Opowiadać o Wielkim Poście, używając bożonarodzeniowej choinki jako głównej pomocy dydaktycznej? Nie, na to bym nigdy nie wpadł. Co innego ks. Wojciech Drozdowicz, kapłan z przebogatym życiorysem, twórca m.in. kultowego telewizyjnego programu „Ziarno”, misjonarz na surowej syberyjskiej ziemi, a dziś „Proboszcz Lasu Bielańskiego”, czyli najmniejszej warszawskiej, lub jak kto woli „kołowarszawskiej”, parafii.
Jedni nazywają Wielki Post czasem generalnych porządków, drudzy przeglądem okresowym duszy, jeszcze inni seansem oczyszczającym albo wielką przepierką sumienia. Sporo tych określeń, a wszystkie jakieś takie niezborne, banalne, zgrzytające naiwną dosłownością.
– To prawda, używamy namiętnie tego ludzkiego niedoskonałego języka do opisu owych czterdziestu dni, próbując z marnym skutkiem ubrać je w jakieś przystające do naszej rzeczywistości słowa.
Ja mogę tylko po raz kolejny powtórzyć, że Wielki Post jest naprawdę ostatnią flanką Kościoła, ostatnią rubieżą, moim Alamo. Wszystko inne zostało już chyba sprzedane. Łącznie z Bożym Narodzeniem. Na placu boju został więc tylko Wielki Post, bo nikt jeszcze nie skomercjalizował popiołu i Środy Popielcowej. Ale kto wie, czy za kilka lat w supermarketach nie będą rozdawać popiołku w woreczkach. Czasy się przecież zmieniają.
Ale Pustynia zostaje…
– Na szczęście tak. Dla mnie osobiście Wielki Post jest najbardziej twórczym, najbardziej inspirującym ze wszystkich okresów liturgicznych. To jest ten czas, na który rzeczywiście czekam zgłodniały.
Tak, tak, znam ten słynny cytat o zgłodniałym psie Drozdowiczu i jego postnym Westerplatte…
– Myśmy chyba, niestety, w dużej mierze zatracili postny kościec naszej wiary. Inaczej niż w prawosławiu. Siedziałem sześć lat w Rosji, na Syberii, i zauważyłem, że u nich posty trwają właściwie połowę roku. Z tego powodu np. nie udzielają ślubów w soboty. W pierwszym odruchu uznałem to nawet za wariactwo, no bo przecież sobota to najwygodniejszy dzień do dawania ślubów. Potem jednak dotarło do mnie, że sobota to jest przede wszystkim wigilia niedzieli, dnia Zmartwychwstania Pańskiego – Woskriesienija. A każda wigilia to przecież poszczenie: od jedzenia, od zabaw, od telewizora, od internetu, od obcowania cielesnego z żoną albo od wielomówstwa.
Prawosławie słusznie uważa więc, że post jest koniecznym elementem życia. Ta myśl jest szczególnie aktualna dziś, w tym dziwnym świecie, w którym te wszystkie kamyczki nam się trochę porozsypywały. I tylko post przywraca właściwą strukturę naszego życia.
Post, czyli pszenica i woda jako remedium na ponowoczesne czasy?
– Tak, bo to naprawdę skutecznie pomaga odciąć się na te kilkadziesiąt dni od częstotliwości tego świata. Częstotliwości, którą dyktuje moje życie codzienne – praca, TV, internet, wszystkie te stałe rytuały, kupowanie, sprzedawanie, załatwianie tysięcy mniej czy bardziej ważnych spraw. I kiedyś trzeba się od tego choć na chwilę odspawać, odseparować. Najlepiej radykalnie. Ja na przykład od wielu lat noszę w sobie wielkie pragnienie, aby zamurować się w wieży kościelnej na czas Wielkiego Postu.
Słucham?!
– Mówię zupełnie poważnie. Dziś jeszcze nie, ale może kiedyś będę odważniejszy i w końcu zrealizuję swój wielkopostny zamysł?
No dobrze, ale to wszystko brzmi zupełnie tak, jakby cała ta nasza codzienność była z gruntu zła.
– Nie twierdzę, że chodzenie do pracy, surfowanie po internecie albo robienie zakupów w sklepie spożywczym jest złe. Ja tylko zachęcam do czasowego wejścia w zupełnie inny, całkowicie unikalny obszar. A ziemskie sprawy naprawdę odrywają od tej pustyni Wielkiego Postu. I niestety mam wrażenie, że Kościół Matka strzelił sobie trochę samobója, ograniczając do minimum liczbę postów. Bo wydaje mi się, że właśnie post jest czymś absolutnie koniecznym, żeby oddychać światem Jezusa Chrystusa, światem Zmartwychwstania.
Ujmę to jeszcze inaczej: w Wielkim Poście robię dokładnie to samo co w czasach, kiedy kręciło się gałką w radiu, żeby złapać ukochaną radiostację. Te czterdzieści dni to właśnie taka genialna okazja do wyciszenia wszystkich zewnętrznych częstotliwości, a zarazem czas uzgadniania częstotliwości Pana Boga, liturgii Kościoła, Słowa Bożego, natchnienia wewnętrznego, czyli złapania tej jednej, duchowej częstotliwość i zgrania jej z moim życiem. Czy to jest możliwe? Tak, choć to bardzo trudne.
Dobrze, że padło to ostatnie zdanie, bo inaczej rozległoby się zaraz wśród Czytelników gromkie „wiśta wio, łatwo powiedzieć”. Łapać właściwą częstotliwość, a drugą ręką żonglować codziennymi obowiązkami? Tylko jak?
– Nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem, jak pogodzić to z obowiązkami rodzica, koniecznością wykarmienia rodziny i utrzymaniem domu, ale wierzę, że mimo wszystko jest to możliwe. A przynajmniej trzeba próbować.
Zacząłbym od rzeczy najprostszych. Ja na przykład od wielu lat, kiedy przychodzi Wielki Post, kładę przed kościołem wagi. Ludzie na nie wchodzą i sprawdzają swój „tonaż”. I niektórzy rzeczywiście postanawiają schudnąć właśnie w Wielkim Poście. To jest oczywiście motywacja kompletnie areligijna, ale ja bym tego wcale nie wyśmiewał. Niech to będzie początek drogi, bo za tym musi oczywiście pójść cały świat ducha i przemiany wnętrza. Takie prawdziwe odchudzanie duszy...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.