Ogólnopolską karierę Monika Kuszyńska rozpoczęła w 2001 roku jako trzecia – po Anicie Lipnickiej i Kasi Stankiewicz – wokalistka Varius Manx. Dobrą passę grupy przerwał wypadek. Samochód został dosłownie zmiażdżony. Monika przeżyła, ale nie może chodzić – jeździ na wózku. Rehabilituje się u znanego specjalisty Wojciecha Romanowskiego i wraca do śpiewania.
W jednym z wywiadów powiedziała Pani o sobie: „Jestem namacalnym dowodem na to, że można być szczęśliwym bez względu na okoliczności”. Jednak od kilku lat zmaga się Pani z wyzwaniem, jakim jest powrót do pełnego zdrowia. Jak Pani sobie z tym radzi?
Wymyśliłam sobie metodę optymistycznego patrzenia na świat. Być może zabrzmi to trochę banalnie, ale naprawdę wiele zależy od naszego podejścia do życia. Otaczająca nas rzeczywistość pełna jest rzeczy pozytywnych i negatywnych. Jeśli skupimy się na pozytywnych, wówczas jest po prostu łatwiej. Ta metoda w moim przypadku skutkuje, chociaż nie mogę powiedzieć, że jestem cały czas w euforii, bo zdarzają mi się także momenty słabości. Zresztą, pewnie jak każdemu.
W Polsce osoby niepełnosprawne traktowane są często jako obywatele drugiej kategorii. Pani jest osobą znaną, popularną, rozpoznawaną. Jak Pani sądzi, czy dzięki Pani postawie takie nastawienie się zmieni?
Nastawienie osób zdrowych do niepełnosprawnych wynika najczęściej z niewiedzy i braku kontaktu. Często jest też tak, że ci, którzy mają pewne dysfunkcje, ukrywają się gdzieś, w swoim środowisku. Nie czują się na tyle pewnie i bezpiecznie, aby wyjść z domu. Poznanie ich, kontakt z nimi sprawia, że zaciera się granica podziału między osobami zdrowymi i niepełnosprawnymi. Warto także pamiętać o tym, że taka sytuacja może w każdej chwili spotkać każdego z nas. Ja jestem tego przykładem – sama się przekonałam, jak w jednej chwili całe życie może ulec zmianie. Nie możemy więc odcinać się od tego tematu grubą kreską i udawać, że nas to nie dotyczy. Chcę żyć normalnie, nie chcę odbierać sobie szansy na wszystko, co zaplanowałam wcześniej tylko dlatego, że nagle znalazłam się na wózku. Mam nadzieję, że to jest pewien krok, który pomoże oswoić z tym tematem wszystkich dookoła, a z drugiej strony da zielone światło ludziom, którzy zmagają się z problemem niepełnosprawności, aby wbrew swoim stresom i lękom wychodzili do świata i nie bali się tego, że postrzega się ich jako obywateli drugiej kategorii. Ludzi nie powinno się oceniać po tym, jak wyglądają, czy są sprawni czy nie, tylko po tym, co w życiu robią i co osiągają.
Czy Pani zmieniła podejście do osób, które borykają się z podobnymi problemami?
Zauważyłam, że te osoby istnieją wokół nas. Wcześniej być może nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Tym bardziej, że wciąż w naszych miastach sporo jest barier architektonicznych, uniemożliwiających osobom niepełnosprawnym poruszanie się. To powoduje, że osoba na wózku to niezbyt częsty widok na ulicach. Po wypadku, podczas rehabilitacji, zaczęłam bywać w miejscach, gdzie takich osób poznałam wiele. Ich problemy stały się moimi problemami. Tu nie chodzi o zmianę podejścia, ale raczej o poznanie tematu. Tak na co dzień nie zastanawiamy się na niepełnosprawnością i nic o niej nie wiemy.
Wiele osób z różnymi dysfunkcjami odczuwa wstyd i zażenowanie na myśl o kontakcie z osobami zdrowymi. Często pozostają sami, zamknięci w czterech ścianach własnego domu. Pani zrobiła krok naprzód. Odważyła się i wróciła na scenę. Jakie temu towarzyszyły odczucia? Nie bała się Pani, że ludzie będą zwracać większą uwagę na fakt, że porusza się Pani na wózku niż na Panią?
Bałam się powrotu na scenę, tego, jak przyjmą mnie inni, ale przede wszystkim tego, że sama siebie nie zaakceptuję. Problem był w mojej głowie. Konfrontacja z moim wcześniejszym wizerunkiem była największym wyzwaniem. Musiałam najpierw sama zrozumieć, że moje ciało nie może determinować mojego życia, nie może zabierać mi radości, pasji, przyszłości. Zresztą nie tylko osoby niepełnosprawne mają opory przed wyjściem z domu, kontaktami z innymi ludźmi, ze wstydem, dosięga to także ludzi sprawnych i zdrowych. Mamy wiele kompleksów, tymczasem świat jest wymagający i żąda, abyśmy przełamywali swoje bariery, jeżeli chcemy coś osiągnąć. Ludzie, którzy są zamknięci w sobie, nie wierzą we własne możliwości i nie są dostatecznie odważni, mogą mieć z tym problem. Ale to już wynika z czegoś zupełnie innego.
Ma Pani za sobą bardzo trudne chwile. Kto najbardziej Panią wspierał? Czy mogła Pani liczyć również na fanów?
Przede wszystkim rodzina, najbliżsi. Także osoby, które stały się moimi przyjaciółmi, a które poznałam już po wypadku. W pierwszym okresie po wypadku celowo odcięłam sobie dostęp do mediów. Wszelkie doniesienia na mój temat bardzo mnie stresowały i wolałam na nie nie trafić. Kiedy już byłam gotowa, docierały do mnie różne bardzo ciepłe słowa od fanów, od ludzi, których nie znam. Otrzymywałam mnóstwo listów, maili, miłych, serdecznych słów, które podnosiły mnie na duchu. Bardzo wielu ludzi mnie wspierało i wspiera do dziś.
Czy ma Pani żal do losu, do Pana Boga, do innych ludzi za to, co się stało?
Nie mam żalu do nikogo. Pewnymi rzeczami jestem czasem sfrustrowana, ale jest to całkowicie naturalne, że kiedy nie mogę zrobić najprostszych rzeczy, to zwyczajnie mnie to denerwuje. Nie ma co szukać winy i winnych. Samo takie szukanie jest frustrujące i szkoda mi na to czasu. Skupiam się na pozytywnych stronach mojego życia.
Czy wypadek miał wpływ na Pani wiarę w Boga?
Wypadek spowodował, że zaczęłam poszukiwać. Chciałam zrozumieć, potrzebowałam odpowiedzi na wiele pytań, które przychodziły mi do głowy, chciałam, aby moja wiara była bardziej świadoma. Jesteśmy wychowywani w religii katolickiej, jednak często ta nasza religijność jest bezrefleksyjna. Bardziej wynika z tradycji, niż z rzeczywistej i głębokiej wiary.
Czy święci, którzy także mieli problemy ze zdrowiem fizycznym, np. brat Albert Chmielowski, czy siostra Faustyna Kowalska, są dla Pani źródłem siły?
Nie szukam takich odniesień. Większą siłę dały mi osoby, mające niezwykłą wiarę - silną i głęboką, które pojawiły się w moim życiu. Ta wiara tak z nich emanowała, że mogłam jakby naocznie się przekonać, że w tych ludziach jest Bóg. Oni swoim życiem pokazywali mi Boga.
W jednej z piosenek śpiewa Pani: „słabość jest siłą w nas”. W kontekście Pani sytuacji zdrowotnej słowa te są bardzo poruszające...
To takie moje odkrycie. Człowiek zawsze w chwili słabości szuka odpowiedzi, sensu sytuacji, w której się znalazł. Nie bardzo chce się wierzyć, że to jest zupełny przypadek. Chce się wierzyć, że coś więcej za tym idzie. Gdyby zastanowić się nad tematem bólu, słabości, to nie jest to takie banalne. Nie doświadczając tych „złych” rzeczy, wiele tracimy, gdyż nie jesteśmy dostatecznie silni, nie poznajemy wszystkich kolorów. Nie jesteśmy też często w stanie docenić tych bardzo dobrych i pozytywnych rzeczy, które mamy w swoim życiu, jeśli nie poznaliśmy drugiej strony medalu. Czasem dobro, zdrowie, siła, odnoszone sukcesy wydają nam się tak oczywiste, że nie ich doceniamy. Dla mnie słabość jest fundamentem siły, od niej się wszystko zaczyna, bo siła nie bierze się znikąd. Czasem trzeba upaść, aby ją w sobie znaleźć i wstać.
Pani droga muzyczna zaczęła się z zespołem Varius Manx. Teraz wraca Pani z całkiem inną grupą. Jakie są Pani marzenia związane z powrotem na scenę?
Mam nowy zespół, z którym obecnie przygotowujemy materiał na płytę. Jej premiera jest planowana na drugą połowę tego roku. Moim marzeniem jest, aby nasza wspólna praca zaowocowała fajną, dobrą płytą, z której będę zadowolona. To jest mój najbliższy plan.
Jakie ma Pani wspomnienia związane z poprzednią „epoką” muzyczną? Jak ułożyły się Pani relacje z kolegami z Varius Manx po wypadku?
Mam kilka ciepłych wspomnień i tego się będę trzymać.
Czy angażuje się Pani w przedsięwzięcia związane z osobami niepełnosprawnymi?
Angażuję się, na ile tylko mogę. Bardzo często gramy koncerty na Dniach Integracji, czy innych imprezach związanych z tematem niepełnosprawności. Chcę dotrzeć do tych osób i pokazywać im, że niepełnosprawność nie zawsze musi być kojarzona z ograniczeniami. Nie warto przez nią rezygnować ze swoich ambicji i planów. Trzeba się przełamywać i dalej robić swoje.
Rozmawiała: Jolanta Tęcza-Ćwierz
Monika Kuszyńska – piosenkarka, autorka teksów. Pochodzi z Łodzi. W 2001 roku została wokalistką zespołu Varius Manx. W maju 2006 r. przeżyła wypadek samochodowy, na skutek którego porusza się na wózku inwalidzkim. Na płycie Beaty Bednarz „Pasja miłości” zaśpiewała piosenkę z własnym tekstem pt. „Nowa rodzę się”. Monika na nowo realizuje się w swojej największej pasji. W tym roku planuje wydanie swojej solowej płyty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.