Nasza wrażliwa cywilizacja

Znak 7-8/2010 Znak 7-8/2010

Coraz mniej rozumiemy z otaczającego nas świata. Jak dziennikarze mogą wyjaśnić takie zjawiska jak powodzie, jeżeli nie opanowali znajomości jednostek miary? Jak można wyjaśnić sprawę ocieplenia globalnego, skoro większość ludzi nie wie, skąd się biorą pory roku?

 

Czego nam więc bardziej brakuje: świadomości i tolerancyjnego podejścia czy odpowiednich uregulowań prawnych? A może to jest błędne koło?

Widzę tu poważny kłopot, który nie sprowadza się wyłącznie do tego, że politycy są w dużej mierze krótkowzroczni, a problemy – długofalowe. Perspektywa myślenia w polityce nie przystaje do skali czasowej zjawisk, z którymi trzeba sobie radzić. Nie słyszałem, jak dotąd, o politykach czy działaczach społecznych, którzy zastanawialiby się, jakie skutki, na przykład w produkcji rolniczej (biorąc pod uwagę opłacalność niektórych upraw), mogą przynieść spodziewane zmiany klimatyczne (na razie to temat badań naukowych). Politycy się tym nie zajmują, bo znaczenia nabierze to dopiero za kilkanaście lat, dawno po zakończeniu ich kadencji w urzędach. Zresztą ten problem nie dotyczy wyłącznie Polski.

Jednak istotniejszy problem to nasz, nie waham się tego powiedzieć powrót do średniowiecza w kwestii wiedzy człowieka o swojej cywilizacji. Coraz mniej rozumiemy z otaczającego nas świata. Na przykład wymknęła się nam spod kontroli technika. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy zdawałem egzamin na prawo jazdy, musiałem nauczyć się, jak działa silnik. Nie było to może niezbędnie koniecznie, mógłbym prowadzić samochód bez tej wiedzy, ale i funkcjonowanie silnika nie było zjawiskiem tajemniczym. Dziś już się tego nie uczy. Sterujemy światem za pomocą magii: czarodziejską różdżką zwaną pilotem włączamy urządzenia, klawisz „enter” stał się takim współczesnym „abrakadabra” – naciskamy go i wszystko się zmienia!

Kolejna sprawa to braki w szkolnej edukacji. Rośnie nam coraz więcej ignorantów w kwestii nauk przyrodniczych. Oglądając telewizję, widzę, że często dziennikarze nie potrafią nawet poprawnie podać ilości opadów! W jaki sposób mogą wyjaśnić takie zjawiska jak powodzie, parowanie, spływ, jeżeli nie opanowali nawet samych jednostek miary? Jak można wyjaśnić sprawę ocieplenia globalnego, skoro – zaryzykuję to stwierdzenie – większość ludzi nie wie, skąd się biorą pory roku?

Dysponujemy zarówno informacjami z najdalszych zakątków świata, jak i danymi o wnętrzu naszego organizmu – a jednocześnie wiemy coraz mniej…

Otaczają nas czary i magia, zjawiska nadprzyrodzone. Czy koniecznie musimy wiedzieć, co to jest podczerwień, żeby używać pilota? Nie, ale ważne jest, abyśmy odróżniali rzetelne informacje o świecie od mistyfikacji i mitów. Gdybyśmy wyszli teraz na ulicę i zaczęli pytać przechodniów, okazałoby się, że wielu z nich sądzi, że tylko organizmy genetycznie zmanipulowane zawierają DNA!

Oczywiście, ilość czasu, który można na naukę poświęcić, jest ograniczona – podobnie jak pojemność mózgu. Nie można wszystkich nauczyć wszystkiego. Ale symbolem zapaści cywilizacyjnej jest dla mnie to, że młodzi Polacy nie wynoszą ze szkoły narzędzi, które pozwoliłyby im lepiej rozumieć życie. Będzie z tym coraz gorzej, jeżeli nie zwiększy się świadomość, na czym polega metodologia badań naukowych i weryfikacja źródeł informacji. Ludzie powinni wiedzieć, że gdy na konferencji prasowej usłyszą jakąś rewelację, można nie zwrócić na nią uwagi i poczekać na uwiarygodnienie w literaturze naukowej. Gdyby tak było, mielibyśmy w społeczeństwie znacznie bardziej racjonalne postawy w stosunku do ważnych problemów.

To, jak wygląda dyskusja na temat ocieplenia klimatu i jego skutków, doprowadza do rozpaczy – na naszych oczach dokonuje się dewastacja prestiżu nauki, spowodowana między innymi zaangażowaniem wielkich interesów. Autorytetu nauki należy bronić, choć nie jest to równoznaczne z obroną autorytetu naukowców – to, że ktoś ma Nobla, nie oznacza automatycznie, że to, co wygłosi, jest dogmatem.

Inną bolączką jest brak pokory wobec przyrody. Zjawiska ekstremalne w przyrodzie pełnią funkcję ostrzegawczą. Gdyby udało się nam wybetonować rzeki albo cudownym sposobem skierować pył z wulkanu w inną stronę, któregoś dnia natura mogłaby się odwrócić przeciw nam ze zdwojoną siłą…

To wszystko bierze się stąd, że my tylko od czasu do czasu przypominamy sobie, że przyroda jest górą, i ta świadomość trwa ledwie kilka chwil. Katastrofy naturalne wydarzają się rzadko i nieregularnie. Kiedy przetrwamy jedną, mamy nadzieję, że następna nieprędko się wydarzy, może nigdy. Eksploatując nasze środowisko, w głębi duszy zakładamy, że skutki nas nie dotkną, przynajmniej nie od razu. Ulegamy złudzeniu nawet wtedy, gdy sięgamy po technologie „odnawialne” i dbamy o to, by nasz rozwój był „zrównoważony”.

Bo nie ma czegoś takiego jak „rozwój zrównoważony”. W języku polskim ten nieprecyzyjny termin jest odpowiednikiem angielskiego „sustainable development”, w którym przymiotnik oznacza mniej więcej: „taki, który da się długo utrzymać”. To określenie nie sugeruje, tak jak to robi pojęcie „zrównoważony”, że rozwój może przebiegać bez kosztów. Tymczasem każda inwestycja, każda zmiana w środowisku, pociąga skutki w jakiejś mierze nieodwracalne. Wracając do problemu powodzi: jeżeli będziemy asfaltować i betonować coraz większe tereny, to więcej wody deszczowej spuścimy wprost do koryt rzek. Natomiast niezniszczona, pokryta roślinnością gleba może zatrzymać, a potem szybko odparować, znaczne ilości opadów. Ochrona gleb bardzo kuleje w Polsce. Budując nowe osiedla i drogi musimy poświęcić jakąś część zielonej powierzchni. Ale niszczymy znacznie więcej, niż to jest niezbędne. Mam takie zdjęcie: do dwóch położonych koło siebie domów prowadzą oddzielone płotem drogi, a po obu stronach pracują odśnieżający je właściciele.

Czy jest jakiś pomysł na mówienie o konieczności mądrego współistnienia z przyrodą? Jaką rolę mają tu do odegrania naukowcy?

Przede wszystkim powinni prowadzić rzetelne badania. Tylko ich wyniki mogą umożliwić znalezienie kompromisowych rozwiązań praktycznych. Poza tym winni upowszechniać wiedzę i szerzyć zaufanie do nauki. I wreszcie, co równie ważne, nie podważać wiarygodności badaczy z innych dyscyplin. W kontekście takich spraw jak zjawiska ekstremalne, zmiany klimatu czy problemy ewolucyjno-genetyczne, mamy aż nadto przykładów na to, że specjaliści z innej dziedziny niż ta, na której temat się wypowiadają, głoszą sądy dysydenckie. Media tylko czekają na podobne sensacje, a rezultatem jest zamęt w głowach tych, którzy nie potrafią odróżnić ziarna od plew.

JANUARY WEINER, prof. dr hab., biolog, ekolog, pracuje w Instytucie Nauk o Środowisku UJ.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...