Nakłoń ku mnie swe ucho. Strzeż mnie jak źrenicy oka, ukryj mnie w cieniu Twych skrzydeł" (Ps 17,6-8)
Mówiące oczy i widzące serce
„Moja mama mnie kocha i ochrania swoją radością jak tarczą. Moje ciało jest inne, niewygodne. Moje ramiona i nogi są niesprawne, bezwładne. Mam powykrzywiane ręce i nogi. Widzę, jak ludzie na mnie spoglądają, kiedy ich mijam na wózku. Tylko marszczą brwi i odwracają się. Woleliby udawać, że wcale nie istnieją. Rani to moje uczucia i płaczę w głębi duszy. Ale chcę im powiedzieć: to wcale nie ja! W środku, w głębi duszy jestem piękna, lekka i wolna. Moje ciało zaczyna powoli obumierać. Jestem z tego powodu szczęśliwa, bo gdy moje ciało umrze, ja będę całkowicie wolna. Będę mogła biegać po niebie, śmiać się i pływać. Czuję, że ten dzień się zbliża. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Wiem to, choć nie rozumiem, jak to możliwe. Może dlatego, że Pan Bóg obdarzył mnie niesprawnym ciałem, wynagrodził mi wrażliwym sercem i darem widzenia oczami duszy.”
Słowa te spisała dwunastoletnia Amy Brooks, serdeczna przyjaciółka i rówieśnica ciężko chorej Julii McIntosh. Julia nie była w stanie mówić, ale Amy rozumiała każdy ruch jej ręki, jej mówiące oczy i lekko uchwytne ruchy warg.
Od zawsze ukochana
Julia przyszła na świat w Hawthorne, małym nadmorskim mieście we wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Ojciec jej był rybakiem. Kiedy dowiedział się, że dziecko przyjdzie na świat z poważnym kalectwem, dosłownie odpłynął w siną w dal. Matka Julii, Dianne McIntosh, długo nie mogła otrząsnąć się z szoku i w to uwierzyć. Przy narodzinach czuwało kilku lekarzy. Wśród nich był brat jej ojca, Alan. Był pediatrą. Ukończył akademię medyczną na Harvardzie, praktykował na uniwersytecie Massachusetts i w Yale, jednak nic nie mogło przygotować go na to, co poczuł, kiedy spojrzał w oczy tej maleńkiej dziewczynki. Niemowlę miało na plecach ropny worek, zwiotczałe kończyły i tułów powykrzywiany.
- Podajcie mi ją - poprosił.
- Ona wymaga.
Alan doskonale zdał sobie sprawę z tego, czego wymaga dziecko. Wziął je w ramiona i ostrożnie położył przy sercu matki. Matka płakała, kiwała głową. Kiedy spojrzała na córeczkę, szloch raptownie ustał, skończył się jednym ostrym westchnieniem. Doktor Alan nigdy nie zapomni, co potem uczyniła. Przy całym bólu, jaki musiała czuć po bardzo skomplikowanym porodzie, porzucona przez męża, zdenerwowana, że urodzi niesprawne dziecko, potrafiła wszystkie te uczucia odsunąć od siebie. Popatrzyła na niemowlę i skinęła głową. Drżała, rozumiała, że będzie ciężko, ale była na wszystko gotowa. Delikatnie dotknęła główki dziecka.
- Słodkie maleństwo - szepnęła - Kocham cię. Kocham i nigdy nie zostawię. Nigdy.
Jeszcze ktoś drugi powiedział wtedy Julii cichym szeptem:
- Nigdy cię nie opuszczę, zawsze będę ci służył - Był to doktor Alan McIntosh, brat jej ojca.
Dziecko o anielskiej twarzy
Badania wykazały, że Julia ma rozszczepiony kręgosłup i syndrom Retta. Znajdowała się również w stanie zbliżonym do autyzmu. Od narodzin do dwunastego roku życia przeszła trzynaście operacji. Przeżyła wiele wypraw do szpitali - miejscowych, w Providence, w Bostonie. Była dzieckiem jak z bajki, o nieskazitelnej twarzy i kalekim ciele. Jasnowłosy aniołek.
Podczas jednej z wizyt u doktora Alana Julia na poczekalni zaczęła wydawać zabawne dźwięki, które przypominały śpiew delfina. Niespodziewanie matka zaczęła wtórować dziecku, by Julia nie poczuła się samotna i zawstydzona. Wyszła pielęgniarka i wezwała je do gabinetu.
- Witaj, Julio - odezwał się doktor Alan. Przykucnął przy wózku dziecka, delikatnie odgarnął jej z twarzy białozłociste włosy. Natychmiast nachyliła się ku jego dłoni, przymknęła oczy, najwyraźniej w głębokim zaufaniu. Doktor zaczął przemawiać do Julii. Miał głęboki, niski głos, głos dużego mężczyzny, do Julii jednak mówił łagodnie, czule i spokojnie. Dziewczynka pochyliła głowę i westchnęła z zadowoleniem. On był jej stryjem i przez całe dwanaście lat jej lekarzem.
Alan objął dziecko i bez trudu przeniósł na stół. Ważyła niewiele, zaledwie piętnaście kilogramów. Głowa opadała na piersi, wątłe ramiona wykonywały powolne ruchy, jakby pływała w wodzie. Ciało jej było drobne, małe płuca i nerki zaledwie na tyle sprawne, by utrzymać ją przy życiu. Lekarz zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli Julia znów zacznie rosnąć, płuca staną się niewydolne, a wtedy i reszta organów przestanie funkcjonować. Z niepokojem oczekiwał chwili, kiedy Julia zacznie przekraczać barierę. Czy ją przekroczy, czy ją przeżyje?
Chciał wszystkim służyć
Przed laty, kiedy doktor Alan zjawił się w miasteczku jako nowy pediatra, wynajął pewnego stolarza, by zrobił mu półki w gabinecie. Alan był młody, rozpoczynał dopiero praktykę. Tym stolarzem był Emmet Robbins, ojciec Dianne, którą później poznał i poślubił brat Alana, Tim McIntosh. Stolarz podsunął wówczas myśl lekarzowi, żeby zakupił od jego córki Dianne jeden z domków dla dzieci do poczekalni przy swoim gabinecie. Dianne Robbins nauczyła się przy ojcu stolarki i konstruowała małe domki dla dzieci. Wykonała już ich dziesiątki i ciągle otrzymywała nowe zamówienia. W tych to okolicznościach Dianne spotkała po raz pierwszy doktora Alana, a później zapoznała się z jego bratem. Dianne wiedziała, że małe dzieci uwielbiają detale, takie jak kołatki do drzwi, okiennice, które naprawdę się zamykają, skrzynki pocztowe na listy. Domek, jaki zbudowała do poczekalni doktora Alana, przypominał jedną z rezydencji kapitańskich na nabrzeżu. Miał białe ściany i ciemnozielone okiennice. Masywne niebieskie drzwi umocowane były na mosiężnych zawiasach, na nich zaś widniała kołatka z brązu. Gdy doktor Alan go zobaczył, zawołał z radością:
- Będę jedynym lekarzem w mieście mającym dziecięcy domek Robbinsów. Wszystkie skarby zechcą do mnie przychodzić. Ludzie do mnie trafią.
Wiedział, że jest dobrym lekarzem, i że rodzice będą przyprowadzać do niego swoje pociechy. Kiedy wówczas w rozmowie z Dianne opowiadał o medycynie, słyszała w jego głosie pasję. Nie zależało mu na pieniądzach czy prestiżu: czuł prawdziwe powołanie do pomagania ludziom. To wtedy doktor Alan opowiedział jej o swym najstarszym bracie, który w osiemnastym roku życia umarł na białaczkę, o matce, która z tego powodu wpadła w depresję i alkoholizm, o bracie Timie, który dla ukojenia bólu po stracie najstarszego brata, stał się dalekomorskim włóczęgą.
Dyskretna pomoc
Dianne bez ofiarnej pomocy swej matki Lucindy nie mogłaby sprostać zadaniom związanym z opieką nad chorym dzieckiem i utrzymaniem domu. Matka jej była już wdową od kilku lat i przepracowawszy w bibliotece miejskiej czterdzieści lat przechodziła wówczas na zasłużoną emeryturę. Od dawna postanowiła po przejściu na emeryturę zafundować sobie i córce wycieczkę do Kanady, do Nowej Szkocji, na Wyspę Księcia Edwarda, do krainy „Ani z Zielonego Wzgórza”. Zawsze marzyła o tym, by kiedyś zobaczyć ukochane miejsca osieroconej Ani. Lucinda, podobnie jak Ania, nie znała swoich rodziców, była sierotą. Dzieciństwo przeżyła najpierw w domu dziecka, a później w zastępczej rodzinie, gdzie ciągle słyszała kłótnie. Wtedy czuła się najbardziej samotnym dzieckiem na świecie. Toteż gdy wyszła za mąż za poczciwego i skromnego stolarza Emmeta Robbinsa, stworzyła dom rodzinny pełen dobroci, życzliwości i gotowości do służenia. Kochała książki. Traktowała j e prawie jak żywe istoty. Zachęcała dzieci i młodzież do stałej lektury. Urządzała w tym celu różne konkursy. Jednym słowem, tak jak ożywiała swój dom rodzinny, tak samo była duszą biblioteki. Na wycieczkę do Kanady zabrała ze sobą Dianne, Julię i Amy.
Po powrocie z wycieczki otrzymały wiadomość, że mąż Dianne zginał wraz ze swoim kutrem, podczas burzy morskiej. Po czasie żałoby doktor Alan poślubił Dianne i zaadoptował Julię. Julia odeszła do Pana w wieku czternastu lat. Zanim umarła, widziała swego maleńkiego braciszka, któremu dano imię Neil, ku pamięci najstarszego brata Alana, bo poniekąd jego choroba i śmierć skłoniły Alana, by został lekarzem i pomagał ludziom w ich cierpieniu.
(zob. L. Rice, „Gwiazy prowadzą do domu”, Katowice 2007)
***
Aniołowie święci, w przedziwnych planach Bożej Opatrzności, niektóre dzieci przez całe swe życie w szczególny sposób uczestniczą w cierpieniach Chrystusa. Dopomagajcie im oraz ich rodzicom i bliskim przemieniać te cierpienia w źródło łaski i uświęcenia. Amen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.