Prostolinijny, bezkompromisowy, ale ciekawy świata i ludzi. Wychował pokolenia opozycjonistów. Jego głośny list w sprawie kryzysu Kościoła nie był pierwszy – wcześniej pisał do komunistycznych władz, m.in. do Edwarda Gierka.
Nie uważał jednak siebie za niezastąpiony autorytet. Przeciwnie, jedną z jego najprostszych metod duszpasterskich było organizowanie spotkań z różnymi osobami. – Dzięki niemu jako młody student miałem kontakt z takimi ludźmi opozycji jak Lipski, Kisielewski, Mazowiecki. Byli zapraszani do duszpasterstwa i można było z nimi dyskutować – mówi Obremski.
Tę metodę stosuje do dziś. Bo nie spoczął na laurach (w 2006 r. otrzymał od prezydenta Kaczyńskiego Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski) i od kilku lat angażuje się w nową inicjatywę obywatelską – Akademię „Złota 9” (to adres lubelskiego klasztoru, w którym przebywa). Jest to program formacyjny dla młodzieży szkół średnich prowadzony pod patronatem fundacji Nowy Staw, założonej przez jego wychowanków. – Ludwik zaprasza ludzi, którzy wnieśli wkład w przemiany, a więc dawnych opozycjonistów, ale też dzisiejszych ludzi władzy, i to od prawa do lewa: od Marka Jurka do Adama Michnika – wyjaśnia o. Tomasz Dostatni, młodszy współbrat i przyjaciel Wiśniewskiego. W wykładach, warsztatach i spotkaniach uczestniczy ponad 50 uczniów szkół średnich m.in. z Zamościa, Hrubieszowa, Opola Lubelskiego, Lubartowa, Szczebrzeszyna i Lublina.
Noc w kozie
Powróćmy do czasów PRL-u, gdy władza miała chyba z ojcem Ludwikiem problem. Nie był typowym opozycjonistą, nie walczył z komunistami. Nie tylko młodzież traktował serio, ale także władzę. Głośny list do nuncjusza o kryzysie Kościoła w Polsce, który pod koniec zeszłego roku zrobił tyle zamieszania, nie był pierwszym w jego karierze. W liście do przewodniczącego Rady Państwa (za PRL-u funkcja zastępująca prezydenta) upominał się o Mszę dla chorych. Używał mocnych słów – utrudnianie dostępu do sakramentów nazywał „okrucieństwem”. Z kolei do I sekretarza partii Edwarda Gierka pisał w 1976 r. o wstydzie za państwo, które inwigiluje i szykanuje kapłanów.
Jak mówi, tylko raz trafił na jedną noc „do kozy”. Z kilkoma poważnymi osobami postanowili upomnieć się o uwięzionego Władysława Frasyniuka. Był lipiec 1986 r. W centrum Wrocławia pięciu mężczyzn stanęło z transparentem. Wśród nich byli profesorowie Romuald Siepsiak i Marian Suski oraz o. Ludwik Wiśniewski w dominikańskim habicie.
– Ten protest nie pojawił się znikąd – wyjaśnia po latach. – To był cały proces. Byłem przeciwnikiem używania siły, bałem się, że w stanie wojennym ludzie sięgną po broń. Propagowałem podejście non violence. Postanowiliśmy, że w stylu non violence zaprotestujemy o Frasyniuka. Trochę – jak się okazało naiwnie – liczyliśmy, że to wyzwoli społeczną lawinę, jak to się udało Gandhiemu czy Martinowi Lutherowi Kingowi. Ostatecznie okazało się, że to nasze polskie non violence w postaci ruchu Solidarności wyglądało trochę inaczej niż na świecie.
– Choć wiedzieliśmy, że interesuje się nim SB, nigdy nie stwarzał atmosfery zagrożenia – mówi Obremski. – Był bardzo odważny i po ojcowsku wymagający. Gdy jeden z kolegów trafił do więzienia, mówił: „Czym się przejmujecie. Z jego listów wynika, że czyta dobre książki, ma dużo czasu na przemyślenia, dojrzewa jako mężczyzna. Tylko mu to na dobre wyjdzie”.
– Co do prześladowań, to wyraźnie są dwa okresy: przed i po powstaniu Solidarności – tłumaczy o. Wiśniewski. – Przed rokiem ‘81 liczebność opozycji była mizerna i władza mogła sobie pozwolić na dokładną inwigilację. Przez parę lat gdziekolwiek się ruszałem, zawsze za mną jeździli – czasem aż dwa samochody. Po stanie wojennym proporcje się odmieniły, ale ubecy stali się niebezpieczniejsi. Do dziś jestem przekonany, że wypadek, w którym zginął mój nowicjacki kolega Honoriusz Kowalczyk [legendarny poznański duszpasterz, poniósł śmierć w wypadku samochodowym w 1983 r.], był sprowokowany. Wielokrotnie ostrzegali mnie życzliwi ludzie, bym nie chodził „po nocach” we Wrocławiu. Nie miałem w sobie jakiejś szczególnej bojaźni, świadomość inwigilacji nie paraliżowała mnie. Ale to był okres, w którym wszystko mogło się zdarzyć. Choć księży czy zakonników przeważnie traktowali jak „święte krowy”. Za nami stała przecież instytucja Kościoła.
Polskie spory
– Momentem przełomowym był dla mnie grudzień ‘70 i wydarzenia na Wybrzeżu, które z bliska obserwowałem, będąc w Gdańsku. Na moich oczach podpalano komitet wojewódzki partii. Wtedy zrozumiałem, że system jest niereformowalny – zwierza się, ale zaraz dodaje: – Nigdy nie czułem się opozycjonistą. Natomiast byłem przy opozycjonistach. Uważałem, że trzeba być przy ludziach.
– Bywało, że oburzał się, gdy w środowiskach, w których działał, spór i konflikt osiągały wysoką temperaturę – zauważa prof. Friszke. – Próbował wówczas łagodzić, a gdy to się nie udawało, odsuwał się nieco na bok. Był więc w latach 70. ważną postacią Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, ale nie rzecznikiem żadnej ze stron tego dzielącego się środowiska.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.