Siebie mam od Boga. Całą siebie, właśnie taką. Sam On mnie kocha. Czy mogę to zlekceważyć, wytknąć Mu pomyłkę?
Z rozrzewnieniem wspominam, jak w dzieciństwie licytowałam się z mamą, która z nas bardziej kocha. Wymyślałyśmy najróżniejsze argumenty, najbardziej obrazowe porównania, poruszałyśmy niebo i ziemię z ich niewyobrażalnymi parametrami – byle wygrać. Licytacja trwała dłużej lub krócej, jednak zawsze potem byłam pod wrażeniem rozmiaru tej miłości, którą ona mnie darzy. Satysfakcjonowała mnie wygrana, lecz przegrana była od niej o kilka nieb słodsza.
Z błogością wspominam, jak pytałam o swoje prapoczątki, by raz jeszcze z lubością wysłuchać historii o tym, jak bardzo mnie oczekiwano i jak bardzo chciano. Ile radości przyniosłam ze sobą na świat, jak samym pojawieniem się na świecie spełniłam wielkie marzenie rodziny.
Z zadowoleniem wspominam, jak podczas wizyt gości w naszym domu rodzice opowiadali o mnie: „świetna uczennica dwóch szkół”, „odpowiedzialna”, „wszystko sama”, „wytrwale ćwiczy na fortepianie”. Siedziałam wtedy jak zaczarowana, czując się jak żywy eksponat wyjątkowego dziecka, duma rodziny.
Pytałam mamę, czy jestem ładna. Zawsze odpowiadała: „taka zupełnie przeciętna” albo „no, brzydka nie jesteś”. Z zadowoleniem wyczuwałam fałsz w jej słowach: nie chciała sobie pozwolić na to, by powiedzieć mi, że dla niej jestem najpiękniejsza na świecie. Jednak wyglądała zupełnie jak zaczarowana, gdy ktoś czasem pochwalił moją urodę: „Jaką ma pani śliczną filigranową córkę” (pojąć nie mogłam, o co chodzi), „jaka ładna dziewczynka, jak z żurnala”.
Pytałam tatę, dlaczego nie we wszystkim jestem dobra, dlaczego nie mam jakiegoś talentu, dlaczego nie potrafię być taka czy inna. Mój ojciec-ateista odpowiadał mi zawsze: „Dziecko, nie obrażaj Pana Boga, popatrz na to wszystko, co masz”. Ten, który nie był na moim chrzcie, był jednym ze skuteczniejszych głosicieli Bożych prawd w moim życiu.
Siebie mam od Boga. Całą siebie, właśnie taką. Sam On mnie kocha. Czy mogę to zlekceważyć, wytknąć Mu pomyłkę?
Morzem miłości Pan wypełnił lata mojego dzieciństwa. Nie było ono idealne, jeszcze dziś, obudzona w nocy, jestem w stanie wymienić błędy wychowawcze swoich rodziców, ich potknięcia, pokazać swoje rany. Nie ustrzegło mnie ono przed życiowymi trudnościami i złymi wyborami. Czym jednak one są w porównaniu z bagażem, w jaki ci pierwsi bliscy mnie wyposażyli?
Niosę go codziennie, zawsze mam przy sobie: lubię i szanuję siebie jako niepowtarzalną osobę, jako dar od Boga. Wymagam od siebie, ale nie rzeczy niemożliwych. Nie pobłażam sobie, ale staram się z godnością znosić własne ograniczenia. Dobrze się czuję, gdy robię wszystko, co do mnie należy, ale nie za wszelką cenę. Ambicji nie stawiam wyżej od człowieka, szczególnie tego, który jest ode mnie zależny. Bez obrzydzenia patrzę w lustro, choć i bez zachwytu, cenię funkcjonalność własnego ciała, ale nie przywiązuję do niego zbytniej uwagi.
Nigdy nie byłam naj: ani wtedy w słowach rodziców, ani potem sama dla siebie. Po prostu podobam się sobie, lubię własne towarzystwo. Gdy przychodzą trudności i problemy, chwytam się kurczowo tego bagażu, żeby nie zatracić się, nie zapomnieć.
Taką walizeczkę przygotowuję od kilku lat mojemu dziecku. W niej jest miejsce na podręczną apteczkę, z której zawsze można wyjąć witaminę M. Ten Boży lek, okruszek Miłości, niechże i jego szczepi na choroby dnia codziennego.
Czy boję się przedawkować? Nie da się: ani słów miłości, ani gestów. Mało tego – umiejąc kochać i szanować siebie, możemy podzielić się tym „bagażem” z innymi. Kto chce dawać, musi wiedzieć najpierw, co ma. Pan nie porcjował swojej miłości do nas, nie bał się, że mówiąc nam wprost: „daję Wam siebie samego, siebie całego”, zbytnio nas rozpieści. Nigdy nie krył, jak cenni jesteśmy dla Niego, jak wyczekiwani, jak wartościowi. Warto zaufać takiemu pedagogicznemu Autorytetowi.
Joanna Rączkowiak redaktorka WARTO
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.