Ostatnio przeczytałem opis takiej sceny: Oficer wysyła żołnierzy z beznadziejną misją w oblężonym mieście. Spotyka starca. Ten pyta: – Coś ty taki smutny? – Właśnie rozmawiałem z ludźmi, którzy mają umrzeć… – Wiesz, codziennie takich spotykam. Właściwie to każdy, kogo spotykam…
Na co dzień nie myślimy o śmierci. Na co dzień bombardowani jesteśmy setkami reklam, filmów, informacji o jednoznacznym przekazie: liczą się młodzi, silni i zdrowi. To oni stanowią „target” dla marketingowców i dla większości mediów. To oni budują oblicze świata. Tego świata.
Nie znamy ich losu
Ale istnieje świat inny, dający o sobie znać przez płomienie zniczy o zmroku na cmentarzu. Świat ludzi prawie takich samych, jak my. Prawie… Bo my możemy dokonywać wyborów, a oni są już po wyborze ostatecznym.
Na co dzień nie myślimy o śmierci, na co dzień nie myślimy o zmarłych. Na co dzień nie zastanawiamy się nad losem dusz czyśćcowych ani nad radością zbawionych. Nie chcemy też pamiętać o niebezpieczeństwie potępienia.
Ale mamy listopad. I chcemy, czy nie chcemy, w ten codzienny szum wdziera się nam przesłanie o tych, którzy odeszli.
Nie znamy ich losu. Możemy mieć tylko nadzieję, że jest im dobrze. Nie znamy ich losu, bo nie poznaliśmy dogłębnie ich serc. Naszą nadzieję opieramy tylko na przejawach dobra w ich postępowaniu i – przede wszystkim – na Bożym Miłosierdziu. Lecz ostatecznie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, „gdzie” kto jest (jedyny wyjątek – jeśli Kościół ogłasza kogoś świętym, to stwierdza bez żadnej wątpliwości, iż człowiek ten jest zbawiony).
Kontakt ze zmarłym
A przecież, niekiedy te dusze próbują się z nami skontaktować – czasem w wizjach, dużo częściej przez sny. Albo my kontaktujemy się z nimi. I tutaj trzeba to bardzo wyraźnie powiedzieć i jeszcze raz powtórzyć: jedyną formą kontaktu z osobami zmarłymi, dopuszczalną dla katolika, chrześcijanina, jest modlitwa przez ich wstawiennictwo. Absolutnie i pod żadnym pozorem nie może być mowy o próbach „wywoływania duchów”. I to nawet nie dlatego, że nie wolno (zabrania tego i Pismo święte, i Magisterium Kościoła). Chodzi tu przede wszystkim o to, że ich to po prostu „boli”, że jest to dla nich dodatkowe cierpienie. A po co ranić kogoś, o kim twierdzę, że go kocham?
Co robić, gdy ktoś zmarły jednak sam mi się ukazuje? Niezależnie od tego, czy to dzieje się we śnie, czy „na jawie”, trzeba zapytać taką duszę, czego oczekuje ode mnie. Nie ma znaczenia, kim jest. Jeśli przychodzi do mnie, to znaczy, że Pan Bóg jej pozwolił i że ja mogę coś dla niej zrobić. I to też jest ważne: mogę, nie muszę. To koniecznie musi być z mojego wolnego wyboru. Jeśli będę czuł się przymuszony, jeśli będę reagował tylko na zasadzie: „twoja prośba jest dla mnie rozkazem”, to moja ofiara nieskończenie straci na wartości. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy z duszami czyśćcowymi rozmawiali.
I tu warto wspomnieć, że dusze najczęściej proszą o ofiarę Mszy świętych i o Komunię świętą za nich ofiarowaną. A mają one dla nich taką wartość, jak sobie Eucharystię cenili za życia.
Pójdę boso…
A jak jest ze zbawionymi? Czy można ich o coś prosić? Bo logiczne wydaje się twierdzenie, że skoro są w niebie, to są bliżej zdroju łask…
Najpierw należy podkreślić fakt, iż człowiek umierając pozostaje człowiekiem. Nie zmienia swej natury. I jeśli nawet dostanie się do Nieba i ma doświadczenie poznania Pana Boga i spraw Bożych, to przez to nie staje się wszechmogący, ani nawet nie ma większej możliwości rozdawania dóbr wszelakich. Mamy przecież świadomość, że człowiek nagi z tego świata odchodzi („Pójdę boso…” śpiewa Zakopower). A więc wszystko, co ma on w Niebie, jest z daru Boga. Gdy więc modlimy się i chcemy wzywać duchy naszych zmarłych krewnych czy przyjaciół, to tylko po to, aby prosić ich o wstawiennictwo u Pana Boga, wsparcie nas w naszych modlitwach.
Powstaje jeszcze jedno pytanie – czy wolno prosić ich w sprawach „tego świata”, czy nie spotka nas z tego powodu jakaś „kara”? Czy wolno „zawracać im głowę” sprawami przyziemnymi?
Wolno i pewnie żadna kara nas za to nie spotka. Tylko trochę głupio. Bo to świadczy o naszej małości. Oni radują się oglądaniem Bożego Oblicza, starają się o to także dla nas i dla cierpiących w czyśćcu, a my im startujemy z niezdanym egzaminem czy potrzebą finansową…
(Tu przypomina mi się anegdotka: W rozmowie z moim bratem, kapłanem Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów, wspominam, że zagubiłem płytki instalacyjne do Windowsów. Przekopałem całe mieszkanie i nic. Nie pomogła nawet modlitwa do św. Antoniego. A na to mój brat: „To mu wytłumacz dokładnie. Chyba nie myślisz, że XIII-wieczny mnich wie, co to są płytki instalacyjne?”).
Moi drodzy, gdy staniemy nad grobami naszych bliskich, zapalimy znicze i wzniesiemy modlitwy w ich intencji, pamiętajmy o tej podstawowej zasadzie, która kieruje wszelkimi naszymi czynami: nieważne, co robimy, ważne, ile miłości w to wkładamy. Oni nas kochają, okażmy więc i my im swoją miłość…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.