Czy po raz kolejny rewolucja – tym razem seksualna – pożera własne dzieci? Tygodnik Powszechny, 8 czerwca 2008
Seks bez uczuć i zobowiązań traktują jak najnormalniejszą rzecz pod słońcem. Amerykańskie kampusy AD 2008 nie przywodzą na myśl powieści „Love story”. Prędzej „Miłość w czasach zarazy”. Czy po raz kolejny rewolucja – tym razem seksualna – pożera własne dzieci?
Amy Stone jest niczym dziewczyna z bajki. Ma kruczoczarne włosy, jest wysoka, zgrabna, wysportowana. Gdy z kimś rozmawia, patrzy prosto w oczy, życzliwie się uśmiechając. Inteligenta, elokwentna, sprawia wrażenie pewnej siebie. Jest świetną studentką, pracuje jako modelka.
Zdawać by się mogło, że ma wszystko, o czym może zamarzyć dwudziestolatka.
Ale w głębi duszy Amy jest osobą nieszczęśliwą i zagubioną. Nie ma chłopaka. Choć próbowała na wiele sposobów, nie spotkała dotąd nikogo, kto gotów byłby na coś poważniejszego niż szybki seks bez zobowiązań. Choć o taki seks też już się otarła, z technicznego punktu widzenia jest dziewicą. Bardzo się tego wstydzi.
Amy Stone – jej imię i nazwisko zostały zmienione – jest jedną z ponad setki amerykańskich studentów, którzy w 2006 r. wzięli udział w badaniach dotyczących seksu i duchowości, prowadzonych przez profesor religioznawstwa z Boston University. Donna Freitas odwiedziła siedem uczelni – prywatnych i publicznych, świeckich i wyznaniowych – na których przeprowadziła wyczerpujące wywiady ze 111 osobami (czytała także ich dzienniki, a wcześniej przeanalizowała 2,5 tys. wypełnionych w internecie ankiet). O ich doświadczeniach i przemyśleniach pisze w wydanej właśnie nakładem Oxford University Press książce „Seks i dusza” („Sex and the soul”).
Jeśli wierzyć badaniom Freitas, dotyczące seksu i duszy niepokoje Amy nie są wśród amerykańskich studentów niczym niezwykłym. „Godzenie seksualności, duchowości, miłości i religii” – taki jest podtytuł książki – to wyzwania, z którymi najczęściej nie potrafią sobie poradzić. Choć znakomita większość uważa się za osoby wierzące, w wielu przypadkach nie mają pojęcia, co ich religie głoszą w kwestii moralności seksualnej. Niespecjalnie zresztą ich to obchodzi. Amy, która żarliwie się modli, mówi, że ewentualne wskazówki Kościoła w kwestii seksu są dla niej bez znaczenia. „To, co czuję i jak się postrzegam, ma znacznie większy wpływ na moje decyzje” – pisze w swoim dzienniku. To rozpowszechnione podejście.
Jeśli cokolwiek odróżnia Amy od rówieśników, to jest to co najwyżej brak inicjacji seksualnej. Statystyki wskazują, że 73 proc. uczniów szkół średnich i 85 proc. studentów regularnie współżyje. Amy, która ze wstydem opowiada o swym dziewictwie, miała doświadczenia z seksem oralnym. Tyle że w pojęciu większości jej kolegów i koleżanek seks oralny nie jest seksem. Mówią o nim w sposób nonszalancki, najczęściej bez zażenowania.
Są dziećmi hook-up culture – kultury, w której „szybkie spięcie” (hook-up – po angielsku zahaczenie, podłączenie urządzeń elektrycznych) to najnormalniejsza rzecz pod słońcem; kultury, w której seks występuje w kontekście powierzchownych, niezobowiązujących znajomości; kultury, w której nie ma miejsca na uczucia, tabu czy jakiekolwiek ograniczenia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.