Nie ma jednego przepisu na udaną rodzinę. Każdy model może się sprawdzić, kiedy dzieci widzą, że rodzice kochają się i szanują wzajemnie. Tak jak w rodzinie Ninki i Kazika.
Wrocławskie osiedle Karłowice, położone w północnej części miasta, nie bez powodu nazywane jest osiedlem ogrodem. Z balkonu mieszkania Zgorzelskich widać plac zabaw i ogródki działkowe, z okien natomiast − dachy niskich domów, które dominują w okolicy.
W kuchni na szerokim parapecie leżą równiutko poukładane jabłka. Jest ich dużo, ale i tak szybko znikną. To zresztą nic dziwnego, zadba o to cała siódemka domowników. Przepraszam, szóstka, Jerzyk, póki co, opija się wyłącznie mlekiem mamy. Ale teraz najmłodszy, czteromiesięczny synek śpi, więc Ninka ze spokojem może przygotowywać obiad dla całej rodziny. − Kto chce warzywa? − pyta, nalewając rosół. Marchewkę lubią wszyscy. Nie zawsze jednak idzie tak łatwo. Każde z dzieci: Staś, Klara, Ignaś i Kinga czegoś nie lubi. – Kiedyś pozwalałam na to, aby nie jedli pewnych rzeczy, których nie lubią, ale okazało się, że jest ich tak dużo, że stało się to uciążliwe. Teraz proszę, żeby jedli wszystko, chociaż po trochu – mówi mama Ninka.
Zdecydowanie marimba
Rosół posypany będzie natką pietruszki. Dawno nie widziałam, żeby ktoś kroił ją tak mistrzowsko jak Klara. To również nie powinno być dla mnie zaskoczeniem. Dwunastoletnia dziewczynka ma bowiem wybitne zdolności manualne. Pięknie maluje i rysuje, gra także na kilku instrumentach. Popołudniami chodzi do szkoły muzycznej. Wcześniej były to lekcje fortepianu, a od niedawna uczy się gry na instrumentach perkusyjnych: werblu, ksylofonie i marimbie. – Który lubię najbardziej? Zdecydowanie marimbę. To takie wielkie cymbały – wyjaśnia Klara, dodając, że niestety nie starcza jej czasu na wszystkie pasje. − Kiedyś śpiewałam w chórze, brałam nawet udział w jednej operze. Musiałam jednak wybrać i teraz chodzę na zespół perkusyjny – tłumaczy. Bardzo lubi również konie, ale jazdę konną także sobie chwilowo odpuściła. Ale malowania koni nie. Szczególnie na szkle. – Czasami jest mi trudno, bo muszę się odrywać od tego, co lubię robić, żeby pomóc mamie – przyznaje Klara. Nie bez powodu jednak przyczepiła do lodówki swój ulubiony magnes ze słowami: „Niektórzy ludzie czynią świat wyjątkowym tylko dlatego, że są”.
Z Ignasiem na głowie
Ściany pokoju, w którym rodzina je obiad zdobią rodzinne portrety. – To moja babcia, ojciec i ja, każde z nas w czasie gdy miało 10 lat. Kiedyś dołożę portrety dzieci z tego okresu – planuje Ninka. Zanim zaczniemy jeść, wszyscy głośno śpiewają: „Pobłogosław Panie z wysokiego nieba...”. Ten moment najbardziej lubią dwuletnia Kinga i sześcioletni Ignaś. Potem już wszyscy z apetytem zajadają, Kinia oczywiście z ulubionym śliniakiem na szyi. Nawet bardzo ruchliwy Ignaś podczas posiłku wyjątkowo siedzi na miejscu. Chyba dlatego, że sposobem zdobył miejsce na szczycie stołu, zamieniając się z tatą. Przy każdej okazji stara się zresztą wchodzić tacie na głowę. Dosłownie i w przenośni. Ale dzięki wyjątkowemu poczuciu humoru Kazik, jak zwraca się do męża Ninka, świetnie sobie radzi z takimi sytuacjami. − Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, podczas sylwestra, piętnaście lat temu, Kazik najbardziej zafascynował mnie właśnie poczuciem humoru. I tym, że świetnie tańczył – wspomina Ninka. Szybko okazało się, że mają wiele wspólnych zainteresowań. Stali się nierozłączni, a pół roku później byli już małżeństwem.
Jak żona marynarza
Młode małżeństwo Zgorzelskich zamieszkało na poddaszu rodzinnego domu Ninki na szczecińskim Pogodnie. Ninka skończyła właśnie socjologię i po krótkim epizodzie z pracą zawodową skupiła się na wychowywaniu dzieci. Jednocześnie rodzina zmuszona była przyjąć niełatwy model, bowiem wykonywany przez Kazimierza zawód konstruktora budowlanego wiązał się z delegacjami, które stały się jeszcze częstsze, gdy zmienił pracę. − Wprawdzie zdarzało się, że Kazik przez jakiś czas pracował na miejscu, ale były takie lata naszego małżeństwa, że widzieliśmy się co dwa tygodnie. Czułam się gorzej niż żona marynarza, bo spędzaliśmy razem jedynie kilkadziesiąt dni w roku – wyznaje Ninka. Cztery lata temu zadecydowali więc, że przeniosą się bliżej siedziby oddziału firmy. Teraz, gdy Kazimierz pracuje w jej biurze wraca do domu codziennie. Natomiast nadzorując budowy poza Wrocławiem, przyjeżdża na każdy weekend, tak jak ma to miejsce od czterech miesięcy. – Gdy tata staje w drzwiach wszyscy rzucamy mu się na szyję. Tęsknimy za nim – mówi Klara.
Tęsknią też czasem za Szczecinem. Zresztą zmiana miejsca zamieszkania była trudna dla całej rodziny. – Prawdę mówiąc, nadal czuję się jak „przesadzona” – stwierdza Ninka, dodając, że szczególnie ciężko było dzieciom. Bardzo przeżyły zmianę szkoły i rozstanie z przyjaciółmi. Tym bardziej że w pobliżu Wrocławia nie ma takich pięknych terenów żeglugowych jak w okolicach Szczecina...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.