Wielowymiarowe, stanowiące przez wieki integralną część wielkiej Rzeczypospolitej Kresy to też nasze dziedzictwo, o którym nie wolno zapomnieć.
Mit kresowej arkadii
Ostrówki, Wola Ostrowiecka, Ludwików i setki innych tętniących niegdyś życiem wsi i przysiółków. Ich nazwy dzwonią swojsko dziś w uszach, przybierają kształty, ożywione wspomnieniami dawnych mieszkańców. To dzięki nim i ich determinacji nie zginęły całkowicie z mapy pamięci. Lubię kresowe podróże. Tak jak tę rozpoczętą w Lublinie, a skończoną w Łucku na Wołyniu. Coraz bardziej też rozumiem mądrość marszałka Józefa Piłsudskiego, urodzonego na Kresach, który mawiał: Polska jest jak obwarzanek – to warta, co po brzegach.
Jakie są wspomnienia tych, którzy urodzili się na Kresach? Potrafią godzinami z wielkim sentymentem i lekkim idealizowaniem opowiadać o dobrosąsiedzkich relacjach – czasem biedzie sprawiedliwie i z empatią dzielonej, życiu według kalendarza różnych religijnych obrządków.
Kiedy katolicy mieli Boże Narodzenie, wyznawcy greckokatoliccy brali od nich – dwa tygodnie później – pięknie ustrojone choinki i zapraszali się wzajemnie na “swoje” święta. Do codzienności należały polsko-ukraińskie małżeństwa, gdzie według niepisanej tradycji córka przyjmowała wiarę matki – katoliczki, syn wybierał obrządek wschodni wyznania ojca Rusina (Ukraińca) albo na odwrót.
Życie płynęło spokojnie i wolno w rytmie pór roku, pośród pięknych krajobrazów, i nic nie zapowiadało kresu tej arkadii. O końcu tamtego świata mówią dziś nieme drzewa owocowe, zwarcie rosnące bzy – tak jak w nieistniejących Ostrówkach. Stałam pod zieloną, szumiącą kępą i zdawało się nie tylko mnie, ale nam wszystkim, że ona zachowała dawne ludzkie głosy. W takich miejscach naznaczonych bólem i cierpieniem dzieją się rzeczy niezwykłe.
Tragiczne bezdroża nacjonalizmu
Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by zobaczyć to, co jak ostrzem – gwałtownie i bezpowrotnie – przecięła wojna. Wyjątkowy, wydawać by się mogło, dość trwały eksperyment Europy wielu kultur – polskiej, żydowskiej, ormiańskiej, ukraińskiej, czeskiej – przestał istnieć. Pragnienie “wolnej Ukrainy” u niektórych sąsiadów, zaprawione zawsze niebezpieczną nacjonalistyczną retoryką, spowodowało niespotykane na taką skalę mordy. Historycy od ponad 20 lat usiłują policzyć ofiary. Sprawa jest trudna, bo poznikały dosłownie całe wsie i osady, gdzie nie zajmowano się buchalterią, a księgi metrykalne spalono wraz z wiernymi w ich świątyniach.
Ukraińscy nacjonaliści mordowali systematycznie i metodycznie. Posługiwali się także kalendarzem liturgicznym – najlepiej było napadać na bezbronne kobiety i dzieci uczestniczące w niedzielnym nabożeństwie. Tak jak w rodzinnej miejscowości naszego przewodnika Leona Popka, którego mama cudem ocalała z pożogi. Tamte przeżycia nie opuszczają mimo sędziwego wieku starszej pani i powracają bardzo wyraziście w snach.
Leon Popek, historyk z lubelskiego IPN-u, i Włodzimierz Osadczy z Centrum UCRAINICUM KUL oraz Civitas Christiana zorganizowali konferencję “Niedokończone msze wołyńskie” o wschodnim martyrologium duchowieństwa. Katolicka uczelnia była doskonałym miejscem, by mówić o tamtych zbrodniach przy zachowaniu prawdy historycznej, w perspektywie przebaczenia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.