Przez te 20 lat widziałem, jak niektórzy się wykruszali. Katechetka po próbie zmierzenia się z warszawskimi gimnazjami wolała pójść do pracy na kasie w hipermarkecie.
Dlaczego?
Po prostu Darwin: przetrwają najmocniejsi. Uczysz, nie mając żadnych środków przymusu. Nie możesz decydować, czy ktoś chodzi na religię, czy nie, ani nawet o promocji do następnej klasy. Kwestia ambicji uczniów zawodzi, bo niekiedy są one odwrotnością wysokich stopni. Trzeba być specem i komandosem. Przez te 20 lat widziałem, jak niektóre osoby się wykruszyły. Katechetka po próbie zmierzenia się z warszawskimi gimnazjami wolała pójść do pracy na kasie w hipermarkecie.
Czy nie jest największym utrudnieniem w katechezie właśnie to, że skoro jest w szkole, to przychodzą na nią także ci, którzy nie chcą?
Sytuacja z katechezą w szkole jest nieewangeliczna i wbrew tradycji Kościoła. Nigdy nikt poza Kościołem nie decydował o tym, kto chodzi na katechezę. Ktoś chciał być katechizowany, to raz, ale dwa, że Kościół też chciał go katechizować. Dziś też powinna obowiązywać zgoda dwóch stron.
Kościół powinien odzyskać podmiotowość, czyli zgodzić się na katechizację, ale tylko tych, których on chce katechizować. Jest skandalem, że na katechezę dopuszczany jest ktoś, kto jawnie bluźni, notorycznie uniemożliwia prowadzenie zajęć, mści się na katechecie za to, że rodzice posłali go na religię. Powinna istnieć możliwość wykluczenia takich uczniów z zajęć.
Pewnie sami by się o to starali, gdyby mieli zajęcia z etyki.
Obowiązkowa etyka? Nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania, bo ono obróci się przeciw katechetom. Nie chodzisz na religię? To musisz chodzić na etykę i będziesz chodzić do grupy międzyszkolnej w piątek o 17.00 po drugiej stronie miasta. Nikt się na to nie zgodzi, więc zapiszą się na religię, a katecheta nie będzie mógł odmówić. Na poziomie teorii jest pięknie, ale w praktyce wychodzi jak zawsze w polskiej oświacie.
Katecheta musi jeszcze wystawić oceny – najlepiej takie, żeby podnieść średnią.
Tuż po wprowadzeniu religii katecheci wystawiali uczniom własne świadectwa, więc i dziś byłoby to możliwe. Uważam, że trzeba zrezygnować z ocen w dzienniku szkolnym i na świadectwie oraz z pomysłu na maturę z religii. W bilansie jest z tym więcej problemów niż korzyści.
Może oceny i egzaminy to wymóg państwowej oświaty?
Szkoły w Polsce nie są państwowe, ale samorządowe. Niech więc lokalna społeczność sama decyduje o tym, jak dana szkoła funkcjonuje, a w niej, na jakich zasadach działa katecheza. W tym świetle dziwne są centralne sterowanie ministerstwa i rola kuratorów. Lokalna społeczność powinna działać w imię swoich interesów, bo ona jest realna, a państwo to twór abstrakcyjny. Ludzie płacą podatki i mają prawo do zagospodarowania ich zgodnie z własnymi potrzebami. Jeśliby uznali, że katechecie płacić nie warto, proszę bardzo.
Jestem proboszczem parafii, która liczy przeszło 30 wiosek. Jeżeli nie będę mieć katechezy w szkole, to gdzie? Mam skazać ludzi na to, żeby dowozili gdzieś dziecko, czekali i po godzinie je odbierali – i tak raz lub dwa w tygodniu? Teraz mam na katechezie 100 proc. uczniów.
Tyle samo mógłby ksiądz mieć, prowadząc zamiast katechezy zajęcia z religioznawstwa.
Nie mam nic przeciwko religioznawstwu w szkole, ale mnie interesuje katecheza – wiązanie duszy z Panem Bogiem. Jeśli mogę to robić w szkole, to jestem w niej. Jeśli nie mogę – wychodzę. A człowiek wykształcony powinien się orientować również i w tym, co nazywamy religioznawstwem, ale to już nie jest zadanie Kościoła.
Wiedzę przekazać można, ale czy można przekazać wiarę?
Dlatego z wiedzy można wystawiać oceny i zdawać maturę. Ale nonsensem jest zakładanie, że wiedza owocuje wiarą. Proboszcz, z którym wiele lat współpracowałem, mówił, że katechizacja często przypomina malowanie olejnej lamperii farbą kredową. Człowiek się namacha, kładzie warstwę za warstwą, ale to się kupy nie trzyma, sypie się, kruszeje. Bo trzymać się nie ma czego. I wiedza, którą się przekazuje uczniom, też często nie ma się czego trzymać – brakuje wiary.
Ale jest też tak, że ta wiedza zwyczajnie nie budzi żadnego entuzjazmu. Od uczniów bez wiary i bez ambicji katecheta odbija się jak od ściany. A taki podopieczny będzie co najwyżej gościem w kościele – to z okazji pierwszej komunii, to na bierzmowanie, potem może ślub. Wiary nie ma, a wiedza momentalnie wietrzeje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.