Prawie wszyscy mieszkańcy Irkucka i okolic mają w żyłach przynajmniej kilka kropel polskiej krwi – twierdził ks. Ignacy Pawlus, do niedawna proboszcz polskich kościołów w Irkucku i w Wierszynin
Obok sklepu powitał nas Denis – kilkuletni chłopiec, tutejszy powsinoga – bosy, brudny, ale wygadany i na swój sposób gościnny. Ukłonił się w pas, mówiąc po polsku, z długim zaśpiewem: – Dzień dobry, państwu. Cieszę się, że przyjechaliście. Bardzo mi miło. Zapraszam. Zapytany, czy wie, u kogo moglibyśmy się zatrzymać, wskazał – również kłaniając się – na domek pełniący funkcję plebanii: – Proszę, u cioci Ludy. Podczas rozmowy co jakiś czas wtrącał z wrodzoną sobie kurtuazją i szelmowskim błyskiem w oku: – A „diengi” macie? Dajcie „diengi”.
Przy jednej z chat zagadnęła nas starsza pani – Irena Nowak:
– A skąd jesteście?
– Z Polski, z Łodzi.
– Z Łodzi? To mój brat mieszkał w Łodzi. Umarł ze dwa lata temu. Mycka się nazywał, Bronisław Mycka. Poszedł z wojskiem na zachód i został. Ożenił się i już nie wrócił.
Jak żyć godnie?
Mąki ze zboża mielonego w pobliskim młynie potrzebuje każda tutejsza pani domu, bo chleb jest drogi i tylko rozrzutna gospodyni nie piecze go pod własnym dachem. Zresztą tak nakazuje tradycja i wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dzieciom i wnukom urodzonym już na Syberii powierzano całą tę mądrość, jaką mieli mieszkańcy polskich wsi i miasteczek sto lat temu: jak piec chleb, co robić w obejściu i jak żyć godnie.
W górującym ponad wsią brzozowo-sosnowym lesie znajduje się wierszyński cmentarzyk. Na krzyżach i tabliczkach w zdecydowanej większości widnieją polsko brzmiące nazwiska, na starych grobach pisane alfabetem łacińskim, potem przekładane fonetycznie na cyrylicę, w ostatnich latach znów coraz częściej powraca się do pierwotnej pisowni.
Jedynie za chlebem?
W sobotni wieczór, jak nowo narodzeni po kąpieli w bani (syberyjskiej „suchej” saunie), korzystając z zaproszenia pani Ludy – wierszyńskiej nauczycielki i prezesa tamtejszego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Mała Polska”, usiedliśmy przy stole zastawionym m.in. pysznymi potrawami z zaszlachtowanego dwie godziny wcześniej świniaka, twarogiem z jagodami zebranymi w lesie przez panią Ludę, piwem i wódeczką. Oprócz nas było też kilkoro Polaków – irkuckich znajomych gospodarzy. Przy dźwiękach harmoszki, na której przygrywał mąż pani Ludy, śpiewaliśmy piosenki polskie – od „sokołów” po „dzieweczkę, która szła do laseczka” – i kilka przyśpiewek rosyjskich. Gospodyni, która ukończyła polonistykę w Gdańsku, wspomina, że w Polsce z początku z przerażeniem patrzyła na krowy uwiązane na łańcuchach. Na Syberii chodzą one swobodnie. Rano same idą na pastwisko, a wieczorem również same wracają do zagrody.
Niestety, wśród przedstawicieli polskich władz zdarzają się i tacy, którzy traktują wierszynian jako gorszych Polaków, bo nie są oni potomkami zesłańców, zaś ich przodkowie przybyli na Syberię jedynie „za chlebem”. Trzeba jednak stwierdzić obiektywnie, że polskość niektórych, przynajmniej tych spotkanych przez nas, potomków zesłańców – w sposób naturalny, na skutek niekiedy ponadwiekowej izolacji od kraju i kilkudziesięciu lat komunistycznego wynarodawiania, uległa znacznemu wymieszaniu z dominującą „wszechzwiązkową” kulturą rosyjską, natomiast wierszynianie, w sposób wręcz zadziwiający, zdołali ocalić nie tylko mowę i wiarę ojców, ale postawili sobie za punkt honoru niemieszanie ojczystej krwi (wychodzić za Ruskiego, to był grzech).
Trudno żyć
Rozmawialiśmy też o dzisiejszych realiach życia w Wierszynie. Mieszkańcom doskwiera duże bezrobocie i bardzo niskie dochody. Utrzymują się głównie z uprawy roli, produkcji mleka, hodowli bydła, niekiedy z nielegalnych polowań. We wsi są tylko dwa bądź trzy samochody. Wprawdzie doprowadzona jest tu linia telefoniczna, ale telefon funkcjonuje wyłącznie w jedną stronę, czyli można dodzwonić się jedynie do Wierszyny.
Dobrym duchem Wierszyny był ks. Ignacy Pawlus (po przeniesieniu do Kaliningradu zastąpił go inny kapłan). Z jego inicjatywy m.in. odbudowano tutejszy kościół.
Ważnym wydarzeniem dla wierszynian było zatrzymanie się w wiosce na zimę słynnego pielgrzyma – George’a Yoltera, idącego z Alaski, przez Syberię, Indie, do Ziemi Świętej. Śladem jego pobytu jest ponoć własnoręcznie przez niego postawiony pamiątkowy krzyż, z pobliskiego wzgórza czuwający nad wsią.
Wierszyna, podobnie jak wiele wsi syberyjskich, jest jednym z tych miejsc na świecie, w których ludzie – choć żyją bardzo skromnie – nie zamartwiają się o swój byt, nigdzie się nie spieszą, cieszą się życiem, chwilą, sobą. Żyją pełnią życia, w zgodzie z naturą i są szczęśliwi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.