Góry znowu są górami

Przewodnik Katolicki 17/2012 Przewodnik Katolicki 17/2012

O malarstwie, muzyce i wierze w Boga, z Tomaszem Budzyńskim, liderem zespołu Armia rozmawia Łukasz Kaźmierczak

 

Dobra, to teraz pytanie trochę w tej procesowej konwencji: czy kiedykolwiek uważałeś się za osobę niewierzącą?

– Ja zawsze byłem wierzący, zawsze interesował mnie Bóg, natomiast w pewnym okresie życia, jako nastolatek, przestałem chodzić do kościoła na Msze i to, dodajmy, chodzić regularnie. Ale nadal oczywiście interesowałem się religią, dużo czytałem, poszukiwałem – również w religiach niechrześcijańskich. Bardzo interesowała mnie gnoza, co znalazło swój wyraz w tekstach, które wtedy pisałem. Choć ta chrześcijańska intuicja nigdy mnie nie opuściła. A potem znowu, dzięki Bogu, wróciłem do Kościoła. Ale to nie był jakiś szok czy nagła rewolucja.

Żadnego niespodziewanego „łup” w łeb?

– No właśnie, ze mną było inaczej. To była dla mnie raczej naturalna droga. Widzisz, dopiero później powstały rozmaite mity i ukazały się książki o tych nagłych nawróceniach. Ja nie przeżyłem żadnego gromu z jasnego nieba. Tylko że media potrzebowały wtedy sensacji, że oto nawrócił się jakiś „rockman”, a nawet paru. Przedstawiano to tak: do tej pory był ateistą, anarchistą, antyklerykałem plującym na Kościół i nagle, buch, zmiana o 180 stopni i stał się gorliwym katolikiem. Utrwalił się pewien stereotyp. Inni może i tak mieli, ale moja droga była inna.

Nie byłeś Szawłem „trafionym” w drodze do Damaszku?

– Ja nie byłem. Ale znam takie osoby. To są skrajne doświadczenia, które mają tylko nieliczni. Potem i tak słyszałem od różnych księży: „Panie Tomku, niech Pan przyjedzie i da świadectwo”. I niektórzy z nich wiedzieli lepiej ode mnie, co mam powiedzieć: „Niech Pan opowie, jak Pan brał te narkotyki, a teraz już nie bierze”. „Tylko że proszę księdza, ja nigdy nie byłem narkomanem” – odpowiadałem. „Aha” – i w ich głosach słyszałem niemal zawód.

Ze mną było tak, jak w tej buddyjskiej książce. Mistrz powiedział do ucznia: „Kiedy człowiek zaczyna praktykować zen, to na samym początku góry są górami, a rzeki są rzekami. A kiedy wchodzi w to głębiej, to góry przestają być górami, a rzeki rzekami, ale w końcu, po latach poszukiwań, góry znowu stają się górami, a rzeki rzekami”. U mnie tak to właśnie wyglądało.

I w końcu znalazłeś się na Drodze...

– Mój powrót do Kościoła zbiegł się z momentem tego niesamowitego i niezwykłego ożywienia religijnego w Polsce na początku lat 90. To było jakieś wielkie wylanie Ducha Świętego, a ja miałem szczęście w tym uczestniczyć.

Mieszkaliśmy wówczas z żoną w Warszawie. W pobliskim kościele odbywały się czuwania Odnowy w Duchu Świętym. Jeden z moich przyjaciół powiedział: idźcie tam. Poszliśmy. W tym kościele zobaczyliśmy rzeczy, o jakich nam się nawet nie śniło. To nie było jakieś „księżowskie gadanie”, tylko ukazanie królewskiej mocy Boga! Dla mnie było to niezwykle silne przeżycie. Tak silne, że po przeprowadzce do Poznania zacząłem szukać podobnej wspólnoty. Tymczasem jeden z moich ojców duchowych pokierował mnie w inną stronę, wskazując na katechezy Drogi Neokatechumenalnej. I znowu posłuchaliśmy. Od tamtego czasu minęło 17 lat. Nigdy nie żałowałem tej decyzji.

Góry znów są górami, a rzeki rzekami?

– Na pewno. Dzięki tej tajemniczej Drodze, obcowaniu we wspólnocie, człowiek zaczyna zupełnie inaczej spoglądać na swoje życie, na drugiego człowieka i na to wszystko, co się dzieje wokół niego. To jest ogromna pomoc. Ja czuję, że na moje życie pada jakieś światło. To nie jest jakieś mędrkowanie. Jestem dorosły i nie mam już pewnych złudzeń co do tego, czym jest ten świat i kim jestem ja. Chrześcijaństwo przynosi człowiekowi wolność, także od mrzonek i iluzji. To jest bezcenne doświadczenie. Wszystkie wydarzenia – i te dobre, i te złe – są słowami Boga skierowanymi do mnie. Także pisanie książki autobiografii bardzo w tym pomaga, bo zaczynasz oglądać swoje własne życie z pewnej perspektywy i widzisz, że to życie ma sens, że w ogóle warto jest żyć!

A słyszałeś już takie stwierdzenie: „W dzisiejszej twórczości Budzyńskiego statystycznie coraz więcej jest słowa «śmierć»”?

– Dla mnie miłość i śmierć to generalnie dwa najważniejsze tematy w sztuce. W zasadzie to szkoda czasu zajmować się czymś innym. Obie te sfery interesują mnie równie mocno. Choć rzeczywiście moja ostatnia solowa płyta Osobliwości jest taką „płytą o śmierci”. Ale to dlatego, że jesteśmy już w tym wieku, że coraz częściej stajemy w obliczu śmierci naszych bliskich. Rok temu zmarł mój ojciec. Ja to przeżyłem bardzo głęboko. Bo tak naprawdę dopiero w obliczu śmierci pojawia się w pełni pytanie o sens życia. I trzeba je sobie zadawać, bo ono sprowadza człowieka do jego prawidłowych wymiarów: że jest tylko człowiekiem. To pozwala spokornieć. A więc w ostatecznym rezultacie jest bardzo dobre.

No, ale cieszysz się jednak chyba perspektywą starości? Spełni się w końcu Twoje marzenie: być Starszym Panem i pisać piosenki dla ludzi po czterdziestce...

– Bardzo się cieszę. Dziś mam 50 lat i właściwie to już jestem starszym panem. Już nie muszę się tak jak kiedyś wysilać, napinać ani popisywać przed dziewczynami. I za chwilę będę mógł rzeczywiście pisać takie cudowne piosenki jak Herbatka czy Dobranoc z Kabaretu Starszych Panów, których uwielbiam bezgranicznie. A po zakończeniu kariery piosenkarza mógłbym zatrudnić się na kolei i zamieszkać w tej chatce dróżnika.

Koniecznie z przydziałowym ogródkiem.

– Koniecznie! I stać się jedną z postaci wielbionych przeze mnie przedwojennych kolejowych nowel Stefana Grabińskiego. Mógłbym tam sobie tak siedzieć, pić herbatę i pisać książki.          

Chrześcijaństwo przynosi człowiekowi wolność, także od mrzonek i iluzji. To jest bezcenne doświadczenie. Wszystkie wydarzenia – i te dobre, i te złe – są słowami Boga skierowanymi do mnie

 


 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...