Zależy mi na tym, aby integrować ze sobą wszystkich, nie tylko świat ludzi sprawnych i niepełnosprawnych. Byśmy byli na siebie bardziej otwarci i pozytywnie do siebie nastawieni
Czym dla Pani jest rodzina, jaką siłę stanowi w przeżywaniu codzienności?
– Moje doświadczenia życiowe pokazały, że rodzina, a także najbliższe osoby są dla mnie czymś niezastąpionym. Rzeczywiście, to jak moja rodzina sprawdziła się chociażby w obliczu trudnego momentu, w jakim się znalazłam, jest godne podziwu. Gdybym była sama w tym wszystkim, byłoby mi znacznie trudniej lub w ogóle okazałoby się niemożliwe wyjście z tego impasu. Często słyszymy z wielu ust, że rodzina jest czymś najważniejszym i wydaje się to tak banalne. Ale tak po prostu jest. Nie ma nic ważniejszego niż wsparcie drugiej osoby. Poza tym dla mnie rodzina to nie tylko więzy krwi. W ciągu całego mojego życia pojawiło się wielu ludzi, których dzisiaj także uważam za rodzinę. Więc ta moja rodzina jest bardzo duża. Są to osoby, które kocham, które noszę głęboko w sercu. I na pewno nie jest to zamknięty krąg.
Pod koniec 2000 r. mogliśmy usłyszeć Panią w zespole Varius Manx. Zostały wydane cztery płyty z Pani udziałem, a utwory grane były na antenach ogólnopolskich rozgłośni. Czuła się Pani osobą sławną?
– Na pewno na początku towarzyszyła mi euforia. Był to czas, kiedy wkraczałam w dwudzieste lata swojego życia, czyli moment pewnego skoku rozwojowego, a zarazem beztroski. Zaczęły się spełniać moje marzenia o śpiewaniu i występach na scenie. To, że stałam się wokalistką tak znanego zespołu, bardzo mnie zaskoczyło. Nigdy nie spodziewałam się, że spotka mnie coś takiego. I to w taki przypadkowy sposób. Chociaż dzisiaj wierzę w to, że nie ma przypadków. Nie próbowałam występować w konkursach, castingach. Śpiewałam tam, gdzie miałam okazję i w taki sposób ci panowie mnie usłyszeli. Więc było to trochę jak z bajki... Ten pierwszy moment był takim zachłyśnięciem się sławą. Człowiek wtedy zaczyna być rozpoznawalny, pojawiają się gesty wdzięczności i towarzyszy mu uczucie, że jest może trochę lepszy, niż był. Jednak to wszystko szybko się weryfikuje, a medal sławy ma dwie strony.
Na pewno trudno jest wracać do dnia 28 maja 2006 r. Przeżyła Pani ciężki wypadek, a pomimo tak trudnego doświadczenia, zaraża Pani innych optymizmem i uśmiechem. Skąd te siły?
– To jest dobre pytanie, bo do końca nie wiem, skąd. Sądzę, że każdy człowiek ma w sobie taki potencjał. Mamy to niejako dane i często w sytuacjach, kiedy musimy zmierzyć się z czymś trudnym, te siły się objawiają. Poza tym jest to również kwestia predyspozycji – ktoś jest większym optymistą, a inny pesymistą. W moim przypadku okazało się, że jestem optymistką i dużo łatwiej było mi przebrnąć przez to trudne doświadczenie. Ja świadomie zdecydowałam o tym w pewnym momencie swojego życia, kiedy było już bardzo źle i czułam, że nie chcę tak funkcjonować. Nie chciałam być przygnębiona, bo wiedziałam, że to do niczego nie prowadzi, a tylko ciągnie mnie w dół. Byłam przekonana, że muszę zmienić swoje życie i mimo wszystko poszukać w tej trudnej sytuacji czegoś pozytywnego. Wbrew wszystkiemu zacząć się uśmiechać i pokazać samej sobie, że potrafię to przetrwać. I dzisiaj czuję, że mam w sobie coraz więcej optymizmu. Dzięki temu – tak jak wspominałam wcześniej – spotkałam na swojej drodze wiele niesamowitych osób, które oprócz tego, że czerpią ode mnie tę energię, dają wiele dobra także mnie samej. Więc ciągle tym optymizmem się wymieniamy. To dobro się mnoży. Czuję również, że dostałam drugą szansę, a nawet poniekąd drugie życie, więc chcę się tym cieszyć.
Co uważa Pani za największą wartość w życiu?
– Trudno wymienić jedną wartość, ale myślę o byciu z drugim człowiekiem. Nie wiem, jak to określić, bo miłość jest trochę nadużywanym słowem, takim spowszedniałym. Prawdziwa definicja miłości jest znacznie głębsza i nie każdy dochodzi do tego, co tak naprawdę ona oznacza. Mam w sercu wiele osób, więc nie jest to tylko miłość partnerska. Jest to miłość do człowieka. Poza tym, same relacje z osobami okazały się w moim życiu i na pewnym etapie czymś najważniejszym. I dzisiaj staram się to pielęgnować. Mimo że jest już znacznie lepiej, to nic mnie tak nie cieszy jak spotkania z ludźmi. Jak to, że mogę być komuś potrzebna. To nas najbardziej motywuje do działania, sprawia nam największą satysfakcję, kiedy wiemy, że ktoś cieszy się z tego, co robimy. To wszystko istnieje dlatego, że są inni ludzie, którzy są odbiorcami naszego działania. Więc te relacje, umiejętność ich tworzenia, miłość, szacunek do drugiego człowieka są dla mnie czymś najważniejszym. Nawet gdybym nie miała nic, a będą wokół mnie ludzie, wiem, że sobie poradzę.
Czym dla Pani jest wiara? Kim jest Pan Bóg?
– To też nie jest proste do wytłumaczenia. Wiara na pewno była czymś, co mnie bardzo podtrzymywało i dawało w mojej walce poczucie siły. Ta rozmowa z Bogiem, kiedy człowiek znajduje się w trudnej sytuacji i myśli, jaki to ma sens, jest ogromną potrzebą. Owszem, pojawiły się pytania: czy to, co mnie spotkało jest przypadkiem, czy jest to rzeczywiście zamysł Boży? Jednak one mogły być skierowane tylko w tę stronę – właśnie do Boga. Bo nikt inny nie znał odpowiedzi. Dużo rozmyślałam wtedy na ten temat. Oczywiście nie jest tak, że dostajemy gotowe rozwiązania i wyjaśnienia, ale taka rozmowa wlewa w serce pewnego rodzaju spokój, którego nie potrafiłam wówczas znaleźć nigdzie indziej. Na pewno wcześniej nie miałam podobnej relacji z Panem Bogiem. Zresztą cały czas tę relację buduję, wciąż szukam i to nie jest łatwe. To nie jest coś, co się ma raz na zawsze. To trzeba wciąż pielęgnować, tak jak w związku między ludźmi. Trzeba budować, a przy tym pojawiają się również kryzysy, wątpliwości. Oczywiście, byłam wychowana w domu o tradycji katolickiej, ale to było mechaniczne. A potem zaczęłam szukać pewnej relacji, która – co mnie zadziwiło – przyszła do mnie dość szybko. Poczułam spokój i uwierzyłam, że to ma sens. Poczułam zaufanie, że ta cała sytuacja doprowadzi mnie do czegoś, co jest dobre. Gdybym obraziła się na Boga i stwierdziła, że On nie istnieje, byłoby mi bardzo trudno. Ten spokój, który wiąże się z zaufaniem, spowodował, że bardzo szybko zaczęłam wracać do zdrowia psychicznego. To wszystko miało swoje źródło w wierze.
Nie ma Pani żalu do Boga, że w jednej sekundzie tak bardzo zmieniło się życie?
– Muszę przyznać, że właśnie nie. Może miewałam kryzysowe momenty, gdy męczyłam się ze swoim ciałem. Nie umiałam go okiełznać i było dla mnie kompletnie obce. Potrafiłam się popłakać i wkurzyć. I wtedy pojawiały się słowa: dlaczego mi to zrobiłeś? Jednak to trwało chwilę. Bo silniejsze było to przekonanie i zaufanie, że to czemuś służy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.