Konieczność poszukiwania nowych metod ewangelizowania, trapiąca biskupów zgromadzonych w Rzymie na Synodzie, przynaglana jest sytuacją kryzysową. Ale na kryzys w Kościele od zawsze jest jedna recepta: Ewangelia.
Przy tym wszystkim Jezus modlił się o jedność Kościoła: „Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno” (J 17, 11). A Paweł częstokroć poprzysięga jedność: „...abyście byli jednego ducha i jednej myśli... Czyż Chrystus jest podzielony?” (por. 1 Kor 1, 10-17) oraz: „Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 4-6), albo: „Dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały” (Flp 2, 2-3).
Przypominając sobie te fragmenty, trudno powstrzymać się przed refleksją, jakiż smutny obraz rozdarcia, wbrew zabiegom ruchu ekumenicznego, oferuje dziś chrześcijaństwo. Dla wielu Tron Piotrowy jest wciąż przeszkodą w dążeniu do jedności. Nie pomogą tu żadne deklaracje, jak soborowy dekret o ekumenizmie, jeżeli w praktyce będą trwały postawy przeciwne. Nie pomoże zewnętrzna kosmetyka. Musimy się nawrócić. Ale nie – jak wyobrażają to sobie niektórzy – poprzez powrót do nieodległej przeszłości.
Ktoś powiedział niedawno: „Ducha dzisiejszych czasów Kościół próbuje zwalczać wczorajszym tegoż czasu duchem”. Słyszymy wciąż, że Kościół nie może się dać zwieść, lecz musi wiernie wypełniać swoją misję. Zapytajmy więc: jaką misję? Tę zleconą przez Jezusa? Czy może stania na straży Tradycji ostatnich dwustu lat? Nie wolno nam wracać do XIX wieku; musimy natomiast powrócić do Ewangelii. Dotyczy to także kwestii struktur naszego Kościoła.
NAMIESTNICTWO, A NIE ŚMIERĆ BOGA
Stare obrazy Boga utraciły swą siłę wyrazu i powszechnie wiążącą moc. Ks. Tomáš Halík, który m.in. zajmuje się kwestią nieobecności Boga w naszym życiu, tłumaczy, iż lukę tę pojmować można jako „śmierć” albo „milczenie Boga”. Śmierć Boga ogłosił Fryderyk Nietzsche, ustawiając się samemu w roli obserwatora nowej rzeczywistości. Poddał on analizie współczesne sobie czasy, przede wszystkim zmurszałą, jego zdaniem, cywilizację chrześcijańską. Halík przypomina natomiast o Dorothee Sölle, ewangeliczce, która pisała o „namiestnictwie” (Stellvertretung) nieobecnego Boga, rezygnując z przestarzałego Jego obrazu. Zaznacza przy tym, że śmierć Boga rozumieć można na dwa sposoby. Jego nieobecność traktować można jako śmierć i wtedy szukać można sobie namiastki, albo też nieobecność tę przyjmuje się jako możliwość Jego istnienia-dla-nas.
Według Halíka w czasach, kiedy Jego nieobecność daje się człowiekowi szczególnie we znaki, człowiek sam może reprezentować Boga w świecie – co oczywiście nie oznacza przyzwolenia na odgrywanie Jego roli i podszywanie się pod Boży autorytet. Ks. Halík przypomina o wezwaniu Benedykta XVI, aby ci, którzy nie są zdolni do przyjęcia Boga, spróbowali żyć tak, „jak gdyby Bóg istniał”. Dla czeskiego filozofa religii oznacza to życie w nieskrępowanej wolności, a przy tym wystrzeganie się zakucia w nowe kajdany. W takiej strategii kryją się trzy postawy: bycie niezależnym (zrzucenie z siebie wszelkiej formy poddaństwa), niehołdowanie samowoli oraz wyrobienie w sobie poczucia odpowiedzialności.
Takie życie „implikuje Boga”. Wybierając powyższą strategię człowiek zgadza się, że w jego życiu Bóg zamieszkuje przez cały czas. Wolność jest swego rodzaju Bożą biosferą, Jego życiową przestrzenią. Najważniejsze orędzie Biblii można sprowadzić do jednej prawdy: Bóg pragnął mieć człowieka wolnego, mimo że wiedział o skali ryzyka związanej z tym darem i o nadużyciach, jakie stworzy takie „wyniesienie” człowieka.
BÓG NIEPOJĘTY
Refleksje Halíka o „namiestnictwie” Boga ukrytego i nieznanego, pozornie nieobecnego wśród „liberalnie” żyjących ludzi, można uzupełnić uwagą, że Bóg jest wszędzie tam, gdzie jest miłość. Wśród chrześcijańskiej młodzieży nie milknie przecież kanon „Ubi caritas et amor, ibi Deus est” (Gdzie dobroć i miłość, tam Bóg). Pierwotne gminy chrześcijańskie uchodziły za „wspólnotę miłości” (por. Dz 4, 32). Konflikty, które wtedy również istniały, rozwiązywano na drodze rokowań i jednomyślnych uchwał. Stosunki z władzą regulowano, pamiętając o napomnieniu Jezusa: „jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście” (Mt 23, 8).
W opowiadaniu „Gdzie jest miłość wzajemna, tam jest też Bóg” Lwa Tołstoja szewcowi Awdejiczowi Jezus obwieszcza we śnie, aby nazajutrz wyjrzał na ulicę, albowiem chciałby się tam z nim spotkać. Żaden Chrystus jednak nie przychodzi, szewc dostrzega tylko starego żołnierza, który odgarnia śnieg i marznie. Zaprasza go więc na gorącą herbatę. Następnie zauważa kobietę z dzieckiem, które krzyczy z zimna. I tych dwoje wprowadza do ciepłej izby, a potem kobiecie daje jeszcze na drogę kurtkę. Wreszcie, kiedy zauważa, iż pod jego oknem targowa handlarka bije chłopaka, wypada na zewnątrz i łagodzi kłótnię. Późnym wieczorem ponownie ukazuje mu się Chrystus i pyta go: „Czy rozpoznałeś mnie?”. Stary szewc wykonuje znak krzyża, otwiera Ewangelię i czyta: „Co uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnieście uczynili”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.