Zaprzyjaźnieni maturzyści z różnych szkół zaprosili mnie na ognisko za miastem. Było wesoło, były piosenki, żarty i wspomnienia. A potem nadszedł czas na tematy nieco poważniejsze. Dlatego tę relację postanowiłem nazwać:
Zaczęło się od pytań praktycznych, pytań, które podsunęła codzienność:
Rodzice zaplanowali sierpniowy urlop w rejonie Bułgarii i Turcji. Gdy zapytałam, gdzie tam będziemy na Mszy Świętej, to popatrzyli na mnie jak na dziwadło i powiedzieli, że jeśli nie jest możliwe pójście do kościoła, to przecież nie ma grzechu. Ja na to, że takie zdanie jest prawdziwe tylko wtedy, gdy ta niemożność jest od nas niezależna, ale jeśli to my taką niemożność sami organizujemy, to chyba graniczy z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Prawie wynikła kłótnia, nawet się zastanawiam, czy w ogóle z nimi jechać, ale z drugiej strony to byłaby dla nich wielka przykrość. Jak to rozwiązać?
Spróbujmy po kolei… Muszę przyznać, że znam wiele rodzin, które zaczęłyby planowanie wakacji od postawienia pytania o możliwość udziału w niedzielnej Mszy Świętej. To jest postawa dość radykalna, ale też jasna i oczywista. Tak też radzę ustawić hierarchię wartości w rodzinach, które założycie. Pierwszy fakt, o którym warto pamiętać na takim wyjeździe, to tzw. communicatio in sacris (pewna jedność, kompromis w sprawach świętych). Na mocy umów między przedstawicielami różnych wyznań chrześcijańskich ustalono, że katolicy i prawosławni mogą korzystać z sakramentów udzielanych w bratnich kościołach, jeśli tylko kontakt ze świątynią albo kapłanem swojego wyznania jest w znacznym stopniu utrudniony. Mówiąc najprościej: jeśli jesteśmy z kraju, gdzie duży procent społeczeństwa to ludność prawosławna i raczej nie ma kościołów rzymskokatolickich, to obecność na Mszy Świętej sprawowanej przez kapłana prawosławnego spełnia obowiązek uczestnictwa w Eucharystii. Nawet wolno przyjąć Komunię Świętą (oczywiście pod zwykłymi warunkami, w stanie łaski uświęcającej). W Turcji są różne rejony – faktycznie nie wszędzie są kościoły katolickie, a bywają takie obszary, gdzie spotykamy wyłącznie meczety. Ale może wtedy tak zmodyfikować trasę, aby niedzielę zaplanować „w pobliżu Mszy Świętej katolickiej”?
Na marginesie warto dodać, że z takiego rozwiązania nie można skorzystać w przypadku kościołów i nabożeństw protestanckich, w tym wyznaniu (wyznaniach) rozumienie Eucharystii jako nieustannej Obecności Pana Jezusa pod postacią chleba jest zupełnie inne niż nasze.
Spotkałem jeszcze dwa pomysły, które ewentualnie można zastosować w swoim życiu. Pierwszy to „patent” zawodowego kierowcy, który czasem wiezie produkty spożywcze i nie może się zatrzymać tam, gdzie chce. Pewien znajomy nagrał sobie na płycie kilka Mszy Świętych w telewizji i w sytuacjach krytycznych je odtwarza. Turyści chyba jednak nie powinni korzystać z tego rozwiązania. Drugi pomysł (stała praktyka różnych grup i wspólnot) – „zabrać ze sobą Mszę Świętą” czyli księdza. Wtedy Eucharystię możemy mieć codziennie.
Jak już jesteśmy przy niedzielnym obowiązku uczestnictwa we Mszy Świętej… Co będzie mogła zrobić moja siostra, która studiuje medycynę i na pewno nieraz wypadnie jej dyżur w niedzielę?
Zacznijmy od tego, że służba konieczna dla bezpiecznego funkcjonowania społeczeństwa zwalnia od konieczności udziału w Eucharystii. Ale zwalnia, jeśli to uczestnictwo nie jest możliwe. Wielu lekarzy ma włączony tzw. pager i spokojnie idzie do kaplicy szpitalnej na Mszę Świętą – jak będzie konieczność, to po prostu go wezwą. Czasem jest możliwość pójścia na wieczorną Mszę Świętą w sobotę, wieczory sobotnie są zwykle w szpitalach nieco spokojniejsze.
Mówimy o jednym z obowiązków chrześcijanina, ale to przecież tylko cząstka życia… Czy nie ma szans na zbawienie człowiek, który żyje uczciwie, ale do kościoła nie chodzi?
Powiedziałbym, że mamy pewność (z przykazań), że Pan Bóg każe nam święcić dzień święty. Jeśli ktoś zaniedbuje ten obowiązek, to już żyje według własnego prawa, wolno mu tak zrobić, ale jest to ryzyko – nikt tutaj na ziemi nie podejmie się zapewnienia go o zbawieniu. Oczywiście udział we Mszy Świętej ma przemieniać życie – jeżeli ktoś systematycznie przychodzi do kościoła, a nie wprowadza w życie tego, co tam słyszy i widzi, to tak samo żyje „na własne ryzyko”.
A jak jest ze zbawieniem osób innej wiary? Ateistów?
Musimy zostawić to Panu Bogu. To po prostu nie nasza sprawa. Wierzymy jednak, że Pan Bóg, który zna serca ludzkie, nikomu nie zrobi krzywdy i na pewno nie odrzuci tych, którzy nie przyjęli wiary bez chęci lekceważenia Stwórcy. Każdy może starać się żyć najlepiej, jak potrafi i Bóg na pewno przygarnie do Serca tych, którzy postępowali zgodnie z własnym sumieniem i nad tym sumieniem pracowali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.