Zwieranie szyków, trzymanie karnych oddziałów pod strachem, nieustanne wyszukiwanie wrogów nic nie da. Księża muszą odnaleźć realne życie.
Zapraszamy do dyskusji
Nagłośnione ostatnio samobójstwa wśród duchownych zwróciły uwagę na to ważne powołanie. W poprzednim numerze „najtrudniejszemu zawodowi świata” poświęciliśmy „Temat Tygodnika”. Czy myślimy o realnych problemach księży? – pytał ks. Jacek Prusak SJ w artykule „Zranieni uzdrowiciele”. Psycholog i psychoterapeuta Grzegorz Iniewicz w rozmowie „Solidarność i samotność” doradzał księżom tworzenie grup samopomocowych.
Aby skutecznie zmierzyć się z trudnym problemem, najpierw trzeba go precyzyjnie opisać. Publikowanym poniżej artykułem ks. Wacława Oszajcy SJ rozpoczynamy dyskusję o realnych problemach księży. Zapraszamy do niej kapłanów i niekapłanów. Jakie sytuacje i doświadczenia okazały się Waszym największym zaskoczeniem, rozczarowaniem, niebezpieczeństwem? Dzielcie się także sposobami radzenia sobie z trudnościami. Chcemy, by łamy „TP” stały się miejscem inicjowania wzajemnych grup wsparcia, a przynajmniej – wymiany pożytecznej informacji.
REDAKCJA
Kapłan, nie godzący się na »tykanie« go, wcale nie »chodzi na koturnach«, tylko najzwyklej w świecie chce w całej rozciągłości przestrzegać zasady ustawodawstwa kościelnego, rozróżniającego wyraźnie duchownych od świeckich”. Tak widział w roku 1962 miejsce i rolę prezbitera w Kościele i społeczeństwie ks. Lesław Jeżowski. Z jego książki pt. „Urbanitas sacerdotalis”, która nota bene wciąż w wielu sprawach pozostaje aktualna, pochodzi powyższy cytat. Trzy lata po jej ukazaniu się robię maturę i wstępuję do seminarium duchownego. Święcenia przyjmę w roku siedemdziesiątym pierwszym. Za dziesięć lat wybuchnie Solidarność.
Po latach dowiem się z innej książki, pt. „Pełny wymiar”, zawierającej listy Aleksandra Fedorowicza, Tadeusza Fedorowicza, Stefana Swieżawskiego i Karola Wojtyły, że kiedy za pierwszej Solidarności większość nas zachłystywała się nowym i szła ręka w rękę z ludem, prof. Swieżawski pisał w liście do Jana Pawła II: „Im bardziej postępuję w latach, tym bardziej kocham Kościół, to arcydzieło Ducha Świętego, ale też coraz bardziej staję się antyklerykałem. (...) Odnosi się wrażenie, że księża i zakonnicy oraz zakonnice są wychowywani w strachu: boją się swoich wychowawców, a potem swoich przełożonych, a także wzajemnie, »aby się nie wychylać«. Brak otwarcia wobec każdego człowieka; brak zrozumienia w praktyce, że i w Polsce są nie tylko katolicy, że są inne wyznania i liczni niewierzący, których trzeba może bardziej kochać i ochraniać niż tzw. przekonanych katolików. (...) Cieszymy się bardzo, gdy ludzie Kościoła opowiadają się za »Solidarnością« i za Wałęsą. Ale »upolitycznienie« staje się chwilami tak powszechne i władcze, że zanika właściwie zainteresowanie innymi, może o wiele ważniejszymi na dalszą metę, dziedzinami życia. (...) Napisałem to wszystko, bo uważam to za swój obowiązek. Zresztą wiele poważnych i bardzo życzliwych dla Kościoła osób zwraca uwagę na te sprawy, a nawet woła na alarm”.
Przytaczam te dwie wypowiedzi, gdyż dobrze charakteryzują powojenne czasy naszego Kościoła, czy Kościołów. Dzisiaj jasno widać, że przełom nastąpił w latach osiemdziesiątych i był to przełom nie tylko polityczny, ale kulturowy i religijny. Ta dekada stworzyła nowy typ nie tylko Polaka, ale i katolika. Ten proces wciąż trwa.
PARTYKULARKA
Ponad dwustu chłopa dzień i noc pod jednym dachem, w salach kilku- i kilkunastoosobowych. Jedna na całe piętro łazienka, poza jednym czy dwoma dniami w tygodniu zawsze z zimną wodą. Za to dwie, a raczej trzy jadalnie, czyli refektarze. Klerycki, z kompletem stołów dla alumnów, i w tym samym pomieszczeniu oddzielny stół dla księży studentów, czyli tych, którzy robili licencjaty i doktoraty. Profesorski refektarz był w innym pomieszczeniu. Oczywiście posiłki spożywano razem, ale nie takie same. Inne, to znaczy: dobre, lepsze i najlepsze. Dobre, gdyż co jak co, ale głodu nie cierpieliśmy. Lepsze, bo jest różnica między szynką a kaszanką. Ale i tak jedliśmy lepiej niż nasi rówieśnicy w stołówkach akademickich.
Do miasta, bez zwolnienia, wychodziliśmy dwa razy w tygodniu. Na każde inne wyjście potrzebne było zwolnienie. Po feriach i wakacjach byliśmy zobowiązani dostarczyć ojcu duchownemu „cmentarzyk”, czyli grafik przedstawiający wykonanie codziennych, obowiązkowych ćwiczeń duchowych, takich jak msza, lektura Biblii, rozmyślanie, czytanie duchowe.
W ciągu roku akademickiego dzień zaczynaliśmy bladym świtem od porannej gimnastyki na korytarzu, toalety i półgodzinnego rozmyślania w auli. Do dziś pamiętam ćwierkanie, burczenie i bulgotanie naszych wygłodniałych brzuchów. Następnie msza, wykłady, obiad, godzinna rekreacja, nauka własna, modlitwa, kolacja, znowu godzina wolnego, ale we wspólnej sali, modlitwa i o dwudziestej drugiej gaszenie świateł w pokojach i silentium sanctissimum. I tak przez sześć lat. Dzisiaj w seminariach dzień ponoć wygląda tak samo.
Najcięższym grzechem przeciwko ówczesnemu systemowi wychowawczemu była tzw. partykularka. Przejawiała się w tym, że, jak mówiono, kleryk wyłamuje się ze wspólnoty i zaczyna uciekać w samotność, albo co gorsza przestaje trzymać się grupy, swojego rocznika, a zaczyna szukać jakichś żywszych, bardziej osobistych, bogatszych emocjonalnie kontaktów z jednym czy drugim kolegą. Tego typu kontakty wyśmiewano, piętnowano i tępiono. Być może z obawy przed tworzeniem się klik rówieśniczych czy zorganizowanej opozycji, czy też z obawy przed homoseksualizmem. Walka z ową partykularką sprawiała, że, owszem, byliśmy grupą, ale bardziej agregatem niż wspólnotą.
Oczywiście nie było tak, że bez zmrużenia oka jeden drugiego utopiłby w łyżce wody, choć zdarzało się donosicielstwo, lizusostwo, podsłuchiwanie pod drzwiami. W wielu seminariach przełożeni sprawdzali korespondencję, a na korzystanie z telefonu trzeba było uzyskać zezwolenie. Bywało, niestety, że nie gardzono anonimami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.