Z niewierzącym pod rękę

Czas Serca wrzesień-październik 2012 Czas Serca wrzesień-październik 2012

Dialog możliwy jest tylko tam, gdzie są ludzie skorzy do rozmowy, czyli najpierw do słuchania siebie nawzajem. Dlatego trudno rozmawia się na poziomie pseudonaukowych argumentacji o tym, czy np. może istnieć kamień, którego nie byłby w stanie podnieść wszechmocny Bóg

 

ludzie z obrzeży

W Kościele można odnaleźć swoje miejsce, jeśli nie w duchowości ignacjańskiej, to może chociaż we franciszkańskiej czy sercańskiej. Czy można przyznać, że i tzw. niewierzący mają swoją pobożność? Czy chrześcijaństwo może sobie pozwolić na „pasażerów na gapę”, chrześcijan niekościelnych? Czy nie lepiej, bo z pewnością bezpieczniej, byłoby zamknąć się w dogmatycznej twierdzy teologicznych granic, stawiających jednych po tej, a drugich po tamtej stronie kościelnej barykady? Ale czy takie rozwiązanie nie trąci sektą? To w końcu nie nasza wina, że mamy rację. Na krótko przed swoją śmiercią znany polski kardiolog, prof. Zbigniew Religa, w jednym z wywiadów wyznał, że im jest starszy, tym bardziej staje się ateistą, a tym samym jest coraz bardziej przekonany, że znajduje się w lepszej sytuacji niż ludzie wierzący, bo oni nie wiedzą, co będzie z nimi po śmierci, a on wie, że nic nie będzie. Szanuję to zdanie. Ale dziwi mnie ta pewność.

Wydaje się, że wystarczy tylko dobrze się wsłuchać, by usłyszeć modlitwę ateisty. „Jeżeli, daj Boże, Pana Boga nie ma, to chwała Bogu; ale natomiast jeśli, nie daj Bóg, Pan Bóg jest, to niech nas ręka boska broni” (J. T. Stanisławski). Nie, nie o taką modlitwę chodzi. To wielkie zadanie i chyba bliższa chrześcijaństwu pedagogika – nie wciągać każdego innowiercy w nasze procesje Bożego Ciała czy zginać mu kolana do modlitwy, bo przecież tak chce Pan Bóg, ale uznać, że każdy ma prawo iść do Boga i poszukiwać Go we własnym tempie. Bóg nie mieszka „na powierzchni”, ani dla nas, ani dla tych, którzy skorzy są dryfować na własnej tratwie poszukiwań i błądzeń niż wspólnie z nami rozkoszować się stabilnością potężnego okrętu i pewnością celu Piotrowej łodzi. I wiara, i niewiara, jeśli już mamy pozostać przy tych określeniach, znają swoje dnie i noce, pewności i niepewności, wygrane i przegrane. Czy i ci uznani oficjalnie za świętych, wypróbowanych przyjaciół Boga, nie pozwalali sobie czasem na zahaczanie o bezdroża niewiary, wątpliwości bądź nawet krzyki protestu w mrokach tajemnicy? A co powiedzieć o tych pozbawionych wyraźnych religijnych drogowskazów? Przykładem może tutaj być Simone Weil, która do końca życia odmawiała przyjęcia chrztu w Kościele. Mawiała ponoć, że jest raczej gotowa za Kościół cierpieć niż do niego wstąpić. Pozostała na – niezrozumiałym dla większości z nas – poziomie tęsknoty za Tym, którego szukała. Czy jej tęsknota stała się „sakramentem”?

głuche niebo dla wszystkich

„Nikt nigdy Boga nie oglądał” (1 J 4,12) – to punkt zaczepienia zarówno dla wierzących, jak i tych odmiennie przez nas klasyfikowanych. Znaczy, że można różnie interpretować ową Bożą „nieobecność”. Dla jednych będzie to tylko trudny rodzaj Jego oślepiającej bliskości. Bo już lepiej patrzeć na to, co światło oświeca niż na samo światło. Dla drugich może być pewnym potwierdzeniem, że „ich wizja” Nadprzyrodzonego za nic nie może być kompatybilna z rzeczywistością. I znowu ważnym pozostaje, by nie przekrzyczeć stawianych pytań. By nie przerzucać słabości swojej wiary czy niewiary na innych, ale pozwolić dojrzeć naszym wątpliwościom. Samo stawianie tych pytań otwiera to, co do wczoraj było jeszcze zamknięte. A to już krok do przodu.

niewiara… w ludzi

Pytanie zatem o to, czy jako „ludzie Boga” potrafimy zostawić nasz stragan z ofertami rozmaitych pobożności i sposobami zbawiania tych inaczej zadeklarowanych? Naszą metodą na dobre świadectwo wcale nie musi być przecież ostrzał z ukrycia i demaskowanie słabości bezbożnego wroga. Nie ma świętych wojen, tylko pokój jest święty. Kościół walczący – tak, ale przede wszystkim ze złem i grzechem, a nie z człowiekiem, choćby nawet bulwersujące były jego religijne deklaracje. Bo i od samego Kościoła – jak zapewne powiedziałby ks. Józef Tischner – „łatwiej” odejść na skutek głupich kazań z ambony niż choćby po lekturze tekstów nawet największych wrogów katolicyzmu. Czy nie więcej z Chrystusowego testamentu ma umiejętność słuchania siebie nawzajem, poszanowanie inności niż natrętne grzebanie w moralnych niedociągnięciach bądź zawłaszczanie obcych sumień? Kościół to nie tylko mury parafialnych świątyń, a katolickość nie zawsze musi potwierdzać kurialna pieczęć. Kościół jest tam, gdzie chce tego Pan Bóg, nie ludzie, a On jest „zawsze większy”. I chyba też dlatego łatwiej przecisnąć się Bogu w świat ludzkich relacji, gdzie one nie do końca dają się zawładnąć złu wyniszczającemu każdą z rozgrywających stron. Jeśli zatem już chcielibyśmy postawić tutaj pieczęć pewnej wiarygodności, to niech to będą słowa św. Teresy z Lisieux: „Niewiarę wiara może przezwyciężyć jedynie wtedy, gdy ją obejmie”. A objąć ją można na różne sposoby, jednak przede wszystkim chyba przez wołanie do Boga o zbawienie. To przecież kres naszej wiary (por. 1 P 1,9).

Łączy nas zatem dość sporo, przynajmniej w trudzie pielgrzymki przez mgłę. Nie wspominając owego fundamentalnego „milczenia Boga”, wszyscy jesteśmy na drodze pozbywania się naszych iluzji. Paradoksalnie bowiem ów dystans wulgarnych pewników po obu stronach może połączyć pomost solidarności „ludzkiej głupoty” i słabości, w której jest w stanie objawić się mądrość i siła „spoza nas”. Ateizm nasz osobisty czy cudzy może zatem stać się częścią drogi naszej wiary, nocą, której potrzebujemy w wypatrywaniu dnia i pozwoleniu Bogu być Bogiem. Bogiem, który czasem już jako jedyny jest w stanie przekroczyć zagrodzone stwardniałymi uprzedzeniami drogi między światami, tylko z naszej ludzkiej perspektywy niemającymi ze sobą nic wspólnego.

eksperci od Boga

Może zatem lepiej byłoby czasem postawić pytanie nie o to, co my mamy do zaoferowania tzw. niewierzącym, tylko w czym oni mogą nam pomóc? Może lepiej byłoby wspólnie z nimi stanąć w kolejce pytających, niedowierzających tajemnicy? Czy takie wzajemne zmaganie nie jest ciekawe? Najprawdziwsze odpowiedzi – tak czy siak – zna Bóg, nawet jeśli czasem objawia je wyłącznie swoim milczeniem. I to zarówno tym, którzy Go szukają, jak i tym, których On sam szuka. I może dlatego „nasz” Bóg wtedy dopiero będzie tym najwłaściwszym, kiedy pozwolimy Mu być „innym” dla innych, nawet tych anonimowych chrześcijan. Oni czasem mogą potrzebować tego przejścia od naiwnej, naszym zdaniem, niewiary w Boga do zmagania się z Nim w wierze jeszcze niekościelnej. Bowiem, czy nie ma racji Tomáš Halík, sugerując, że „Bóg ma również swoich ulubieńców, których imion żarliwie strzeże in pectore, w intymności swego serca i nie zdradzi ich nawet watykańskiej Kongregacji do spraw Świętych”?

ks. Przemysław Bukowski SCJ (Freiburg, Niemcy)

Zobacz cały najnowszy numer „Czasu Serca” (http://www.egazety.pl/wydawnictwo-ksiezy-sercanow/e-wydanie-czas-serca.html)

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...