Kapłaństwa nikt nie może sam sobie wybrać. Być „alter Christus”, czyli drugim Chrystusem, którym ma stać się każdy ksiądz, to nie „zadanie na chwilę”, ale na całą wieczność.
Wystarczy przejrzeć kilkanaście okładek niektórych polskich gazet, by przekonać się, że księża, mówiąc najoględniej, nie mają dzisiaj dobrej prasy. Podobnie rzecz się ma w stacjach telewizyjnych głównego nurtu. Nie mówi się o nich wcale, a jeśli już to źle. Kiedyś popularne było powiedzenie: księża na Księżyc, dzisiaj coraz częściej i jaskrawiej są atakowani i obrażani za pomocą języka niemal rynsztokowego. I nie trzeba wcale daleko szukać.
Zła koniunktura
Wystarczy przeglądnąć internetowe zasoby albo odbyć kilka godzin katechezy w szkole, by usłyszeć niemało otrzeźwiających słów ze strony młodych ludzi, biernych na sprawy religii i wiary. Konfrontacja ze współczesnym światem, w którym ideały w mgnieniu oka sięgają bruku, a piękne słowa niewiele znaczą w zderzeniu z obojętnością, którego kondycja duchowa pozostawia wiele do życzenia, to nieproste zadanie dla tego, kto wybiera drogę kapłaństwa. Nawet najlepsze seminarium nie jest w stanie przygotować przyszłych księży na wszystkie możliwe życiowe scenariusze. Dzisiaj niełatwo jest budować Kościół, zwłaszcza gdy przedstawia się go jako konserwatywny, pełen jałowego ruchu, któremu „świat uciekł do przodu”, albo przeciwnie, jako kłębowisko skandali i instytucję, która wyspecjalizowała się w „zamiataniu” trudnych spraw pod dywan. Znamienne, że taki obraz Kościoła, przy wtórze coraz silniej brzmiących głosów nalegających, by ograniczyć jego misję do zakrystii, redukowany jest wyłącznie do kapłaństwa hierarchicznego. Nie wiadomo, czy to amnezja, czy po prostu indolencja, bo przecież wszyscy wierzący budują jego wspólnotę. Jak widać, nie ma dzisiaj dobrej koniunktury na bycie księdzem.
Zadanie na wieczność
Dwa tysiące lat temu pierwsi uczniowie Chrystusa, apostołowie, których wybrał i zgromadził wokół siebie, stanęli przed wielkim wyzwaniem. Mieli świadczyć o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Mesjasza, Syna Bożego, na którego naród żydowski czekał od tysięcy lat i z którym wiązano nadzieje, że wyzwoli go z niewoli Rzymian i przywróci mu odpowiednią pozycję. Tymczasem Jezus głosił prawdę o Królestwie Bożym, które może być udziałem każdego człowieka, w miejsce zasady „oko za oko” wprowadził przykazanie miłości i – jak pisze ks. J.S. Pasierb – dokonał swoistej „rewolucji”, zmieniając optykę patrzenia na człowieka. Wystarczy wspomnieć przypowieść o miłosiernym Samarytaninie czy Kazanie na górze. Czy apostołowie byli przygotowani na wydarzenia z Wieczernika, kiedy w przededniu swojej męki i śmierci na krzyżu Jezus ustanawiał sakrament kapłaństwa, nierozerwalnie wiążąc go z Eucharystią i jej sprawowaniem? Czy byli w stanie sprostać Jego oczekiwaniom? Czy ówczesny świat zaakceptował misję pierwszych uczniów Chrystusa? Po ludzku patrząc i znając wydarzenia z historii, raczej nie, ale kapłaństwa nikt nie może sam sobie wybrać. Oni zostali przez Niego wybrani, podobnie jak dzieje się to dzisiaj. Być alter Christus, czyli drugim Chrystusem, którym ma stać się każdy ksiądz, to nie „zadanie na chwilę”, ale na całą wieczność. W dodatku zadanie wymagające, bo w imieniu Chrystusa sprawują Eucharystię, w Jego imię w sakramencie pokuty odpuszczają grzechy tym, którzy chcą zmienić swoje życie, w Jego imię chrzczą tych, którzy chcą należeć do Jego Kościoła. Nie oznacza to jednak, że święcenia kapłańskie automatycznie czynią z nich bezgrzesznych i wyjątkowych ludzi. Jak wszyscy ulegają człowieczym ograniczeniom i niedoskonałościom. Niektórzy są zmęczeni, zniechęceni, znudzeni dźwiganiem spraw tego świata i innych ludzi. Niektórzy zatracili swój pierwotny seminaryjny zapał i stali się niewolnikami karier, układów, salonowych konwenansów, ulegli światowym pokusom ciała, władzy, posiadania. Niektórzy ulegli przeświadczeniu, że są „naczyniami wybranymi”, a nie „glinianymi” (2 Kor 4, 7). Inni nawet odeszli od Boga, bo im się wszystko znudziło. Chrystus stawia sprawę radykalnie: „Kto staje się powodem grzechu...”. Znana jest dalsza część tej przestrogi. Na szczęście kapłańskie grzechy nie legitymizują się, rękojmią jest in persona Christi. Nie ma jednak cienia przesady w stwierdzeniu, że sakrament kapłaństwa zobowiązuje. Od kogo bowiem, jak nie od księdza, winniśmy oczekiwać uczciwości, prawdomówności, sprawiedliwości, a przede wszystkim świętości, o ile to pojęcie coś jeszcze znaczy w dzisiejszym świecie. Współcześni ludzie, wbrew pozorom, nie oczekują tego, by byli księżmi biznesmenami, księżmi designerami, księżmi globtroterami, księżmi dobrymi kumplami, ekspertami w dziedzinie budownictwa, ekonomii czy polityki. Przed tym wszystkim przestrzegał papież Benedykt XVI podczas spotkania z duchowieństwem w warszawskiej archikatedrze w 2006 r. „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem” – i podkreślił: „Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa”. Do tych oczekiwań można jeszcze dodać: wierność słowu Bożemu, umiłowanie człowieka, wzniosłość w świadectwie, „głód wieczności”, godne świadczenie o Ewangelii. Wymagające? Bezsprzecznie, ale cechy te nie zmieniły się od wieków.
Zmarnuje się chłopaczysko!
O tym, jak trudno jest być księdzem, pisał ks. Jan Twardowski: „Jak ksiądz ma połataną sutannę, mówią: – Jaki nieporządny!/ Jak ma piękną i nową, zastanawiają się, za co on ją kupił?/ Jak ksiądz jest przystojny, mówią: – Zmarnuje się chłopaczysko!/ Jak jest brzydki: – Co?! To już takie łamagi święcą na księży?/ Jak mówi długie kazania, mówią: Zamęczy nas! /Jak mówi krótkie: – Nieprzygotowany! Jak jest młody, mówią: – Za młody! Nie ma/ doświadczenia! Grzech machnie ogonem i przewróci się. /Jak jest stary: – No tak, święty, bo stary. Grzechy same od niego pouciekały. /Trudno być księdzem, dlatego ksiądz odwraca się czasem do ludzi plecami, żeby nie widzieli,/ jak płacze, kiedy podnosi ukrytego Pana Jezusa w swoich rękach”. Chrystus powiedział: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem...”. W jednym z wywiadów benedyktyn o. Leon Knabit w syntetyczny sposób nakreślił warunki, jakie muszą być spełnione, by mężczyzna mógł zostać księdzem. To trzy elementy: głos Boży, odpowiedź na jego wezwanie oraz „pieczęć Kościoła”. Nowy Testament wspomina, że powierzanie urzędu w Kościele odbywało się przez wkładanie rąk na kandydata. Wystarczy sięgnąć do Dziejów Apostolskich, gdzie czytamy, że wspólnota wierzących wybrała siedmiu mężów dobrej sławy, pełnych ducha i mądrości jako diakonów wspólnoty, mających za zadanie wspomaganie Apostołów w ich pracy. „Przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce” (Dz 6, 6). W ten sam sposób odbywa się to obecnie. Powołanie do służby w Kościele zlecają biskupi przez modlitwę i włożenie rąk na głowy kandydatów. Tym samym udzielają im święceń kapłańskich. O motywację wyboru kapłaństwa jako „planu na życie” trzeba by pytać każdego z nich. Pochodzą z wielkich metropolii i małych prowincji, różnych środowisk i rodzin, stąd prawdą jest, że w każdym księdzu odbija się i przegląda cały Kościół. Różnica tkwi w tym, że co innego czuć się wezwanym do kapłaństwa, co innego zostać księdzem, a jeszcze co innego być księdzem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.