Góry znowu są górami

Przewodnik Katolicki 17/2012 Przewodnik Katolicki 17/2012

O malarstwie, muzyce i wierze w Boga, z Tomaszem Budzyńskim, liderem zespołu Armia rozmawia Łukasz Kaźmierczak

 

A Ty sam nie chciałbyś spróbować?

– Byłoby to moim marzeniem. Nawet zacząłem otrzymywać takie propozycje. Musiałbym się do tego bardzo poważnie przygotować.

Na pewno estetyka jest dla mnie kolosalnie ważna i zgadzam się z Nowosielskim, że Kościół potrzebuje powrotu do pewnego kanonu. A moim zdaniem najpiękniejszą estetykę religijną ma prawosławie. Nie ma lepszego przykładu malarstwa sakralnego niż ikona. To już się dzieje na Drodze Neokatechumenalnej za sprawą malarstwa Kiko Arguello, który inspiruje się prawosławiem. To są cudowne rzeczy.

Ja w ogóle uważam, że ludzie na tej płaszczyźnie mogą się niesamowicie wzbogacać.

Dla mnie Kościół jest jeden. I ja mam duży problem z podziałem Kościoła. Uważam za niepojęte, że doszło do tych wszystkich gorszących schizm. I  że to dalej trwa! Możesz to napisać dużymi literami: NIEPOJĘTE.

Od czego jednak są artyści?!

– Twoje pytanie wpisuje się w szersze zagadnienie związane z celem całej sztuki. To van Gogh powiedział – i ja sobie to zdanie zapisałem wielkimi literami w głębi duszy – że celem sztuki jest miłość bliźniego. I myślę, że każdy obraz, muzyka czy rzeźba jest już w jakimś sensie obdarzony swoim własnym życiem i musi wydać owoc. Tak jak Chrystus mówi: poznacie ich po owocach. W sztuce jest tak samo. Jeżeli owocem jest miłość i dobro, to znak, że to dzieło pochodzi od Boga. Artysta musi tylko chcieć współpracować. Piękno zbawi świat. Nieprzypadkowo pisanie ikon uważane jest za formę modlitwy. W ogóle malarstwo samo w sobie jest jakąś praktyką kontemplacyjno-medytacyjną.

W swojej książce przywołujesz także zdanie Jana Pawła II: „Artysta powinien być jak pies, co liże rany Łazarza”.

– To jest właśnie prawdziwe powołanie artysty. Papież genialnie to ujął. Bo tamte psy lizały rany, żeby ulżyć człowiekowi w cierpieniu. I tu nie chodzi o jakieś powierzchowne sprawy tylko o „podniesienie nieba”, jak mówili chasydzi. Ha! Uważam wręcz, że po tym się poznaje sztukę.

Po miłości?

– Oczywiście, że tak. Ja bym chciał, żeby przy moich obrazach człowiek czuł się kochany.

Oj, czuję w tym wszystkim mocną rękę babci Anieli.

– Ja w ogóle uważam, że dzieciństwo jest najważniejszym etapem rozwoju człowieka. Mam tutaj na myśli to bezpośrednie poznanie świata, jeszcze nieobarczone kulturą, podpowiedziami i dookreśleniami innych. Dziecko mówi i myśli po swojemu, rozmawia z drzewami i ptakami, a kiedy patrzy na słońce, to widzi je takim, jakim ono jest naprawdę, a nie tak, jak je opisują inni. Dziecko ma antenę skierowaną na Pana Boga.

Bezpośrednią łączność…

– I to bez żadnych szumów, zakłóceń i parawanów kulturowych. A później człowiek rośnie i wszystko mu zabierają. Zaczyna uczestniczyć w kulturze, która zamiast wyjaśniać, zasłania. Ale ta czystość dziecięctwa, która wiąże się z czystym poznaniem, jest fundamentalna i rzutuje potem na całe nasze dalsze życie. Tak jak ten wymalowany kościół, do którego chodziłem z babcią Anielą.

I z muzyką też tak było?

– Bardzo podobnie. Choć właściwie to muzyka sama do mnie przyszła. Usłyszałem ją w czasie zabawy w chowanego, kucając pod oknem jakiegoś domu. W jednej chwili zapomniałem zupełnie o zabawie. Siedziałem i słuchałem. Owszem, wcześniej słyszałem to i owo w radiu, ale tamtego dnia ona do mnie przyszła. Pojawiła się przede mną pod postacią sonaty Debussy’ego i przedstawiła się: „jestem muzyką”. To było na pewno jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu.

I dzisiaj, kiedy słucham Debussy’ego, mam podobne odczucia jak Marcel Proust, jedzący swoje ulubione ciastko: wszystko mi się przypomina. Uwielbiam Debussy’ego, Ravela i ten impresjonizm.

Można słuchać Debussy’ego przed czterdziestką?

– …(śmiech)

Pytam, bo w swojej autobiografii piszesz, że przed tą cezurą nie powinno się czytać pewnych książek i słuchać pewnych płyt. No, a ja właśnie dochodzę do czterdziestki. Mam się spodziewać jakiejś rewolucji?

– Widzisz, bo to jest tak, że wiele rzeczy czytało się jako nastolatek z chęci poznania czy dla zwykłego szpanu. Ale jak to później wertujesz już po czterdziestce, to dostrzegasz w tych książkach zupełnie inne rzeczy. Można powiedzieć, że wcześniej nic nie widziałeś (śmiech). I tak jest na przykład z twórczością Franza Kafki. Uważam, że z założenia jest on kompletnie niezrozumiały dla ludzi młodych.

Poważnie?

– Proces, a tym bardziej Zamek to książki nie do zrozumienia dla 17- , 20-latka. Co najwyżej dotrze do niego ta szkolna, powierzchowna i prymitywnie wulgarna interpretacja o bezsilności jednostki wobec totalitarnej władzy. A tymczasem to jest książka kabalistyczna, mistyczna wręcz. To jest książka o procesie wytaczanym duszy ludzkiej. Tego mi już w szkole nie mówili.

I z tej nowej interpretacji powstała świetna płyta Armii Der Prozess. Nagrana oczywiście po czterdziestce.

– Tak, bo to jest właśnie ten moment w życiu mężczyzny, kiedy przychodzą i wytaczają mu proces. Zaczęło się od tego, że któregoś dnia zupełnie przypadkowo sięgnąłem po Kafkę. Mój wzrok padł na ten słynny fragment Przed prawem: człowiek ze wsi przychodzi do prawa i tam stoi nieubłagany strażnik. I wtedy mnie olśniło: że to jest właśnie ten moment, że nie chcą cię wpuścić, że nagle będą pokazywać ci twoje grzechy. Mało tego – jesteś aresztowany! Bardzo niekomfortowa sytuacja. Przed tym nie można uciec ani się gdzieś schować, bo uciec nie ma dokąd. Ale żeby to pojąć, żeby na to tak spojrzeć, trzeba mieć jakieś doświadczenie życiowe.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...