Wiara na emigracji

Wzrastanie 7-8/2010 Wzrastanie 7-8/2010

W ostatnie wakacje wyjechałam razem z rodziną na wymarzony urlop za granicę. Cieszyliśmy się ogromnie, bo miał to być czas długiego i beztroskiego odpoczynku.

 

Słowem

Przyczyn wyjazdu Tomka należy upatrywać w pragnieniu znalezienia lepszej pracy oraz nabycia nowych doświadczeń. Cele, które postawił sobie przed odjazdem, zrealizował w stu procentach, dlatego po blisko pięciu latach emigracji mógł wrócić do rodzinnej miejscowości i podjąć pracę, na jaką zawsze liczył. Obecnie jest przekonany, że nie udałoby mu się tego osiągnąć bez wsparcia „z góry”. Kontakt z Bogiem zawsze był dla niego ważny. W czasie pobytu na emigracji przekonał się jednak, że jeśli o niego należycie nie zadba, to niezwykle łatwo może go utracić.

– W Anglii byłem prawie pięć lat. Na początku cały byłem ogarnięty myślami o pracy i pieniądzach, które mogłem dzięki niej zarobić. Jak nie tu, to tam. Najważniejsze, żeby zarabiać. Jedyne potrzeby, jakie wtedy miałem, ograniczały się do jedzenia i spania. O tych duchowych najzwyczajniej w świecie zapomniałem.

Nie trudno się więc domyślić, że Tomek do kościoła po prostu nie chodził, mimo, że ten wcale nie był daleko. Kiedy od czasu do czasu pojawiały się wyrzuty sumienia, tłumaczył sobie, że przecież się nie bawi, ale ciężko pracuje. A najlepiej było wtedy podeprzeć się zachowaniem innych. Jeśli oni czegoś nie robili, to dlaczego on miał się „poświęcać”? I w momencie, gdy już nic nie zapowiadało zmiany, o dziwo, zrozumiał.

– Wyspowiadałem się. Do tej pory nie wiem, jak do tego doszło, ale dzięki tej spowiedzi, niezwykłej pod każdym względem pojąłem, że wszystko, co udało mi się osiągnąć, nie doszłoby do skutku bez udziału Boga. Zacząłem na nowo odkrywać Jego obecność i przez to odnajdywałem w sobie chęci do bycia lepszym. Coraz częściej bywałem w kościele. Zdarzało się nawet, że zaraz po kilkunastogodzinnej pracy. Swoją postawą mobilizowałem innych. Okazywało się, że nie tylko ja potrzebuję modlitwy. Choć oczywiście, byli też tacy, którzy na słowo „kościół” reagowali głośnym śmiechem. To właśnie za ich sprawą przekonałem się, że słusznie postępuję. Pewnego dnia, razem z owymi znajomymi postanowiliśmy się rozerwać. Tuż przed wyjściem dotarła do mnie wiadomość o śmierci „naszego” papieża. W mgnieniu oka straciłem wszelką ochotę do zabawy. Było mi przykro. Postanowiłem zostać. Myślałem, że reszta pójdzie w moje ślady, ale tak się nie stało. Żaden z nich nie widział powodu, dla którego miałby rezygnować ze swoich planów. Podobno bawili się świetnie. Ja natomiast przypominam sobie tę sytuację i zastanawiam, jak można tak bardzo wyzbyć się wrażliwości. Dotąd nie znalazłem odpowiedzi, ale coraz częściej mam wrażenie, że gdyby nie ta pamiętna spowiedź, mógłbym się o tym przekonać…

Czynem

Ula miała 20 lat, gdy wyjechała do pracy w Anglii. Postanowiła zrobić sobie roczną przerwę w nauce, zanim podejmie studia. Chciała zobaczyć inny kraj, poznać go, nawiązać nowe znajomości, ale przede wszystkim usamodzielnić się. Okazało się, że egzamin ze swej dojrzałości zdała wzorowo. Zarówno z tej życiowej, jak i duchowej. Ula także wyrosła w tradycyjnym i katolickim środowisku, gdzie wiara stanowi najwyższą wartość. Wzorzec prawdziwego katolika, który wierzy i działa przekazali jej rodzice. Sama też doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ważna jest obecność Boga w jej życiu. Dzięki tej świadomości, nawet na emigracji pozostała wierna swoim zasadom. Od początku wiedziała, że po przyjeździe musi znaleźć polską świątynię, do której będzie mogła przychodzić na niedzielną Mszę.

– Czasem brakowało ochoty, by wstać wcześnie rano i pójść do kościoła, tym bardziej, że współlokatorzy jeszcze wtedy smacznie spali. Mimo to wytrwałam. Poczucie obowiązku oraz ciągła potrzeba bycia z Bogiem sprawiły, że udało mi się pozostać takim człowiekiem, jakim byłam przed wyjazdem. Swoje powinności starałam się wypełniać najlepiej, jak umiałam i zawsze, kiedy tylko mogłam. Oprócz Mszy, regularnie chodziłam do spowiedzi. Swoją postawę uważam za naturalną, ale też konieczną.

***

Wiemy, że Europa dąży do laicyzacji, a religia nie stanowi już dla niej wartości. Polacy pragną zmian w swojej dotychczasowej sytuacji, dlatego wyjeżdżają. Na emigracji podejmują lepiej płatną pracę, nawiązują wiele nowych kontaktów, wchodzą w dotąd nieznane środowiska, a przede wszystkim stykają się z zupełnie inną duchową rzeczywistością. Wielokrotnie okazuje się, że wśród tego natłoku zajęć i wrażeń nie mogą, bądź nie chcą znaleźć miejsca dla Boga. Boga, który jeszcze tak niedawno odgrywał w ich życiu podstawową rolę. Mimo to, opisane wcześniej historie napawają mnie optymizmem. Są przykładem na to, że każdy błąd, nawet ten świadomie popełniony, można w końcu naprawić. Ważne, byśmy tego naprawdę chcieli. Dla wielu wiara ciągle jest czymś ważnym i trwałym. Nie da się o niej tak po prostu zapomnieć. Tak więc, niezależnie od tego, jak często zdarza nam się popadać w bierność, czy zniechęcenie pamiętajmy, że tylko przez działanie uda nam się zmienić sytuację na lepsze.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...