O malarstwie, muzyce i wierze w Boga, z Tomaszem Budzyńskim, liderem zespołu Armia rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Budzy, Ty bez brody?
– Nie noszę brody, ponieważ żona mi nie pozwala. Ale ja uważam, że broda upiększa mężczyznę. Szczególnie po przekroczeniu pewnego wieku mężczyzna z brodą jest o wiele piękniejszy niż bez brody. No, ale cóż, żona ma swoje prawa… (śmiech). I dlatego, żeby napisać swoją autobiograficzną książkę Soul Side Story musiałem się trochę ukrywać.
A dlaczegóż to?
– Bo uważam, że prawdziwy pisarz musi mieć brodę.
Aha, jak Tołstoj.
– Albo Fiodor Dostojewski czy Joseph Conrad. Pomyśl, nawet taki Umberto Eco ma brodę. Swoją książkę pisałem przez rok na leżąco. Broda w czasie leżenia szybciej rośnie. Cóż jednak z tego – żona od razu mnie demaskowała i kazała się golić. Więc przerywałem na pewien czas, a potem pokątnie znów zapuszczałem i pisałem dalej.
I dlatego zajęło ci to ponad rok?
– No tak, bo w końcu cała ta mistyczna siła bierze się z brody.
Ale gdybyś miał taką długą brodę jak Dostojewski…
– Ojej, to pewnie napisałbym drugie Biesy (śmiech).
Tylko, że Ty sam często powtarzasz, że przede wszystkim jesteś malarzem. Nie pisarzem, nawet nie muzykiem, ale właśnie malarzem.
– To prawda, ja w ogóle myślę przede wszystkim obrazami.
W Soul Side Story piszesz: „Kiedy jadę autobusem, zawsze muszę patrzeć przez okno”.
– Dokładnie tak. Jeśli ktoś by mnie spytał, co ja robię w swoim życiu, to odpowiedziałbym: „dojeżdżam”. Ale w czasie podróży nie jestem w stanie np. czytać. I choćbym jechał jakąś trasą setny raz, to muszę patrzeć przez okno. Przyglądam się pejzażom. Bardzo to lubię. Jako malarz też zresztą maluję niemal same pejzaże.
Podobnie masz z tekstami utworów. Piszesz je zawsze do muzyki, nigdy na odwrót?
– Nigdy. Ja muszę najpierw usłyszeć muzykę. Ona oddziałuje na mnie i pod jej wpływem zaczynam sobie coś wyobrażać. Moje teksty są ilustracjami, projekcjami obrazów. I dlatego wcale się nie dziwię, że kompozytor Jacaszek określił moją muzykę mianem „ilustracyjnej”.
W kościele też musisz mieć obrazy. Mówisz: „pod tym względem jestem jak prawosławny”.
– Muszę widzieć obraz, żeby się modlić. Przemawia do mnie cała ta prawosławna teologia ikony, bardzo bliska jest mi myśl teologiczna Jerzego Nowosielskiego.
Nowosielski to bez wątpienia jeden z moich mistrzów, jedna z tych postaci, które mnie ukształtowały w największym stopniu.
Ikona jako okno frontowe do Pana Boga?
– Tak to widzę i czuję. Przy czym mam tu nie tylko na myśli wizerunki świętych. Także pejzaże są tymi oknami do rzeczywistości nadprzyrodzonej. Niektóre z obrazów van Gogha są tego najlepszym przykładem.
Ale to działa także w drugą stronę. Wiesz, że niektórzy prawosławni biją ikony rózgami, „karząc” je za niespełnienie modlitewnych próśb?
– O czymś takim nie wiedziałem (śmiech). Ale to już jest jakiś rodzaj „relacji” z Panem Bogiem. Podobnie jak w przypadku jednego z wielkich chasydzkich cadyków, który kłócił się z Bogiem. Modlił się i jednocześnie kłócił.
Teologia ikony to jedno, a Twój sentymentalizm to drugie…
– To prawda. Moje pierwsze doświadczenia z Kościołem wiążą się z wakacyjnym pobytem w Tarnobrzegu u babci Anieli – bardzo pobożnej kobiety, która codziennie chodziła ze mną na wszelkie możliwe nabożeństwa do miejscowego klasztoru Dominikanów. I ten pierwszy obraz Kościoła kojarzy mi się właśnie ze świątynią wymalowaną od podłogi do sufitu. Wszystko we freskach. Znakomicie się tam czułem.
Jak w niebie?
– Jak w niebie. Uważam, że każda świątynia powinna być zrobiona w taki sposób, żeby człowiek czuł się w niej niemalże jak w jakimś niebiańskim przedsionku. Kiedyś Kościół współpracował z najwybitniejszymi artystami i to dawało fantastyczne efekty. I jeżeli nawet prosty człowiek wchodził, dajmy na to, do takiego kościoła w Asyżu i widział te wspaniałe freski Giotta, to czuł się tam nieziemsko. Niestety, z tego co widzę, to dzisiaj Kościół giottów już nie angażuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.