Podobnie jak w przypadku spaceru księdza przez miasto w sutannie możemy się czasami w komży czy albie czuć jak obiekt muzealny, który jedni podziwiają a inni krytykują, ale dla wszystkich jesteśmy znakiem. Znakiem tego, że jest coś więcej niż to, co widzialne i dotykalne. Znakiem obecności Boga i Jego miłości.
Kiedy idę przez miasto ubrany w XVI wieczny strój szlachecki – sutannę (współczesna sutanna kapłańska wywodzi się właśnie z „żupanu”), obserwuję różne reakcje przechodniów. Czekam na zielone światło przy przejściu dla pieszych, wsiadam do tramwaju, wchodzę do sklepu i czuję na sobie zdziwiony, zszokowany lub życzliwy wzrok. W parafii – ktoś się zatrzyma i zapyta czy nie trzeba podwieźć, gimnazjalistki zachichoczą i pokażą mnie palcami, młodzi – gniewni spróbują zaczepić jakimś tekstem wystrzelonym w powietrze – „O! Czarny idzie!”. Zdarza się – zwłaszcza od starszych – usłyszeć „szczęść Boże!” albo „Niech będzie pochwalony…” lub „Króluj nam Chryste!” (niezawodny sposób na rozpoznanie ministranta). Zdarzają się też wyzwiska i wulgaryzmy wykrzykiwane przez ludzi biednych i zranionych przez życiowe trudności i grzech.
Z innej bajki
Był taki czas, kiedy zastanawiałem się czy warto chodzić w sutannie po mieście: trochę to niewygodne zwłaszcza latem. Sutanna wtedy się brudzi, no i ten wzrok – nikt nie pozostaje wobec księdza w sutannie obojętny: albo jest życzliwie albo nieżyczliwie zainteresowany, albo udaje obojętność sztucznie wlepiając oczy w chodnik lub wystawę sklepową. Szczerze mówiąc wolę być niezauważony. Pewnego razu jednak stanąłem po drugiej stronie tej sytuacji: jechałem samochodem – patrzę, na przejściu dla pieszych: ksiądz w sutannie – byłem wstrząśnięty. Ktoś taki zupełnie nie pasuje do miejsca, sytuacji, innych osób – jest jakby z „innej bajki” ale jednocześnie daje do myślenia: młody człowiek ubiera się tak dziwnie i nie wstydzi się paradować po mieście. Coś w tym musi być! Wielki znak sprzeciwu i znak tego, że Pan Bóg rzeczywiście istnieje. Ale nie o księżach miał być ten tekst tylko o świadectwie ministrantów.
„Muzealny obiekt” znakiem
Sytuacja jest jednak podobna. Zwykle ganię moich ministrantów, kiedy przed liturgią, ubrani w komże lub alby zaczynają dla rozrywki biegać w koło kościoła albo co gorsza (dla komż i alb), wrzucać się na pobliskie krzaki czy trawniki. Jest jednak taki dzień, kiedy cała asysta liturgiczna wychodzi w uroczystej procesji na ulice osiedla, miasta, wioski i nikt nie ma o to pretensji. Jest to sytuacja dla wszystkich – także dla nas księży – wyjątkowa i przyznam trochę krępująca. W przestrzeni kościoła czujemy się bezpiecznie, znamy tam każdy kąt, znamy ludzi, którzy pojawiają się na Mszy św., wiemy nawet kto gdzie zwykle siada. A tutaj – zupełnie inna sytuacja. Idziemy, śpiewamy, słuchamy słowa Bożego i klękamy w miejscach, w których zwykle myślimy o sprawach codziennych i zwyczajnych: szkoła, zakupy, spotkanie z kolegami, mecz. Grupa ministrantów idąca na czele procesji robi duże wrażenie – wszyscy spoglądają z zaciekawieniem. Czasami pojawiają się komentarze „to ten – ja go znam! On jest ministrantem?”. Musimy jednak pamiętać o jednym. Podobnie jak w przypadku spaceru przez miasto w sutannie, możemy się czasami czuć jak obiekt muzealny, który jedni podziwiają a inni krytykują, ale dla wszystkich jesteśmy znakiem. Znakiem tego że jest coś więcej niż to, co widzialne i dotykalne, znakiem obecności Pana Boga, Jego miłości.
O Bogu wśród przyziemnych spraw
Jest takie opowiadanie o św. Franciszku, który poprosił swojego współbrata by ten poszedł z nim do miasta głosić kazanie. Zakonnicy w habitach przeszli przez całe miasto i wrócili do klasztoru. Współbrat zapytał świętego ze zdziwieniem: „A kazanie?”. Św. Franciszek miał odpowiedzieć, że właśnie je wygłosili przez to, że swoim strojem przypomnieli mieszkańcom miasta o istnieniu Boga i Jego miłości. Dla niektórych był to wyrzut sumienia i przypomnienie o popełnionych grzechach albo wezwanie do nawrócenia i skorzystania ze Spowiedzi św. Dla innych mogła to być pociecha w smutku po zmarłej osobie, czy umocnienie w lęku przed trudnymi wydarzeniami w przyszłości. Dla innych wreszcie widok zakonników mógł być wezwaniem do wdzięczności wobec Boga, którą tak często św. Franciszek wyrażał w swoich modlitwach. Bez wątpienia dla wszystkich był to znak wzywający do myśli o Bogu i wieczności w świecie pełnym zabiegania i przyziemnych spraw.
Myślę, że jest to dobry pomysł, na dobre przeżycie tegorocznej procesji Bożego Ciała: być znakiem wzywającym do myśli o Bogu. Obyśmy potrafili być znakami czytelnymi, wyraźnymi i czystymi.
zadanie:
Najwyraźniejszym znakiem miłości do Chrystusa jest męczeństwo, czyli oddanie życia za wiarę. Czy potrafisz wymienić trzech świętych męczenników i opisać w jakich okolicznościach oddali życie za Chrystusa? A może wiesz też w jaki sposób przedstawia się ich na obrazach i rzeźbach? Co oznaczają przedmioty, które im towarzyszą? Odpowiedz na pytania; najlepsze z nich przesłane na adres mailowy knc@swietywojciech.pl lub pocztowy (patrz stopka str. 31) do 31 maja nagrodzimy książkami i opublikujemy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.