Od czterech lat po polskich drogach jeździ ksiądz-duszpasterz tirówek. Dlaczego to robi? Bo ktoś to powinien robić.
Życie w Chemszczonce to prawdziwy kołowrót: modlitwa, praca, modlitwa, praca. Ciężko. – Znowu bąble – tym razem jednak bardziej duchowe – wspomina. Powtarza jednak sobie: „Trzeba cierpieć!”.
Po pierwszych ślubach zakonnych wraca do Bydgoszczy na dalszą formację. Jedzie w dwie podróże misyjne: do Portugalii i Francji. Tam po raz pierwszy spotyka się z osobami homoseksualnymi, transseksualnymi i prostytutkami. Uczy się bycia z człowiekiem. Z każdym.
Po powrocie przez trzy lata koordynuje rekolekcje w Polsce. Pewnego dnia prowincjał zgromadzenia mówi do niego: „Ty masz tyle pomysłów, ty się do diecezji bardziej nadajesz niż do zakonu”.
Niełatwo przyjmuje tę decyzję: przez sześć lat przecież mocno wrósł we wspólnotę. W 1998 r. trafia do diecezji częstochowskiej. W 2001 r. przyjmuje święcenia kapłańskie.
Wędruje po parafiach: Krzepice, Częstochowa, Bożykowa, Ruda koło Wielunia, Radomsko. Wszędzie praca z dziećmi, z młodzieżą. – To wszystko wtedy szło już w kierunku służby, w kierunku otwartości Kościoła – opowiada. Wsłuchuje się w słowa Jana Pawła II: chce iść tą drogą, którą nikt inny przed nim nie szedł.
W głowie burza pomysłów. A to weźmie miskę z błotem i na powitanie każdemu poda brudną dłoń – żeby pokazać, że grzechy innych brudzą także nas (w czasie rekolekcji w Krzepicach). A to zorganizuje koncert hiphopowy (w Rudzie pod Wieluniem). A to postanowi napisać książkę o uzależnieniach u młodzieży (w Radomsku).
Żeby zebrać materiał do niej, odwiedza kluby młodzieżowe. Robi wywiady z młodymi ludźmi uzależnionymi od alkoholu, narkotyków, masturbacji, pornografii. Jeździ głównie nocą. To nie może podobać się proboszczowi. Pojawiają się podejrzenia: może ten ksiądz Marek to też narkoman? Nie wytrzymuje napięcia – prosi biskupa o przeniesienie do innej parafii.
Pisze kolejne książki, jedna za drugą. To mu jednak nie wystarcza: chce iść dalej i dalej.
„Jakie są gorsze grzechy od narkotyków?” – zastanawia się. „Prostytucja!”.
W uszach brzmią mu słowa Jana Pawła II: „Wypłyń na głębię”.
JAK WSIĄDZIE, JEST MOJA
Pamięta pierwszy wyjazd na trasę. Rok 2009. Najpierw jedzie na Jasną Górę, do Matki Bożej. Tam się spowiada i odprawia mszę. I mówi sobie: „Okej, teraz na połów ryb!”. Przez całą drogę na przemian modli się oraz śpiewa: „Barkę” i „Czarną Madonnę”.
Gdy widzi stojącą na poboczu dziewczynę, z nerwów nie może się opanować.
To Bułgarka. Jest nie mniej zdziwiona i zszokowana niż on. „Ksiądz? Jak to – ksiądz?!”.
Ale zgadza się na rozmowę. Ks. Marek szuka w głowie pytań (mówi prostym językiem, żeby go mogła zrozumieć). Jak długo to robi? Dlaczego? Jakie są najważniejsze rzeczy w jej życiu? Ma rodzinę? Dzieci?
Od tamtej chwili taką hierarchię wartości przedstawia każdej dziewczynie.
Co dziewczyny wymieniają na pierwszym miejscu? Najczęściej rodzinę; potem zwykle jest praca, małżeństwo, kasa, dom. I przyjemności, np. robienie zakupów, słuchanie muzyki.
A Bóg? Większość o nim nie pamięta. Dopiero gdy ks. Marek o niego pyta, niektóre umieszczają go na pierwszym miejscu. Inne – na miejscu trzecim, czwartym, szóstym.
Zdarza się nieraz, że dziewczyna nie chce wsiąść do samochodu. Ale rzadko: na 250 tirówek, które odwiedził, odmówiło siedem, może osiem. – Jak już wsiądzie, to jest moja – mówi ks. Marek. Nigdy mu się nie zdarzyło, żeby dziewczyna wysiadła podczas rozmowy.
Czasami jedzie na trasę z Magdą. To eks-prostytutka. Pracowała kiedyś w agencji towarzyskiej; teraz na stałe mieszka w Norwegii. Do Polski przyjeżdża specjalnie dla dziewczyn. Gdy dowiedziała się o działalności księdza Marka, poprosiła go o rozmowę i odbyła spowiedź. Od tamtej pory mu pomaga. Tłumaczy, jakie trudności mają osoby, które chcą wyjść z prostytucji; zrobiła też dla dziewczyn atlas chorób wenerycznych.
Czy którąś z dziewczyn udało się wyciągnąć z prostytucji?
Tak wprost to jeszcze nie, ale ks. Marek widzi, że jego ewangelizacja działa: kilka Bułgarek pojechało na Jasną Górę, a pewna Ukrainka zamówiła u niego mszę – za dzieci i za swoje uwolnienie. Inna poprosiła o łańcuszek dla dziecka. Miał akurat przy sobie datki od wiernych – pieniądze podał jej w pośpiechu przez okno, gdy odjeżdżała z klientem.
Teraz „pracują” z Magdą nad jedną dziewczyną. Polka, Dorota, 18 lat. Ma sześcioletniego synka. Dlaczego nie pójdzie do domu samotnej matki? Bo boi się, że jej odbiorą dziecko (słyszała o takich przypadkach). Więc gdy synek idzie do szkoły, to ona – do pracy. Na parking. Czy uda się ją z tego wyciągnąć? Ks. Marek jest pewien, że tak. Potrzebny jest do tego tylko ośrodek.
W samochodzie wozi dewocjonalia: różaniec, krzyż św. Benedykta, medalion z wizerunkiem św. Faustyny, za szybą zdjęcie Jana Pawła II. To mu pomaga: czuje, że nie jest sam.
Na końcu każdego spotkania jest poczęstunek: kawa, pepsi (w lecie), ciastka, owoce. Potem jest modlitwa, często w języku staro-cerkiewno-słowiańskim: „Ojcze nasz” i „Pod Twoją obronę”.
Wszystkim „nowym” dziewczynom ks. Marek daje prezenty: obrazki święte (najczęściej z wizerunkiem Jana Pawła II, bo cieszy się szacunkiem także u prawosławnych i muzułmanów, a część tirówek z Bułgarii wyznaje islam), krzyżyki św. Benedykta, medaliki z Matką Bożą Niepokalaną. To dlatego, że dewocjonalia przywołują wspomnienia – o czasach, kiedy jeszcze tego nie robiły.
Daje też dziewczynom różańce. Do wyboru ma dwa rodzaje: czarne i białe, symbolizujące niewinność.
Większość dziewczyn wybiera białe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.