„Swój” człowiek na urzędzie

Niedziela 19/2011 Niedziela 19/2011

O złym stanie administracji publicznej, byle jakich przepisach, „kręceniu lodów” i politykach, którzy nie lubią dobrych urzędników, z prof. Józefą Hrynkiewicz rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Przez 20 lat nie było chyba w Polsce chwili zadowolenia z administracji publicznej. Tworzono ją od nowa, poddawano reformom, były różne pomysły odbiurokratyzowania państwa. Jak Pani Profesor ocenia obecny stan i funkcjonalność administracji publicznej w Polsce?

PROF. JÓZEFA HRYNKIEWICZ: – Stan administracji zawsze zależy od stanu państwa i jego głównych instytucji. Jeśli stan państwa jest marny – a jest marny – to marna jest też administracja. Podejmowanym od przynajmniej 20 lat próbom reformowania administracji najwyraźniej zabrakło konsekwencji. W gruncie rzeczy jedynie ustawa z 2006 r., bardzo mocno krytykowana przez dzisiejszy rząd PO, jasno stawiała problem wysokich kwalifikacji zawodowych i etycznych jako podstawowy warunek zatrudnienia w administracji publicznej. Rząd PiS usiłował budować korpus służby cywilnej, który byłby na najwyższym poziomie kwalifikacji, lojalny wobec państwa i jego obywateli.

– Kolejne ekipy polityczne raczej starały się obniżać wymagania wobec wyższych urzędników państwowych, aby łatwiej móc zatrudniać swoich ludzi. Rząd PiS postąpił odwrotnie?

– Tak. Chodziło nie o doraźny interes jakiejś grupy, lecz o interes publiczny, o dobro wspólne. W ustawach z 2006 r. zostały znacznie podniesione wymagania kwalifikacyjne w stosunku do służby cywilnej oraz kadry kierowniczej administracji. Wymagania były tak wysokie, że pierwszy egzamin według nowej ustawy (przeprowadzałam go jako dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej) zaliczyło tylko ok. 22 proc. zdających. Dyrektorzy generalni, dyrektorzy departamentów w ministerstwach za czasów PiS z założenia mieli być apolitycznymi, fachowymi urzędnikami, gwarantującymi ciągłość i sprawność pracy urzędu, bez względu na zmianę rządu. Proponowane rozwiązania były jednak bardzo krytykowane przez PO i tzw. ekspertów związanych z tą partią. Po przejęciu władzy PO natychmiast zmieniła ustawę o służbie cywilnej, obniżając bardzo poważnie wymagania kwalifikacyjne w stosunku do urzędników.

– Jakie było uzasadnienie takiej zmiany?

– Nie było w zasadzie żadnych merytorycznych uzasadnień. Zapewne uważano, że wielu z tych ludzi, których politycy PO chcieliby włączyć do administracji, po prostu nie było zdolnych zdać trudnego egzaminu… Politycy zazwyczaj nie mają zaufania do urzędników już pracujących i bez zażenowania obsadzają stanowiska „swoimi” ludźmi. Utarła się praktyka, że kolejne rządy tworzą wygodne dla siebie przepisy. Tak np. SLD po dojściu do władzy wprowadziło „drobną” regulację, dzięki której można było długo zatrudniać osoby bez odpowiednich kwalifikacji, jako tzw. p.o. (pełniący obowiązki).

– Bez potrzeby zdawania trudnych egzaminów?

– Tak. Chodziło przede wszystkim właśnie o to, by otoczyć się swoimi, niekoniecznie wykwalifikowanymi urzędnikami. Tak więc to politycy, w imię własnych partyjnych interesów, doprowadzili do znacznego ograniczenia apolitycznego korpusu służby cywilnej w ministerstwach i urzędach rządowych (i państwowych). To szkodzi państwu, gdyż tylko fachowy korpus urzędniczy zapewnić może stabilność i porządek w państwie. Udział polityków w pogarszaniu jakości administracji jest ogromny!

– Kiedy w minionym dwudziestoleciu doszło do największych nadużyć, zaniechań w tej mierze?

– Niewątpliwie stało się to w czasie rządów SLD. Wtedy mieliśmy do czynienia z  bardzo niekorzystnymi zmianami w administracji. W czasie pierwszych rządów SLD, a także w latach 2002 i 2003 rząd SLD nie chciał zatrudniać nawet absolwentów Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Szkoły powołanej na początku lat 90. XX wieku specjalnie po to, by kształcić elity urzędnicze!

– Co się konkretnie zmieniło z nastaniem rządów PiS?

– PiS podjął trudną próbę uporządkowania administracji. Wydzielono „państwowy zasób kadrowy”, złożony z osób odpowiednio wykształconych, znających języki obce. Kierownicze stanowisko w administracji było możliwe do osiągnięcia tylko dla tych, którzy zdali egzamin i zostali włączeni do tegoż zasobu. Co ważne, do egzaminu mógł się zgłosić każdy, kto spełniał kryteria kwalifikacyjne. To otwierało drogę do kariery urzędniczej osobom bez jakichkolwiek koneksji, a jedynie posiadającym dobre przygotowanie merytoryczne oraz chcącym dobrze służyć własnemu państwu. Dlatego w tym czasie na jednego absolwenta KSAP czekało 5 miejsc w administracji rządowej, a  po spełnieniu dodatkowych warunków – miejsce w korpusie służby cywilnej.

– A dziś absolwenci KSAP znów chyba nie są rozchwytywani?

– Niestety, nie… To jest szkoła, która powinna stale kształcić około 100 osób rocznie. Teraz kształci 30.

– Dlaczego tak mało?

– Trudno powiedzieć, a zwłaszcza zrozumieć. Nie wiem. Do KSAP nie jest łatwo się dostać, trudno zdać egzamin. Mimo to skończenie tej szkoły obecnie niekoniecznie gwarantuje dobrą pracę w administracji…

– I faktem jest, że nie mamy dziś w Polsce apolitycznej, wykwalifikowanej i sprawnej administracji rządowej, co jakoś dziwnie nie martwi polityków…

– Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. Politycy, gdy wchodzą do rządu, nie mają zaufania do apolitycznych i doświadczonych urzędników. Chętnie się ich pozbywają, choć ani oni sami, ani ich protegowani nie mają często nawet podstawowej wiedzy z zakresu administracji, ekonomii, prawa i zarządzania. Przyjmijmy wariant najłagodniejszy – wstydzą się swojej indolencji, może są skrępowani, widząc osoby naprawdę fachowe… Ten potworny chaos w wielu dziedzinach życia społecznego, gospodarki „nie robi się sam”. To robią zaufani urzędnicy polityków… Stąd niedawny chaos na kolei albo bałagan urzędniczy w przygotowaniu podróży Prezydenta RP do Smoleńska…

– W takich sytuacjach zawsze okazuje się, że winien jest nie polityk-minister, lecz szeregowi urzędnicy niższego szczebla.

– Tak. Ale… każdy szanujący się urzędnik powinien móc odmówić politykowi realizacji poleceń, jeżeli uważa, że zlecone mu zadania są nieetyczne, bezprawne, szkodliwe, niezgodne z konstytucją lub prawem europejskim, jeżeli prowadzą do złych skutków społecznych. Po to właśnie jest służba cywilna, która nie ma służyć politykom takich czy innych partii, lecz państwu i jego obywatelom.

– Urzędnik nie odmówi politykowi, jeśli jest „swoim” człowiekiem…

– … i napisze na polityczne zlecenie każde rozporządzenie, każdą ustawę, nawet najgłupszą. I to jest największe nieszczęście! Bo potem mamy takie ustawy, jak np. ta o systemie ubezpieczeń społecznych, która ma już ponad 1500 poprawek… Iluż więc prawników, ilu urzędników potrzeba, aby się rozeznać w jednej tylko ustawie!? Takich przykładów chorej legislacji można wskazać dziesiątki. W każdej bez wyjątku dziedzinie.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...