłaby to predestynacja. Katolicyzm jednak nie wierzy w przeznaczenie, wierzy w wolność człowieka. W wolność, w której człowiek może wybrać życie bez Boga. Odrzucenie Boga z punktu widzenia  naszej wiary to kierunek całkowicie błędny, tragiczny, ale jednak możliwy, bo Pan Bóg nie programuje człowieka, ale składa mu bardzo konkretną propozycję i zapewnia, że w każdej chwili jest gotów do działania. Człowiek może w każdej chwili odnowić swoje współdziałanie  z Bogiem. Może też w każdej chwili powrócić. To jest ze strony Boga jakaś niezwykła cierpliwość i otwartość. Oczywiście, że warunki tego powrotu są określone. Bóg nie da się człowiekowi pouczać.

Cytując nieśmiertelny Rejs: „Człowiek nie może być jednocześnie twórcą i tworzywem”

– Tak, ale by to przyjąć, potrzeba dużej pokory, choćby takiej jaką miała siostra Faustyna. Dopiero wówczas Pan Bóg może zacząć działać. Trzeba się jednak pozbyć tego rozbudowanego ego, które jest tamą przeciwko Bożej łasce. Wówczas rezygnując z czegoś, nie tracąc podmiotowości, zyskujemy coś więcej. Wystarczy popatrzeć na mistyków Kościoła. A że teraz jest trudno być chrześcijaninem? Nie łudźmy się, zawsze jest trudno. Choć dramat świata wciąż trwa, to optymistyczne jest to, że im trudniej, tym większa szansa na uzyskanie dużej Boskiej pomocy.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...