– Tu es rien pour moi! You are nothing for me! – krzyczy na mnie szef hotelowych animatorów. – Jestem wściekły i lepiej, żebym z tobą teraz nie rozmawiał!
Dyrektor słucha uważnie. Bardzo uważnie. Pamięta, że to nasze drugie wakacje w tym miejscu, więc rozumie, że nasze oburzenie jest tym większe. Widać, że jest mu przykro i wstyd. – Animatorzy są ludźmi małej kultury i ograniczonego umysłu – słyszymy. – Jest nam bardzo przykro, że taka rzecz miała miejsce. W imieniu własnym i właściciela hotelu bardzo was przepraszam za to, co się stało. Niezależnie od ich poglądów byli w pracy i takie rzeczy nie powinny się dziać. Zdaję sobie sprawę, że może ucierpieć na tym opinia o naszym hotelu w waszym kraju…
My też zdajemy sobie z tego sprawę i dyrektor o tym wie. Czego oczekujemy? Dla nas sprawa jest prosta: skoro znak naszej wiary został znieważony publicznie, podczas wieczornego kabaretu, oczekujemy przeprosin w takich samych okolicznościach oraz szacunku dla nas i naszych wartości religijnych, a nie tylko dla pieniędzy, na które jest przeliczana nasza obecność w tym hotelu i kraju. Dyrektor obiecuje, że tak się stanie.
Parę godzin później
Wracamy ze spaceru. W holu czekają na nas dyrektor, dyrektor techniczny, szef animatorów oraz jego ekipa. Nas jest czworo, ich sześciu… – Musisz mnie zrozumieć – mówi szef animatorów. – Kiedy jest ramadan, przez cały dzień jestem zły. Jestem zły, dopóki nie zapalę i nie zjem kolacji. Ja już taki jestem – prosi o wybaczenie jego zachowania na plaży. Tylko o to.
Dyrektor techniczny próbuje bagatelizować sprawę: – Przecież nic się takiego nie stało, dajcie spokój. Zrozumcie go, on jest muzułmaninem, a jego żona chrześcijanką, też nie ma łatwo – dobrotliwie klepie mnie po plecach, ale widać, że cała sytuacja mu się nie podoba. Zakłóca tok codziennego życia hotelowego: zabaw, zwyczajnych reklamacji, spraw administracyjnych.
Przypominamy o obietnicy publicznych przeprosin.
– Przeprosi – obiecuje dyrektor.
– Nigdy tego nie zrobię! – podnosi na mnie głos szef animatorów. Niby żartem dostaje w ucho od dyrektora, ale widzę, że cios nie był udawany.
– Przeprosi – twardo powtarza dyrektor.
– Ja ci ten krzyż dam na pamiątkę. Zabierz go sobie stąd do twojego kraju! – animatorzy wycofują się do swoich obowiązków. My też idziemy w swoim kierunku. Zdenerwowana Kasia (wszyscy jakoś baczniej rozglądamy się dookoła) zwraca uwagę na osoby, których jeszcze nie widzieliśmy w hotelu. Przed budynkiem stoi samochód policyjny – mamy nadzieję, że jego obecność nie jest związana z naszymi poczynaniami.
Wieczorem
Wracamy z Agą z sąsiedniej miejscowości – zaprzyjaźniona Tunezyjka zabrała nas do swojej siostry, która urodziła córeczkę. Na podziwianiu maleństwa i czekaniu na „luaża” trochę nam zeszło, więc wpadamy na animację trochę spóźnione. Kiedy siadamy obok Kasi i Mariusza, animatorzy przerywają zabawę. W oszczędnych (bardzo) słowach, ale za to w dwóch językach słyszymy przeprosiny. Publiczne. Szef animatorów podaje mi przybrudzone przebranie z naszytym krzyżem – to nie będzie mu już potrzebne. Jest nadzieja, że nie będzie mu się chciało szyć następnego. Stajemy się atrakcją wieczoru. Mamy wrażenie, że dyrektor oddycha z ulgą. Przypuszczam, że bardziej się bał, że przeprosiny nie zostaną wyrażone, niż że mogą nie zostać przyjęte.
My odetchnęliśmy z ulgą, kiedy wylądowaliśmy dwa dni później w Polsce…
*
Praktykujący muzułmanin, gdziekolwiek by się znajdował, zawsze wyegzekwuje swoje prawa: nieważne, czy to jego własny kraj, czy gościnna Europa. W Tunezji mimo rozdziału konstytucji od religii, podczas ramadanu – miesięcznego postu – trudno znaleźć między wschodem a zachodem słońca miejsce poza hotelowymi enklawami, gdzie można byłoby wypić kawę czy coś zjeść. Natomiast w Europie opublikowanie w imię „wolności słowa i przekonań” karykatury Mahometa z głową psa zostało opłacone życiem wielu ludzi i spaleniem kilkunastu kościołów.
Praktykujący chrześcijanin w swoim własnym kraju (chrześcijańskim), domagający się szacunku dla swojego Boga i Jego symboli oraz swojej osoby i przekonań, narażony jest na posądzenia własnych rodaków, często także chrześcijan, o zacofanie, ciasnotę umysłową czy jeszcze coś innego. Kiedy jedzie na wakacje do kraju obcego kulturowo i religijnie, okazuje się, że w imię wolności w świadomości przeciętnego człowieka obowiązuje tu moralność Kalego z W pustyni i w puszczy. Z chrześcijanina można się śmiać i szydzić z jego wartości, natomiast on sam obowiązany jest siedzieć cicho i wykazywać daleko idącą „tolerancję”.
*
Na wierzchu zawartości mojej walizki leży pognieciony, przybrudzony czarny chałat z krzyżem. Pamiątka z Tunezji. Tej samej, gdzie znajduje się Kartagina z katedrą św. Ludwika, którą odarto z krzyży i przekształcono w muzeum. Ale także tej, gdzie leży Sousse z katakumbami Dobrego Pasterza, miejscem spotkań i pochówków pierwszych chrześcijan, oraz El Jem z amfiteatrem, w którym, podobnie jak w rzymskim Koloseum, ginęli oni za wierność Chrystusowi.
*
Zaprzyjaźniony kapłan, czytając moją relację tuż po jej napisaniu, ocenił: „Za dużo o egzekwowaniu przeprosin, za mało o budowaniu mostów”. To prawda. Jedno opisane przeze mnie zdarzenie z udziałem kilku konkretnych osób nie może przekreślić pięknych wspomnień związanych z ludźmi – odmiennymi pod względem wyznaniowym i kulturowym, ale w większości żyjącymi normalnie, spokojnie. Tak jak każdy z nas. Dyrektor (ten od róż), troszczący się o dobre imię hotelu, ale także zwyczajnie biegnący po środek przeciwbólowy na widok kogoś, kogo po prostu rozbolała głowa. Hotelowy portier, pozdrawiany przez nas wiele razy dziennie, który, chwaląc się narodzinami wnuczki, obdarował nas zwyczajowymi zawiniątkami z szyfonu, z cukierkami i figurką dzidziusia. Przyjazna recepcjonistka z naszego hotelu, zapraszająca nas na kolację do swojego rodzinnego domu czy na wieczorną kawę z jej siostrami, ucząca mnie przyrządzania „brików” w swojej własnej kuchni albo prowadząca nas do swojej najstarszej siostry, która urodziła dziecko. Ludzie, którzy zwyczajnie pomagali turystom poruszać się po ich kraju czy poznać ich zwyczaje, bez kalkulowania zysku, ze zwyczajnej, ludzkiej potrzeby bycia razem. I którzy nie tylko domagają się szacunku, ale szanują wyznanie i przekonania przybyszów, modlących się „po chrześcijańsku” przed rozpoczęciem ramadanowej kolacji.
Z tejże przyczyny nie sprecyzowałam, gdzie dokładnie, w jakiej miejscowości i w którym hotelu wydarzyła się ta historia. Niech każdy, będąc gościem w jakimś kraju, sam się porozgląda…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.