O pacjentach zamieniających rany w perły oraz profitach czerpanych z cierpienia z kapelanem Powiatowego Szpitala w Wołominie, ks. Piotrem Krasuskim rozmawia Magdalena Prokop-Duchnowska
Od sześciu lat jest ksiądz kapelanem szpitalnym. Czy to praca na pełen etat?
– Staram się być w placówce siedem dni w tygodniu, przez 24 godziny na dobę – w przeciwnym razie nie zdążyłbym z posługą na nagłe wezwania. Nie mogę, jak księża służący w kościołach, prowadzić szkolnej katechezy albo zajmować się kancelarią parafialną. Obchody, wezwania i Msze św. to moje obowiązki. Dysponuję wybudowaną z ofiar darczyńców kaplicą szpitalną, ale księgą chrztów, zgonów i małżeństw, które są w każdej parafii, już nie. W związku z tym, sakramentów udzielam za zgodą proboszcza z pobliskiego kościoła, który wpisuje je do własnej dokumentacji.
Mimo że pacjenci najczęściej korzystają ze spowiedzi i Komunii św., zdarzają się również tacy, którzy na skutek wypadku albo choroby domagają się chrztu czy ślubu. O ten ostatni poprosiła mnie, żyjąca w konkubinacie, para starszych wdowców. „Narzeczony” leżał na OIOM-ie (Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej – przyp. red.) i był nieprzytomny, jednak na czas trwania sakramentu odzyskał świadomość. Z racji tracheotomii nie mógł mówić, ale mrugnięciami i kiwnięciami głowy odpowiadał na pytania. Ślub odbył się rano, a o godz. 15 ten człowiek już nie żył.
Jak pacjenci szpitala znoszą swoje cierpienia?
– Każdy inaczej. Jedni buntują się i pytają „dlaczego właśnie mnie to spotkało?”, a inni krok po kroku oswajają się z dolegliwościami.
Nigdy nie zapomnę pacjentki z neurologii, która chorowała na nowotwór głowy. Można sobie wyobrazić, jakie katusze przeżywała, gdy pielęgniarki – dla złagodzenia bólu – przyklejały jej plastry z potężną dawką morfiny. Kiedy wyznała mi, że „chyba jeszcze niedostatecznie cierpi”, osłupiałem z wrażenia. „Jest przykuta do łóżka, z bólu nie może się ruszać, zasnąć, i to ma być za mało?” – pomyślałem.
Okazało się, że ta kobieta dostrzegała w cierpieniu pewną naprawczą moc. Odkąd trafiła do szpitala, jej dwaj bracia alkoholicy weszli na dobrą drogę – skończyli z piciem i wrócili do żon. Odwiedzali ją na oddziale, widzieli, jak się męczy, aż w końcu zrozumieli, że życie jest kruche i nie warto marnować czasu na awantury i nałogi. „Gdyby Pan Bóg dołożył mi jeszcze trochę cierpienia, to może i trzeci by się nawrócił...” – wyznała mi w tamtej rozmowie. Przyznam, że kiedy to usłyszałem, miałem ochotę przed nią klęknąć.
Skąd ta schorowana kobieta czerpała siłę?
– Z sakramentów – ilekroć ją odwiedzałem, cieszyła się, że może przyjąć Komunię św., wyspowiadać się czy skorzystać z namaszczenia chorych. Wiara jest nieocenionym wsparciem w cierpieniu. Oczywiście katolicy podobnie jak ateiści buntują się na wieść o chorobie czy nadchodzącej śmierci, z tą różnicą, że w końcu dostrzegają w tych trudnościach jakiś głęboki sens. Ich ból nie idzie na marne, bo mogą – podobnie jak pacjentka z rakiem głowy – ofiarować go w intencji bliskiej osoby. Zauważyłem, że wierzący ludzie nie tylko szybciej godzą się z cierpieniem, ale i mają w sobie większą nadzieję na wyzdrowienie. Z reguły, mimo przykucia do łóżka i skrajnego wycieńczenia, zachowują uśmiech i pogodę ducha.
Psycholog Anselm Grün zachęca, żeby zamieniać rany w perły. Czy możliwe jest przeobrażenie choroby czy innej dolegliwości w dobro – coś cennego i wartościowego? Czy był ksiądz świadkiem takiej przemiany?
– Często dzieje się tak w przypadku osób, którym śmierć zajrzała w oczy, bo np. ocalały z tragicznego wypadku. Był taki mężczyzna, który z potężnej stłuczki wyszedł z połamanymi rękami i nogami. Lekarze mówili, że cudem jest to, że w ogóle przeżył, że nie ma zmasakrowanego kręgosłupa i pękniętej głowy. On sam opowiadał, że cudowne ocalenie zawdzięcza medalikowi Matki Boskiej, który na samochodowym lusterku zawiesiła mu kiedyś matka.
Z podobnym przypadkiem spotkałem się na chirurgii, gdzie leżał człowiek po tragicznej kolizji samochodowej. „Niesamowite!” – nie mógł nadziwić się swojemu szczęściu – „jednemu i drugiemu dziecku nic się nie stało, mnie tylko łeb rozcięło, a z samochodu kupa złomu została”. Chwilę później poprosił mnie o pierwszą od wielu lat spowiedź.
Innym razem śmierć matki otworzyła oczy jej synowi. Mężczyzna, który był informatykiem w prężnej firmie i zarabiał spore pieniądze, doszedł nagle do wniosku, że zmarnował ostatnie trzy lata życia. Zdawało mu się, że zapewnił matce wszystko, czego w tamtym czasie potrzebowała – zakupy, opiekunkę oraz całodobową opiekę lekarza i pielęgniarki. Dopiero po śmierci zrozumiał, że nie dał jej tego, co najwartościowsze – siebie samego. Nie miał czasu podzielić się z nią opłatkiem w Wigilię, wyznać miłości, pożegnać się. Pod wpływem tej śmierci przewartościował swoje życie.
Czy choroba może zmienić nastawienie cierpiącego do życia albo pogodzić jego skłóconą rodzinę?
– Widziałem, jak dzięki leżącej na OIOM-ie umierającej kobiecie jej skłócone od lat córki postanowiły się pojednać. Niesamowite było to, że matka odeszła dopiero w momencie, kiedy pogodzone już siostry przytuliły się i chwyciły ją – jedna za prawą, druga za lewą rękę. Co do spojrzenia na życie, myślę, że jeśli ktoś jest chory, to zaczyna doceniać każdy dzień. Często dochodzący do zdrowia ludzie cieszą się z rzeczy, które w przeszłości nie sprawiały im radości. Mało tego, zdarza się, że poważna choroba dodaje skrzydeł i to nawet tym pozornie słabym. Fizycznie są wątli i schorowani, ale widać w nich ogromną wolę walki. Bywają pacjenci, którzy przykuci do łóżek, dokonują niesamowitych rzeczy. Leżał u nas sparaliżowany mężczyzna, który mógł ruszać jedynie ręką i ustami, a oprócz tego, że opiekował się upośledzonym bratem i chorą na alzheimera matką, pisał wiersze oraz udzielał się społecznie i charytatywnie. Kiedy 30 lat temu lekarze postawili diagnozę, załamał się. Dziś ten tragiczny wypadek, który tak bardzo go odmienił, traktuje jak prezent, a nie przekleństwo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.