Z niewierzącym pod rękę

Czas Serca wrzesień-październik 2012 Czas Serca wrzesień-październik 2012

Dialog możliwy jest tylko tam, gdzie są ludzie skorzy do rozmowy, czyli najpierw do słuchania siebie nawzajem. Dlatego trudno rozmawia się na poziomie pseudonaukowych argumentacji o tym, czy np. może istnieć kamień, którego nie byłby w stanie podnieść wszechmocny Bóg

 

Może w ogóle warto zacząć od pytania: czym jest wiara? Ideą, którą od chrztu niesiemy przez życie? Głębokim przekonaniem, że nie wszystko jest w naszych rękach? Stylem naszego ziemskiego bytowania, który ma przede wszystkim innym uświadamiać, że to, czego dotykamy zmysłami, to jeszcze nie cała prawda? Czy może pewnym rodzajem zaangażowania w to, o czym i tak nie mamy bladego pojęcia, bo dotyczy spraw nie z tego świata? Czy wyznając: „Wierzę”, wiem, o czym mówię?

po sąsiedzku

Mam wrażenie, że chociaż jeszcze nie na taką skalę, jak choćby patrząc na tzw. zachodni świat, to jednak coraz intensywniej wyczuwa się i na naszym polskim podwórku obcy podmuch, który już od lat i w dodatku u samych korzeni sprawia, że wietrzeje sól tzw. chrześcijańskiej Europy. Wietrzeje przez jakieś pytanie i kontestacją tego, do czego religijnie jesteśmy przyzwyczajeni. Świat wiary, religijności, pobożności z ich wszystkimi odmianami z jednej strony i świat niewiary, ateizmu, bałwochwalstwa – jak to niemal spontanicznie próbujemy klasyfikować – z drugiej strony. Czy są to rzeczywiście dwa różne światy? Czy może tylko dwie różne wersje, dwa rodzaje prób zmierzenia się z tym, co – tak czy siak – wydaje się w życiu ważne?

ateista na serio

Dialog możliwy jest tylko tam, gdzie są ludzie skorzy do rozmowy, czyli najpierw do słuchania siebie nawzajem. Dlatego trudno rozmawia się na poziomie pseudonaukowych argumentacji o tym, czy np. może istnieć kamień, którego nie byłby w stanie podnieść wszechmocny Bóg. Bo wcale nie chodzi o przekonywanie siebie nawzajem. A świadectwo to już całkiem co innego. Ono zawsze domaga się dopowiedzenia własnym życiem prawdy, o której słuszności jesteśmy przekonani. W przeciwnym razie pozostaje marną prowokacją bądź pustym wspomnieniem przeszłości.

Racja, w życiu trzeba umieć wybierać i dotyczy to również demonstracji własnej religijności, czyli tego, co robię z Bogiem, którego – zdaje się – dobrze poznałem dzięki licznym katechezom, kazaniom, liturgiom. Jeśli zatem serio traktować Ewangelię, to bycie po stronie wiary nie jest łatwe. Ona dużo wyjaśnia, ale sama nie jest przecież sprawą nad wyraz oczywistą. Gdyby tak było, nie byłaby wiarą. Co innego pewna naturalna otwartość, czyli predyspozycje, które każdy z nas ma do szukania tego „czegoś więcej”. Zdaje się, że czasem nawet jeśli wiara jest jakimś rodzajem pewności, to najbardziej chyba pewności w niepewności. Tyle w niej paradoksów, tyle tajemnic, z którymi bądź co bądź trudno się uporać nawet tym legitymującym się dyplomem zawodowego teologa. Woody Allen powiedział ponoć: „Dla niektórych jestem ateistą, ale dla Boga konstruktywną opozycją”. Czy to nas gorszy? Na pocieszenie słowa abp. Brunona Fortego: „Wierzący jest tylko biednym ateistą, który każdego dnia wysila się, by zacząć wierzyć. Wiara nie jest czymś zdobytym raz na zawsze. Wiara to walka z Bogiem, w której pozwalam, aby On zwyciężył. Kochać Boga nie oznacza żyć spokojnie, wierząc, że On jest, ale iść za Nim każdego dnia. Iść tam, gdzie On chce, a niekoniecznie tam, gdzie my byśmy chcieli. Ufając całkowicie Jemu, także wtedy, kiedy milczy”.

Bóg w garści

Jest zatem coś z prawdy w przekonaniu, że tak jak niebezpieczna jest zbyt mała wiara, tak samo szkodliwa może być wiara zbyt wielka. O co tutaj chodzi? Oczywiście, nie idzie o nasze przywiązanie do Boga, ile raczej o sposób jego przeżywania. Nie jest chyba niczym odkrywczym fakt, że wszyscy – zarówno ci z kościelnych krucht, jak i pozostający w cieniu promieniowania Bożej łaski – jesteśmy ludźmi w drodze, poszukiwaczami odpowiedzi na własne pytania. To poszukiwanie wymaga czasu i cierpliwości, tym większej, im wytrwalej dąży do czegoś więcej niż do pisania listów bez adresata. W tym poszukiwaniu może być więcej pytań niż odpowiedzi, więcej intymnej wytrwałości niż naszego bezdyskusyjnego zadowolenia. Wiara – podobnie zresztą, jak i niewiara – nie jest detektywistycznym problemem do rozwiązania. W naszych spotkaniach z tajemnicą nie da się przecież zamknąć za sobą drzwi i obwieścić światu, że już dopięliśmy swego. Że Boga z Jego misterium mamy w garści. Że nasze ludzkie postrzeganie zrzuciło z siebie w końcu balast przyziemnych wyobrażeń i przekroczyło granice ludzkiego rozumu. Że absolutnie nie po linii naszej pewności jest przekonanie, iż „Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje, a człowiek odpłacił Mu się z nawiązką” (Wolter). Z drugiej strony jednak czasami dziwią nas ci, w których kręgu zainteresowań nie pozostają kościelne instytucje czy sposób sprawowania papiestwa. „Modlę się, ale kościoła do tego nie potrzebuję” – stwierdzają stanowczo. Jeszcze inaczej postrzegamy tych, dla których Kościół to jeden wielki biznes, z którym trzeba się w końcu uporać, bo Bóg przecież nie istnieje. To jakby echo uwagi, że irytują mnie ateiści, oni ciągle mówią o Bogu. Przecież chcąc przeklinać Boga czy Mu ubliżać, powinienem przynajmniej zgodzić się na Jego istnienie. Chociaż z drugiej strony faktycznie, Bóg lub raczej Jego quasi-ateistyczna podróbka rzeczywiście nie istnieje. Podobnie zresztą jak Jego rzekomo chrześcijańska wersja niektórych zmęczonych swoją wiarą wyznawców. Boga po prostu definitywnie poznać się nie da. Jego trzeba ciągle poznawać.

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...