W świetle nauki Kościoła wiemy, czego nie wolno osobie homoseksualnej robić, ale czy na pewno wiemy, kim ona jest? Czy Kościół karze ją tylko dlatego, że jest homoseksualna?
Ale czy można tę analogię zastosować do homoseksualizmu? Czy Bóg, który stworzył homoerotyczność po to, żeby móc karać homoseksualistów jako przestrogę dla „pozostałych”, jest Bogiem, który stworzył wszystkich z miłości i do miłości?
Żeby „obronić Boga”, trzeba wskazać na wewnętrzny „defekt” tej skłonności, bo wtedy można zastosować analogię do choroby czy upośledzenia, w Bogu widząc lekarza, a nie oprawcę. Tak jak rodzą się osoby z chorobami genetycznymi, które ograniczają ich życie, ale nie czynią złymi ludźmi, tak jest z homoerotycznością, która – zdaniem Kościoła – nie jest orientacją seksualną, tylko wynikiem osłabienia procesu identyfikacji heteroseksualnej, abstrahując od jej „wtórnych” moralnych konotacji.
Taki argument nie rozwiązuje wątpliwości teologicznych. Z jednej strony Kościół nie przyjmuje, że homoseksualizm może być odmienną i samoistną orientacją seksualną; z drugiej taki wniosek nasuwa się z analizy Listu do Rzymian. Kościół sugeruje, że ludzie tacy się nie rodzą, a jedynie się stają – nawet jeśli psychiczna geneza homoseksualizmu „pozostaje w dużej części niewyjaśniona” (por. KKK 2357), św. Paweł nie ma zaś wątpliwości, że homoerotyzm wśród mężczyzn i kobiet został ustanowiony przez Boga.
Skoro tak ma być, to homoseksualiści będą się rodzić. Czy w takim razie homoerotyczność jest w genach? A jeśli jest częścią natury, to na jakich zasadach?
Prawo naturalne a orientacja seksualna
Nie da się zrozumieć stanowiska Kościoła w kwestii homoseksualizmu bez przywołania prawa naturalnego, na którym buduje On swoją negatywną ocenę czynów homoseksualnych. Krótko mówiąc: „akty homoseksualizmu z samej swej wewnętrznej natury są nieuporządkowane”. Są sprzeczne z prawem naturalnym, ponieważ: „wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane” (KKK 2357).
W świetle tego ujęcia wiemy, czego nie wolno osobie homoseksualnej robić, ale czy na pewno wiemy, kim ona jest? „List do Biskupów o duszpasterstwie osób homoseksualnych” stwierdza, że ich skłonność, „stwarza mniej lub bardziej silną skłonność do postępowania, które z punktu widzenia moralnego jest złe. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną”.
Co jest podstawą takiego orzeczenia? Niemożność prokreacji, brak domniemanej komplementarności? Odwracając problem, można powiedzieć, że możliwość prokreacji i komplementarność uczuciowa czy płciowa – jeśli coś takiego rzeczywiście istnieje – też same z siebie nie chronią przed grzechem. Grzech pierworodny nie jest uzależniony od płci i orientacji. „Z nim” rodzi się każda osoba. Jeśli punktem wyjścia dla wszystkich rzeczników prawa naturalnego jest określenie celu ludzkiego życia, a życie moralne jest życiem „zgodnym z rozumem”, to przekonanie homoseksualisty do tego, że „żyje z defektem”, musi podlegać empirycznej weryfikacji.
I tu leży drugi problem w komunikacji języka kościelnego z tymi osobami. Ponieważ, jak twierdził Tomasz z Akwinu, prawo naturalne wydedukować można z obserwacji natury ludzkiej i jej celów, nie można apriorycznie założyć, co jest, a co nie jest dobre dla człowieka i jego szczęścia.
Zdaniem przeciwników katolickiej wykładni prawa naturalnego homoseksualiści są „zakładnikami” Kościoła, ponieważ Biblia nie jest żadnym spójnym systemem etycznym, a Kościół trzyma się prawa naturalnego, żeby „zapełnić lukę” między tym, jak jest, a tym, jak powinno być w taki sposób, aby uchronić swój autorytet moralny przed „gilotyną Hume’a” (czyli brakiem wynikania powinności z bytu). Czyni to, utożsamiając „porządek natury” z „wolą Boga”. Tylko że wtedy argumentacja ta zatacza błędne koło: z Biblii wiemy, że jest On jego Stwórcą, bo rozum nie może nas w sposób jednoznaczny doprowadzić do takiego wniosku. Zdaniem większości współczesnych etyków „gilotyna Hume’a” ostatecznie oddziela świat faktów od świata wartości. To dlatego zarzucają oni Kościołowi „błąd naturalistyczny” w argumentacji etycznej przeciwko homoseksualizmowi.
Jeśli nie założymy – tak jak zrobił to św. Paweł – że homoseksualizm musi być zły „z woli Boga”, to takie pojęcia jak „komplementarność” uczuciowa czy płciowa albo brak potomstwa nie mogą być rozpatrywane poza danymi empirycznymi nad ludzką naturą. To są dylematy etyków i teologów, bo homoseksualiści to na pewno ludzie. Problem w tym, czy się ich karze dlatego, że nimi są?
Inne języki, inne osoby
Moim dylematem jako księdza i psychoterapeuty jest naiwność tzw. „chrześcijańskich psychologów”, którzy zapominając o ostrożności samego Kościoła w wypowiadaniu się na temat psychologicznych uwarunkowań homoerotyczności, do rangi sprawdzonych empirycznie teorii zaliczyli „modele terepautyczne” R. Cohena, A. Medingera czy G.J.M. van den Aardewga (wszyscy oni mówią, że homoseksualistów można „wyleczyć”).
Co jeszcze bardziej zdumiewające, ci sami „chrześcijańscy psychologowie” są rzecznikami psychoanalizy, która zatrzymała się na Freudzie. Z jednej strony przeszkadza im „panseksualizm” Freuda (którego on nigdy nie był rzecznikiem), z drugiej jego teorię rozwoju psychoseksualnego traktują jak dogmat. Chcą leczyć, choć nie potrafią się wykazać empirycznie zweryfikowanymi wynikami. Uważają, że depatologizacja orientacji homoseksualnej nie jest wynikiem rozwoju nauk o człowieku, tylko politycznego lobbingu. Nie potrafią jednak empirycznie udowodnić, że homoseksualista jest z definicji psychologicznie i życiowo upośledzony.
Jak mogą to zrobić, skoro badania Evelyn Hooker pokazały, że nawet profesjonaliści w dziedzinie diagnozy nie potrafią rozróżnić osób ze względu na orientację, oceniając ich wyniki w popularnych testach osobowości? Uważają jednak, że mają rację, bo za ich przekonaniami stoi autorytet Kościoła – dlatego albo odrzucają istnienie orientacji homoseksualnej, albo ją z definicji patologizują, twierdząc, że homoseksualizm to jedynie sposób unikania heteroseksualizmu. Bazą dla ich uogólnień są wnioski wyciągane z obserwacji grupy klinicznej, a nie całej populacji, tak więc nacisk kładą na „patologię”, którą można zlokalizować w homoseksualistach, nie zaś na „normalność”. Czy na tym jednak polega szukanie prawdy w nauce i uprawianie psychologii?
Warto pamiętać o przestrodze Samuela Taylora Coleridge’a: „Ten, kto zaczyna kochać chrześcijaństwo bardziej niż prawdę, będzie kochał swą sektę czy Kościół bardziej niż chrześcijaństwo, i skończy, kochając siebie bardziej niż kogokolwiek innego”. Myślę, że z tym przesłaniem zostawił mnie nierozgrzeszony przeze mnie homoseksualista.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.