Oswajają puste domy

Niedziela 15/2011 Niedziela 15/2011

W katastrofie smoleńskiej stracili bliskie osoby. Od roku próbują oswajać puste domy. Różnie im to wychodzi

 

Wysłuchał wielu opowieści o pięknych ludziach, takich jak oficer BOR-u Paweł Krajewski z Przasnysza czy stewardesa Justyna Moniuszko. Wychodzi z tych rozmów tragedia tej katastrofy, cierpienie tych, którzy zostali bez najbliższych, ale także katastrofalny stan państwa. – Wartością, która pozwala im przetrwać, jest miłość. Ona pozwala trwać i przetrwać – mówi.

W domu Krupskich nawet w ciężkich komunistycznych czasach każde święta były radosne i bardzo rodzinne. Joanna i Janusz Krupscy przeżywali je z kolejno przychodzącymi na świat dziećmi. Jak dziś żyć ze świadomością, że bliska osoba już nie przyjdzie, nie usiądzie przy świątecznym stole, nie uśmiechnie się? Trzeba temu sprostać, choć niemal wszystko wokół przypomina o osobie, której już tu nie ma.

– To dla nas bardzo trudne – ucina Joanna Krupska, żona Janusza Krupskiego – szefa Urzędu Kombatantów i Osób Represjonowanych, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Teraz najważniejsze jest dla niej zajęcie się liczną rodziną, siedmiorgiem dzieci. Znajomi zastanawiali się, jak Joanna poradzi sobie sama z gromadką dzieci. Jej mąż od lat był żywicielem rodziny. – Gdyby nie przyznano mi renty specjalnej, byłoby krucho. Studiujące dzieci musiałyby iść do pracy i musielibyśmy sprzedać dom.

Niebo i góry

Wiara zawsze była ważna dla Barbary Stasiak, wdowy po ministrze Władysławie Stasiaku. – Zawsze była dla nas obojga ważna – mówiła „Niedzieli” kilka miesięcy po katastrofie. – Nie była roślinką, którą podlewaliśmy, lecz była jak powietrze, którym oddychaliśmy.

Właśnie w świetle wiary szukała sensu tej tragedii. – Nie rozumiem tego, co się stało, ale wierzę, że istnieje w tym wszystkim jakiś Boży plan i że Pan Bóg wie, co robi. Ufam, że kiedyś poznam odpowiedź na pytanie o sens, podejrzewam jednak, że będzie to już w przyszłym życiu. Pewnych rzeczy, w tym sensu śmierci i cierpienia, nie da się rozpoznać tutaj, na ziemi – mówiła.

Rok po tragedii przyznaje, że każdy ma swoją drogę, każdy do tragedii pewnie odnosi się inaczej. Sama znalazła głęboki sens w działaniach upamiętniających męża. – Chcę to zadanie wykonać jak najlepiej – mówi. Postawiła na grobie męża pomnik-nagrobek.

– Chciałabym, żeby był pomnikiem życia męża, z przesłaniem optymistycznym w swojej istocie. Żeby patrząc na niego, ludzie widzieli męża takiego, jakim był – dodaje. Jest w nim motyw okna, w którym, gdy się zagląda, widać niebo i góry. Przekazuje nastawienie Władysława Stasiaka do życia, że nie ma nic niemożliwego, że  jak tylko chcesz, to na pewno ci się uda.

Stefan, brat Andrzeja Melaka osierocił córkę Gabrielę, dwoje wnucząt Zosię i Antosia oraz trzech braci. – Rodzinę mamy sporą, ale brat miał także mnóstwo przyjaciół i znajomych. Dość powiedzieć, że na jego pogrzeb przyszło ok. 10 tys. osób – mówi Andrzej Melak. – Od katastrofy otrzymałem kilkadziesiąt tysięcy listów, część z nich to osobiste protesty ludzi, którzy czują, że wybrańcy narodu robią, ile mogą, żeby pomniejszyć wymiar tej katastrofy. Te listy bardzo nas podtrzymują na duchu. Pokazują, że nie jesteśmy sami i że warto walczyć o prawdę o katastrofie.

W innym świecie

Barbara Stasiak podkreśla, że jej rodzina i jej zmarłego męża podtrzymuje ją na duchu. – Z jej strony czułam i czuję wsparcie po tej wielkiej stracie – mówi pani Barbara. – Tragedia bardzo nas scaliła w rodzinie. Poczuliśmy siłę, bardziej doceniamy moc więzów rodzinnych. Tego, że jesteśmy razem i możemy na siebie liczyć.

Gdy spotykają się różne rodziny smoleńskie, unikają rozmów o tym, jak się czują. – Wiadomo przecież, co czują, a trzeba przede wszystkim załatwić konkretną sprawę: wyjaśnić przyczyny katastrofy – mówi dorosły syn jednej z ofiary katastrofy i dodaje: – Jak patrzę na te wdowy, widzę, jak cierpią, ale widzę też, jak są dzielne. Jak sensowne, jak silne to kobiety.

– Z częścią rodzin smoleńskich mam świetne układy, trzymamy się razem. I mam wrażenie, że wszyscy radzą sobie lepiej ode mnie – mówi Magdalena Merta – wdowa po Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury. Ale gdy jesteśmy razem, jest łatwiej mobilizować się do tego, żeby się nie rozklejać. Dlatego ludzie widzą mnie silniejszą, niż naprawdę jestem. Kryzys trwa, ale jest przecież odpowiedzialność za nasze dzieci. Radzą sobie jeszcze gorzej niż ja. Bardzo tęsknią za tatą.

– Ciągle mam poczucie, jakbym została po 10 kwietnia przeniesiona do innego świata. Czuję się tak, jakbym była zupełnie inną osobą – twierdzi Zuzanna Kurtyka, żona zmarłego tragicznie prezesa IPN-u Janusza Kurtyki. – Synowie na pewno ponieśli większą stratę niż ja. Ze swoim mężem byłam 33 lata, a mój młodszy syn tylko 10. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak wielką odczuwa on pustkę.

Dla Magdaleny Merty małżeństwo było najpiękniejszą rzeczą, jaka ją w życiu spotkała, a 10 kwietnia – największą tragedią. Nie myśli, co będzie 10 kwietnia, w rocznicę katastrofy, nie boi się tego dnia. Gorzej niż 10 kwietnia ubiegłego roku już nie będzie – mówi. – Najgorsze już się stało.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...