Nie zmuszą mnie, bym ich nienawidził

Głos ojca Pio 67/1/2011 Głos ojca Pio 67/1/2011

Ktoś mocno szarpał za klamkę. Inny mężczyzna się awanturował. Do bramy kurii arcybiskupiej w Warszawie dobijała się grupa ludzi. Twierdzili, że przychodzą w sprawie urzędowej. Nie przeszkadzała im dość nietypowa, jak na załatwianie tego rodzaju spraw, pora: była noc

 

W klasztorze

Podczas jednej z rozmów z komendantem kardynał Wyszyński dowiedział się, że nie może twierdzić, iż jest „więźniem”, ponieważ nie przebywa „w więzieniu”, lecz „w klasztorze”. Taką wersję przekazano również społeczeństwu. Zbulwersowany, wyjaśnił wówczas swojemu rozmówcy, co należy rozumieć przez wyrażenie „osadzenie w klasztorze” – nagminny za czasów rosyjskich sposób traktowania księży katolickich przez władze. Ci więźniowie znajdowali się jednak w lepszej sytuacji niż on: mogli poruszać się po okolicy, mieli zapewnioną wolność korespondencji i dostęp do prasy – a tych podstawowych ludzkich praw Kardynał został pozbawiony.

Jedynie w czwartym miejscu przymusowej izolacji – klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy, do którego został przewieziony 27 października 1955 roku, by spędzić w nim ostatni rok aresztu, miał nieco lepsze warunki, choć też mocno ograniczono i kontrolowano zakres swobody więźnia. Mógł spacerować po pobliskim lesie, czytać dowolną prasę (po raz pierwszy od dwóch lat), korespondować, przyjmować osoby odwiedzające, którym udało się zdobyć specjalną przepustkę (odpowiednie władze „wyspecjalizowały się” w utrudnianiu jej wydawania).

We wcześniejszych miejscach przymusowego pobytu: Rywałdzie, Stoczku Warmińskim i Prudniku Śląskim tych praw był pozbawiony. Cenzurze poddawano jego korespondencję. Mógł pisać listy tylko do ojca i siostry (prosząc każdorazowo o pozwolenie) i nie miał wpływu na to, kiedy ta korespondencja zostanie „odczytana”. Była to dodatkowa szykana. Ani siostra, ani ojciec, choć byli adresatami, a więc właścicielami listów, nie mogli ich sami czytać ani zatrzymać. Manipulowano również odpowiedziami na nie: wycinano niektóre fragmenty, a pozostałe sklejano, by sprawiały wrażenie całości.

Prymasa przetrzymywano w zaniedbanych budynkach poklasztornych, znajdujących się w miejscach ukrytych, z dala od skupisk ludzkich, aby nikt nie mógł go zobaczyć (obawy władz były tak wielkie, że w Rywałdzie okno jego celi zaklejono bibułkami, a do kolejnych aresztów przewożono go zawsze pod osłoną nocy, w wielkiej tajemnicy, z zachowaniem maksymalnych środków ostrożności). W Stoczku Warmińskim kompleks budynków klasztornych otoczony był wysokim parkanem, przy którym straż pełniły drzewa okolone drutem kolczastym. Przestrzeń życiową Prymasa w tym miejscu wyznaczały: dwa pokoje, kaplica, korytarz i ogród.

Towarzysze

Nad tą przestrzenią czuwali „wierni” i nie zawsze widoczni aniołowie stróżowie. Trudno było ustalić ich liczbę (dwudziestu lub trzydziestu), gdyż, jak na aniołów przystało, większość z nich dla zwykłych śmiertelników była niewidzialna. Ich skrzypiące kroki słychać było jednak wszędzie. Nie opuszczali budynku ani w dzień, ani w nocy. Ci, którzy się ujawnili, byli to przeważnie młodzi ludzie w cywilu o twarzach bez wyrazu. Jeden z nich miał zadanie specjalne: całodobowe czuwanie przy drzwiach celi i pilnowanie każdego kroku więźnia. Komendant aniołów stróżów z dumą nosił odznakę „Obrońcy wolności”.

W Stoczku spotkała Kardynała niespodzianka: postarano się o to, by miał swoich towarzyszy. Specjalnie w tym celu wyciągnięto ich z więzień, w których odbywali karę. Byli to: ksiądz Stanisław Skorodecki, którego władze mianowały na kapelana Prymasa, i siostra Maria Leonia Graczyk ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, której powiedziano, że ma opiekować się chorym Prymasem przebywającym na kuracji. Oboje byli wynędzniali, nadmiernie wychudzeni i przestraszeni. Chcieli być lojalni wobec swojego Pasterza i bardzo obawiali się, czy za wyborem ich osób nie kryje się jakiś podstęp. Szczególnie siostra była mocno zaniepokojona. Kardynał starał się ją uspokoić słowami: „My wiemy, na co nas stać, a nie wiemy, na co ich stać. Nie traćmy na to czasu: miejmy zaufanie do siebie. […] Nie słowa, lecz czyny będą odpowiedzią na wszelkie nieznane nam intencje. Będziemy się modlili, pracowali i czekali zmiłowania Pańskiego”.

Strategia obrony

Formą wewnętrznej obrony przed narzuconymi warunkami, w których łatwo można było popaść w zgnuśnienie i depresję, była modlitwa i praca. Prymas wyznaczył swojej „wspólnocie” szczegółowy plan dnia, którego przestrzegano z zakonną skrupulatnością. Dzień w więziennej celi rozpoczynał się o piątej rano. Był w nim ściśle określony czas modlitw, rozmyślań, dwóch Mszy Świętych, różańca, brewiarza, prac osobistych, lektury prywatnej, a także spaceru po ogrodzie. O dwudziestej drugiej udawano się na spoczynek.

Wspólnotowa modlitwa powodowała, że pomiędzy tą trójką osób skazanych na współistnienie wytwarzała się więź. Łączyli się oni także z całym Kościołem, pamiętając o okresach liturgicznych i celebrując wszystkie uroczystości, do których gorliwie się przygotowywali. Pracom osobistym poświęcano kilka godzin dziennie. Polegały one na uczeniu się języków obcych i pisaniu książek opartych na rozważaniach. Było to ważnym „środkiem profilaktycznym przeciwko niebezpieczeństwu, które może grozić głowie niepobudzanej do wysiłku”.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...