Dałem mu różaniec. Nie przyjął. Rozstaliśmy się bez słowa. Następnego dnia sms-ami i mailami dałem mu do zrozumienia, że to koniec.
Daniel mieszka ze swoim partnerem i regularnie chodzi do spowiedzi.
Patryk miewa fantazje z chłopakami, ale stara się nad nimi panować.
Huberta żadne związki nie interesują, bo uważa, że Kościół je wyklucza.
Sebastian i Marek są razem od kilku miesięcy i nie przeszkadza im, że jeden jest katolikiem, a drugi ateistą.
Żaden nie uważa się za „typowego” reprezentanta jakiegokolwiek środowiska. Wszyscy są ochrzczeni i wszyscy są homoseksualni. Zgodzili się opowiedzieć swoje historie pod warunkiem, że ich dane zostaną zmienione.
Daniel, 31 lat
Jestem homoseksualistą i katolikiem. Prowadzę w internecie blog jako Nawrócony Marnotrawny. Pierwsze fascynacje chłopakami miałem już w wieku 7 lat, ale jednocześnie zakochiwałem się w dziewczynach. Bardzo dokładnie to pamiętam.
Jako 18-latek wiedziałem, że nie ma szans na dziewczyny, a takie ewidentne uświadomienie przyszło jakoś dwa lata później.
Pierwszy kontakt seksualny z facetem: 21 lat.
Potem uzależnienie od masturbacji, kontakty z różnymi chłopakami, również za kasę, totalna rozwiązłość.
Nie, moje życie towarzyskie wcale nie było intensywne, seksualne tak.
Spowiedź zmieniła wszystko, ale to był proces.
Wrzesień 2005 – pierwsza spowiedź generalna. Z tego wszystkiego.
Październik 2005 – druga spowiedź.
Kwiecień 2006 – u dominikanów. Bez rozgrzeszenia. Totalne zaskoczenie i zimny prysznic, który z perspektywy lat oceniam bardzo dobrze. Bo zacząłem myśleć. To była łaska od Boga, żeby się na niego nie „obrazić”.
Grudzień 2009 – spowiedź u księdza, który stał się moim stałym spowiednikiem. Było już ciemno. Czekałem na niego w furcie, nie wiedziałem, jak wygląda. Trząsłem się ze strachu. To było długie czekanie. Chciałem uciec. Nie uciekłem.
Odtąd spowiadałem się prawie co tydzień. Ze względu na upadki.
No, w sensie seksu, który się zdarzał, coraz częściej wbrew mojej woli. Miałem chłopaka, był niewierzący. Jeszcze nie miałem na tyle siły, żeby powiedzieć stop.
W marcu 2010 r. zakończyło się to, co nazywam tkwieniem w grzechu ciężkim. Była wiosna, padał deszcz ze śniegiem.
To trwało i rodziło się w bólach, bo kilka razy próbowałem to zakończyć, ale zaraz potem zły duch doprowadzał mnie do takiej rozpaczy i udręki, że po dniu wszystko było po staremu. Nie miałem siły zerwać.
Cały czas miałem nadzieję, że mój chłopak się nawróci. Później zacząłem się modlić w taki sposób, żeby Pan zajął się tym jakkolwiek, bo ja nie umiem i nie widzę rozwiązania.
Pojechałem do Rzymu. Tam dostałem taką siłę i przekonanie do tej decyzji, że to zrobiłem. Miałem tam jechać z Kamilem, tak miał na imię.
Nie chciał. W drodze do Rzymu czułem się przygnębiony i smutny. W trakcie pobytu ani ja nie dzwoniłem do niego, ani on do mnie.
Codziennie brałem udział we Mszy św. i czułem się bardzo dobrze, bo to był okres, w którym nie zagrażało mi, że będę musiał uprawiać seks. Byłem sam.
Pierwszy raz w życiu byłem zafascynowany Kościołem, jego świętością. To były rekolekcje w milczeniu; nie gadałem z nikim, osiągnąłem równowagę psychiczną i słyszałem pragnienia swojej duszy.
Wracałem płacząc, w samolocie, bo czułem, że wracam do rzeczywistości, która jest mi nieprzyjazna. Nie chciałem stracić tej czystości, którą pierwszy raz w życiu udało mi się utrzymać przez tydzień.
Kupiłem tam różańce dla kilku osób. Dla niego też. Po powrocie nie widzieliśmy się, wymigiwałem się, że jest Dzień Kobiet i jadę do mamy. Następnego dnia spotkaliśmy się na chwilę.
Dałem mu różaniec.
Nie przyjął.
Rozstaliśmy się bez słowa. Następnego dnia sms-ami i mailami dałem mu do zrozumienia, że to koniec.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.