Marzy mi się Kościół… O tym marzeniu chcę tu opowiedzieć. Marzenia o Kościele są oczywiście zawsze także marzeniami o nas samych – bo to my Kościół tworzymy, to w Kościele wzrastają też ci, którzy go później jako instytucję reprezentują.
*
Marzy mi się Kościół, który nie boi się utraty pozycji i przywilejów, bo przecież nie ma nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw.
To Kościół, który nie „mizdrzy się” do żadnej partii, nie hołubi polityków i stara się nie stanowić strony w politycznej grze. Co prawda, zajmując określone stanowisko w sporach na tematy dyskutowane przez polityków, będzie czasem siłą rzeczy brany za poplecznika jednej lub drugiej opcji, ale jasne wyłożenie powodów, dla których głosi takie poglądy, nie pozwoli na traktowanie go jak marionetki w rękach politycznych graczy. To Kościół, w którym nie snuje się duch kardynała Richelieu, który nie ma żadnych mocarstwowych ambicji, bo źródło jego wielkości i mocy jest spoza tego świata.
To Kościół, który nie oczekuje na przywileje, chociaż domaga się sprawiedliwości, a jeśli już wydeptuje poczekalnie polityków, to nie dla siebie, lecz dla tych, którzy w społeczności pozbawieni są głosu. Kościół ma być przecież głosem niemych. I doprawdy każdy winien znaleźć w tym Kościele schronienie: i ci z prawa, i ci z lewa – nie dlatego jednak, że występują pod szyldem określonej partii, ale dlatego, że są na równi zaproszeni do odebrania swojego dziedzictwa.
Spadek Kościoła to nie grunty, dobra materialne i bankowe konta. Owszem, bez nich nie sposób pracować dla dobra innych, ale istotnym spadkiem Kościoła jest nauczanie Chrystusa, a sens istnienia Kościoła to dzielenie się tym dziedzictwem. To takie jasne i proste – Kościół, który w swojej ziemskiej działalności jest transparentny, nie ma żadnych powodów, by obawiać się, że z partią, która wygra wybory, będzie mu „nie po drodze”.
*
Marzy mi się Kościół, który nie boi się krytykować własnych błędów, bo przecież moc w słabości się doskonali.
Gdyby Kościół był rzeczywistością jedynie boską, byłby doskonały, ale nie jest. Tu i teraz tworzą go ludzie, odpowiedzialni są za niego ludzie, kierują nim ludzie… Ci ludzie – ludzie Kościoła – czasem błądzą, święcie przekonani, że znaleźli najsłuszniejszą z dróg, a czasem okazują się zdolni do największych draństw. Ludzie Kościoła bywają święci, bywają też nikczemni. Tak było w historii Kościoła, tak jest dzisiaj i tak zapewne pozostanie tak długo, jak długo trwać będzie Kościół.
W słabości Kościoła tkwi dowód jego boskości – gdyby instytucja Kościoła była jedynie ludzka, to zważywszy na wszelkie błędy i zło spowodowane przez swoich przedstawicieli, Kościół dawno powinien zniknąć z powierzchni ziemi. Czytalibyśmy o nim w podręcznikach religioznawstwa jako o wspólnocie religijnej, która nieźle się na początku zapowiadała – jej wyznawców stawiano nawet za wzór miłujących się wzajemnie osób, ale po jakimś czasie im „przeszło”.
Zło, jakiego dopuszczają się ludzie Kościoła – i to małe, i to wielkie – nie może zostać nazwane inaczej jak złem. Napiętnowanie tego zła nie jest atakiem na Kościół, a ukrywanie go nie jest działaniem na korzyść wspólnoty. To nie tak, że ludzie Kościoła nie podlegają krytyce. Kto kocha Kościół, będzie też dostrzegał jego błędy. Krytyka jest potrzebna, niesie ona bowiem zawsze – jeśli tylko jest uczciwa - szansę na oczyszczenie, na wzrost… Przecież wiemy, że nigdy nie będziemy żyli w idealnym Kościele – kolejne pokolenia wciąż od nowa borykają się z własnym życiem, tworząc ziemski wymiar Kościoła. Trzeba przyznać prosto i otwarcie, że jego ludzie czynili zło.
Czynili też dobro, ileż tego dobra było i jest! Nieuczciwe wobec Kościoła jest dostrzeganie jedynie jego potknięć i pomijanie dobra. Dobro nie usprawiedliwia wprawdzie zła, ale jest niekwestionowanym dziedzictwem Kościoła. Niechże więc Kościół nie ukrywa ani zła, ani błędów i jednocześnie nie ustaje w błaganiu Boga o to, by go wspierał, nie opuszczał i wybaczył. Niechże to będzie Kościół ludzi wprawdzie grzesznych, ale „szczerych Izraelitów”, bez fałszu…
*
Marzy mi się Kościół, który nie boi się głoszenia niepopularnych tez, bo mądrość tego świata jest przecież głupstwem dla Boga.
Ileż to razy w historii Kościoła próbowano nań naciskać, by nieco zmienił swoją doktrynę! Niegdyś czynili to wielcy, mając nadzieję na to, że pod protektoratem Kościoła łatwiej im będzie realizować własne plany. Kościół wiele razy pozostawał nieugięty – król Henryk VIII, próbując na próżno złamać „upór” Kościoła rzymskokatolickiego, ogłosił się głową Kościoła anglikańskiego, by móc ułożyć sobie życie zgodnie z własnymi pragnieniami. Gdyby Henryk VIII żył dzisiaj, zapewne nie musiałby podejmować tak radykalnych decyzji. Sąd orzekłby o rozpadzie aktualnego małżeństwa, a zawarcie kolejnego związku nikogo przecież dzisiaj nie szokuje, podobnie jak wspólne życie ludzi bez ślubu. Ze statystyk wynika, że nauczanie Kościoła w tym względzie nie cieszy się specjalną popularnością. Ciemnogród i tyle! A jeśli Kościół nie chce być ciemnogrodem, to niech zmieni swoje nauczanie, np. zaakceptuje jeszcze związki homoseksualne i „odpuści sobie” moralną niedopuszczalność współżycia przedmałżeńskiego. Niech nie przesadza, niech zrozumie, że świat się zmienił, ludzie się zmienili i trzeba iść naprzód! Inaczej Kościół wykpią, ośmieszą, oskarżą, skrytykują, odrzucą...
Przejmować się tym? Żałosny byłby Kościół usiłujący kokietować niezadowolonych kandydatów na wyznawców. Chcesz – to chodź i żyj według zasad przyjętych w tym Kościele. Nie chcesz do niego przynależeć – nie musisz. To Kościół, który nie potępia ludzi odrzucających jego naukę, ale równocześnie nie przestaje jej głosić. Wyrzucą go jednymi drzwiami, wejdzie przez drugie. Bywa bowiem, że trudno nam od razu zaakceptować ewangeliczne zasady. Trzeba czasu, żeby do nich dojrzeć.
Cierpliwy Bóg daje nam czas, dlaczego Kościół miałby się irytować, że ludzie nie przyjmują od razu jego zasad? Jeśli będzie, jak obrażona panna, odwracał się od niezdecydowanych, nie pomoże im pozbyć się wątpliwości. To Kościół zasad jasnych i wymagających, głoszonych stanowczo, ale w łagodności.
*
Marzy mi się Kościół, który nie boi się ubóstwa, bo przecież Bóg wie, czego nam potrzeba.
Cóż nam po bogactwie świątyń, jeśli zabraknie w nich ludzi! Posiadajmy tyle, ile nam trzeba, żeby godnie żyć, bo wtedy nie myśli się nieustannie o tym, co robić, żeby przeżyć. Nędza potrafi znieprawić...
Ubóstwo to jednak nie nędza. Ubóstwo jest bezpretensjonalne - pozwala cieszyć się z tego, co się ma. Ubodzy nie gromadzą dóbr na przyszłość, bo z reguły nie mają z czego. I wcale nie chodzi o preferowanie tego, żeby nic nie posiadać! Jaki jednak miałby być cel posiadania więcej niż nam trzeba, kiedy wokół żyją ludzie, którzy tego, co potrzebne do przeżycia nie posiadają? Ubodzy żyją w przekonaniu, że „tu” żyją krótko, a „tam” niczego ze sobą nie zabiorą. Nie ma zatem powodów, by Kościół miał się obawiać ubóstwa, bo dąży do celu, który ma pozamaterialny wymiar. Niechże więc to, co materialne, będzie jedynie środkiem, nigdy celem!
*
Czegoś jednak ten Kościół powinien się bać… Tego przede wszystkim, że – budując wspaniałe świątynie i pomniki, zabiegając o splendor, uznanie i wpływy, chodząc w powłóczystych szatach i jeżdżąc niezgorszymi „brykami” – utraci jednego, jedynego, zagubionego Kowalskiego, który bezradnie oczekiwał pomocy… On kiedyś oskarży nasz Kościół - mój Kościół… I będzie miał rację! Bo to on – człowiek – jest drogą Kościoła.
Barbara Chyrowicz SSpS - werbistka, profesor nauk humanistycznych, dr hab. filozofii, kierownik Katedry Etyki Szczegółowej KUL. Należy do polskich i międzynarodowych towarzystw naukowych, m.in.: Papieskiej Akademii Pro Vita, Polskiego Towarzystwa Bioetycznego, Komitetu Etyki w Nauce przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk. Redaktor naczelny „Roczników Filozoficznych”. Opublikowała m.in. Zamiar i skutki. Filozoficzna analiza zasady podwójnego skutku (1997) oraz O sytuacjach bez wyjścia w etyce (2008). Jest współautorką podręcznika Etyka zawodu psychologa (2009). Laureatka Nagrody Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera. Członek Rady Naukowej Laboratorium WIĘZI. Mieszka w Lublinie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.